W uroczystość Objawienia Pańskiego, w wieku 83 lat, zmarł ks. Józef Maślanka, pallotyn, „misjonarz na barce”, gorliwy głosiciel Miłosierdzia Bożego, założyciel misji nad Rio Negro w brazylijskiej Amazonii. Był jedną z tych osób, które już za życia stały się legendą – misyjnym wzorem do naśladowania dla wielu.
Poniżej publikujemy wywiad, który w 2013 r. przeprowadził z nim red. Paweł Bieliński z KAI.
KAI: Uchodzi Ksiądz za żywą legendę misji w Amazonii. Jak się zaczęła ta przygoda?
– Przyciągnęło mnie tu powołanie, dane przez Boga. Mówiono, że jest tu „zielone piekło”. A ja zawsze powtarzałem, że dla Boga jestem gotów nawet iść do piekła. W 1973 roku namówiłem przełożonego brazylijskiej prowincji pallotynów, i z Mato Grosso, gdzie wówczas pracowałem, przez całą Brazylię z południa na północ przejechałem autobusami do Manaus, stolicy Amazonii. Jeden z księży amerykańskich wiedząc, że zaczynam tam pracę, posłał mi pieniądze, żebym kupił ślizgacz – aluminiową łódź motorową, która pozwalała bardzo szybko się przemieszczać. Poruszałem się nim cały rok. Kiedyś popłynęliśmy nim z prowincjałem z Manaus do Novo Airão. W pewnej chwili z wody wyłonił się potężny łeb ryby i kadłub o wiele dłuższy niż nasza łódź. Prowincjał uznał, że ślizgacz jest za mały i przysłał pieniądze – 12 tysięcy dolarów – na budowę większej łodzi, która do dzisiaj pływa. Nadałem jej imię „Santa Maria” – nie mogłem znaleźć lepszego!
KAI: Kiedy Ksiądz zaczął pracę misyjną w Novo Airão, mieszkali tu już jacyś katolicy, czy też trzeba było dopiero szukać ludzi, którzy mogliby się nimi stać?
– Byli tacy katolicy, którzy jednocześnie nadal zachowywali miejscowe wierzenia. Księża – holenderscy misjonarze – zjawiali się w Novo Airão tylko raz w roku, przywożąc masło i inne produkty. Rozdawali je, spędzali tu dzień, dwa i wracali do Manaus. Dlatego gdy ja przyjechałem, ludzie też chcieli ode mnie masło. Nie miałem go, byłem biedny, ale nie wzgardzili mną.
KAI: Na czym polegała praca Księdza w pierwszych latach? Głównie na pływaniu łodzią do ludzi mieszkających gdzieś na obrzeżach dżungli nad Rio Negro?
– Tak. Miałem do odwiedzenia 82 wspólnoty, tak że w Novo Airão mało przebywałem. W tym powiatowym miasteczku mieszkały tylko 492 osoby. Powiedziano mi, że ciąży nad nim klątwa. Pewien ksiądz przyjechał, żeby odprawić tu Mszę, ale ludzie zamknęli go w kurniku i on ogłosił, że rzuca klątwę na całą osadę. Jeśli więc działo się coś nie po ich myśli, byli przekonani, że to z powodu tej klątwy. Wtedy ja powiedziałem, że tę klątwę zdejmujemy i teraz Pan Bóg będzie im błogosławił. I rzeczywiście, z czasem Novo Airão zaczęło się rozwijać. Ma teraz około 17 tysięcy mieszkańców, jest tu kilka kościółków, ludzie są bardzo religijni, nie ma żadnego domu publicznego! Moja praca polegała na nauczaniu ludzi, że Bóg jest Ojcem, najlepszym przyjacielem i, że posłał swojego Syna, żeby był naszym bratem. Ten Syn złożył ofiarę z życia, żeby nam udowodnić swą miłość. Mamy to uwiecznione w Mszy św. W ten sposób przyuczyłem ludzi do uczestnictwa w Mszy św., bo przedtem jej tu praktycznie nie było. Oczywiście przedstawiłem też Matkę Bożą jako osobę bardzo istotną, bo jeżeli sam Syn nam dał w darze swoją Matkę, to przyjmując ją, wchodzimy do wielkiej rodziny Bożej, która bez matki nie może istnieć. Królestwo Boże bez królowej też jest jakoś okaleczone. Prowincjał uznał, że trzeba w Novo Airão wybudować kościół. Pierwszy sześciościenny kościółek zbudowaliśmy z drewna, bo prawie wszystkie domy mieszkańców były drewniane. Tylko ze trzy państwowe budynki były murowane. Mogłem dostać cegłę za glinę – ja dostarczałem glinę z ziemi, a w zamian dawano mi cegły. W 1973 roku wybudowaliśmy więc kościół parafialny na ogromnym terenie ofiarowanym przez miasto. Powstał też dom parafialny i plac zabaw. Nie chciałem tak wielkiego terenu, ale skoro dali…
KAI: A potem przyszedł czas na budowanie kaplic we wspólnotach w interiorze?
– Tam wszystko sami ludzie wybudowali.
KAI: Podobno to Ksiądz sprowadził tu duchownych brazylijskich?
– Początkowo pracowałem w Novo Airão sam. Był to dla mnie czas próby. Po roku prowincjał powiedział: jak ty, Polak, wytrzymałeś w Amazonii, to i my, Brazylijczycy z Rio Grande do Sul też powinniśmy! W 1974 roku przysłał dwóch olbrzymich chłopów (jeden już nie żyje, a drugi został biskupem), z tym że ja cały czas pracowałem w interiorze, a oni zostali proboszczami w Manaus. Bali się malarii. Ja ją przeszedłem 19 razy, tak że w końcu się zmęczyła i mnie zostawiła w spokoju… Dopiero w 1989 roku doszedł do mnie pierwszy polski ksiądz, Zbigniew Dobek. Ludzie nazwali go Renato, bo imienia „Zbigniew” nie potrafili wymówić. Był u mnie trzy lata, ale potem biskup uznał, że ja sobie dam radę i zabrał go na proboszcza do Manaus. Potem przychodzili następni, spędzając tu po kilka lat: ks. Jan Sopicki i ks. Artur Karbowy.
KAI: Oprócz głoszenia Chrystusa, zasłużył się tu Ksiądz na polu edukacji…
– To było na początku, w latach siedemdziesiątych. Założyłem 22 szkółki w interiorze. Pierwszymi nauczycielami były osoby, najczęściej dziewczęta, które skończyły kurs u księży salezjanów w Barcelos. Same musiały mieć za sobą przynajmniej cztery lata edukacji, umieć czytać i pisać. Były nauczycielkami i katechetkami. Uczyły w prywatnych domach, tam, gdzie był jakiś większy pokój, bo nie mieliśmy budynków szkolnych. A dla Indian zrobiliśmy słomiane zadaszenie, nie było tam nawet stołu… Ludzie sami opłacali nauczycieli, a ja im przywoziłem materiały szkolne, które dostawałem od bogatej rodziny z Manaus. Oprócz zeszytów i książek, kupowała ona jeszcze ciastka dla uczniów. Potem te szkoły przejęło państwo. Prefekt Novo Airão, który był wielkim moim przyjacielem pytał, co ja bym za to chciał. Odpowiedziałem, że zrobiłem to dla dzieci… Ale dał mi dwa hektary ziemi. Odsprzedałem jedną czwartą pewnej rodzinie z Manaus i za te pieniądze w 1976 roku – według własnego pomysłu – zbudowałem drewniany dom nad brzegiem Rio Negro, który stoi do dzisiaj. To jedyny polski dom w Amazonii! Wcześniej przez dwa lata mieszkałem w łodzi. Teraz w Novo Airão są szkoły średnie…
KAI: …a nawet ośrodek uniwersytetu stanowego Amazonii! Odkąd jest Ksiądz na emeryturze, zajmuje się głównie okolicznymi dziećmi, które przychodzą w odwiedziny. Skąd się u Księdza wzięła ta miłość do dzieci, do ubogich?
– Zawsze była. Kiedy mi proponowano pracę w Novo Airão, przestrzegano: Ale tam będzie bieda! Odpowiedziałem, że właśnie dlatego chcę jechać do Novo Airão. Gdy przypłynąłem rzeką z Manaus w kwietniu 1973 roku, nie było tu ani drogi, ani szpitala, ani światła elektrycznego, ani nawet wody pitnej, tylko taka z rzeki. Już 7 lipca inaugurowaliśmy generator prądu, studnię i drewniany szpitalik. Z tej okazji przyjechał nawet gubernator Amazonii João Walter, który był katolikiem. Odprawiłem Mszę polową, a on wygłosił kazanie, bo ja wtedy jeszcze słabo mówiłem po portugalsku.
KAI: Dlaczego Ksiądz się tak bardzo przywiązał do tej części Amazonii? Czym ona tak bardzo Księdza pociąga?
– Nad Rio Negro leży najbiedniejsza część Amazonii. Latem to pustynia piaszczysta – piasek i skały, a zimą, w okresie wysokich wód – pustynia wodna. Tu nie ma rolników, bo na piasku nic się nie urodzi, a w dżungli rzadko znajduje się ziemia uprawna. Nawet owoce i warzywa trzeba tu sprowadzać z innych części Amazonii. Mieszka tu co najmniej dwadzieścia razy mniej ludzi niż w innych częściach tego stanu. W dodatku zaraz za miastem zaczyna się park narodowy, więc można mieć tylko jeden hektar ziemi, na której rośnie maniok. Bardzo rzadko udaje się macaxeira (maniok jadalny), bo ludzi nie stać na nawozy, by użyźnić ziemię. Łowią więc ryby, polują na zwierzęta, zbierają owoce leśne. Rośnie tu dużo kasztanowców, są banany, nerkowce, cupuaçu, palmy buriti, które nie potrzebują czarnej ziemi. Bieda aż piszczy!
KAI: Jest Ksiądz poza Polską ponad 40 lat, bo przed Amazonią pracował Ksiądz jeszcze we Francji i na południu Brazylii. Czy nie tęskni Ksiądz za krajem swojego dzieciństwa?
– Dopóki żyła moja siostra, jeździłem do Polski. Ostatni raz byłem tam w 2004 roku. Teraz z moimi siostrzenicami, które już są babciami, rozmawiamy tylko telefonicznie. Po polsku wciąż mówię, choć wydaje mi się, że ciągle szukam słów… Słucham polskich piosenek. Kiedyś do Novo Airão przyjechała grupa turystów i przywiozła mi dużo płyt kompaktowych. Codziennie je sobie puszczam. Rozmawiam też z polskim księdzem – proboszczem w Novo Airão, który mógłby być moim wnukiem, bo ma 38 lat mniej ode mnie.