„Człowiek wiary nie może się dać zastraszyć”

“Muszę powiedzieć, że w Rosji zapanowała jakaś zbiorowa katastrofa moralna. Prawdziwy chrześcijanin nigdy nie podniesie ręki na swego brata ” – mówi biskup Edward Kawa, ukraiński duchowny pochodzenia polskiego, posługujący we Lwowie.

Marcin Makowski: Co czuje człowiek wiary w momencie, kiedy świat wali mu się na głowę? Gdy przychodzi ten niewyobrażalny dzień – wojna?

BP EDWARD KAWA: Na początku, gdy tylko pojawia się świadomość fizycznego zagrożenia – dźwięk syren, lecące rakiety, odgłosy wybuchów – jest strach i przerażenie. To zrozumiałe. Po chwili przychodzi jednak świadomość, że jedyną osobą, której mogę teraz zaufać, zwierzyć siebie i tych, których mam pod opieką, jest Pan Bóg. Wszystko inne wydaje się w tym momencie niestałe, niepewne. Nie wiadomo, czy ktoś będzie mógł nas obronić, czy jest realna szansa, że przeżyjemy.

To nie jest dla Księdza Biskupa oczywiste?

Nie.

Żeby zrobić ten wywiad, musiałem jechać poza miasto, żeby złapać zasięg internetu. Wcześniej był alarm bombowy. To się przeżywa najmocniej zwłaszcza w nocy. Od 24 lutego przed dwoma latami, jesteśmy codziennie atakowani. Żyjemy w permanentnym stresie, ale staram się wykorzystywać te momenty – zwłaszcza w mroku – na modlitwę i czuwanie. To swego rodzaju Triduum Paschalne.

Nie możemy go przeżywać w kościołach, gdy jest godzina policyjna, ale w domach, schronach, piwnicach. Tam uczę się bezgranicznego zaufania Bogu. Być może to jedyny pozytywny owoc tej wojny.

Wiara w czasie wojny

Czy wojna może przybliżać do wiary?

Powiedziałbym, że w większości przypadków tak jest. Może nie w każdym, bo są ludzie, którzy nawet w obliczu śmierci odrzucają Boga, ale w większości przypadków nawet ci, którzy deklarowali się jako niewierzący albo niepraktykujący, zmieniają swoje nastawienie.

Mówi się, że w okopach nie ma ateistów.

Faktycznie, jest takie powiedzenie… Wie pan, co słyszę najczęściej, gdy udaje się uniknąć tragedii? „Dzięki Bogu przeżyliśmy“, „dzięki Bogu wyciągnęli nas“, „dzięki Bogu nie trafili“. A potem – „to był cud“. „Normalnie po ludzku nie dało się tego przeżyć, ale myśmy przetrwali, bo Bóg nam pomógł“. To się wielokrotnie powtarza, bez względu na przeszłość i przekonania tych, którzy te słowa wypowiadają. Musimy pamiętać, że większość żołnierzy idących na front bronić Ukrainy – nie miało wcześniej głębokich doświadczeń duchowych. Podobnie wielu cywilów nie miało głębokich relacji z cerkwią czy Kościołem. Kiedy jednak stają w obliczu realnego niebezpieczeństwa, często stają się ludźmi naprawdę wielkiej wiary i modlitwy. Widziałem, jak niektórych ta przemiana ratowała. Może nie od fizycznych ran, ale od problemów, psychicznego poranienia i odnalezienia poczucia sensu, po tym, co widzieli. Nowo odkryta wiara jest dla nich jak uzdrowienie i wypełnienie pustki, którą przynosi doświadczenie przemocy.

A czym wypełnić pustkę po uświadomieniu sobie faktu, że wojna o której mówimy wywołana została przez Rosję, której duchowni chrześcijańscy święcą czołgi jadące na front, a chrześcijanin idzie mordować swojego brata? Często ksiądz biskup o tym myśli?

Bardzo często. To jest pytanie, które od wielu lat mam stale w sercu. Szczerze mówią, nie umiem przyjąć do siebie rzeczywistości, w której Rosja – uważająca się za „obrońców chrześcijaństwa“ – dokonuje takich zbrodni. Żeby to pojąć, trzeba zrozumieć, jak oni interpretują chrześcijaństwo, a jak my. My – mniej lub więcej – ale mamy jakieś doświadczenie Boga, modlitwy, wspólnoty, przeżywania świąt i sakramentów. Kościół, nawet jeśli popełnia błędy, jest instytucją obecną w życiu codziennym, stanowi również rzeczywistość, a nie pozory, potrzebne do usprawiedliwiania państwowej propagandy. Niestety większość prawosławnych Rosjan ma właśnie takie doświadczenie Boga. Bardzo rzadko uczestniczą na modlitwach w cerkwi, nie mają doświadczenia wspólnoty, sporadycznie praktykują. Nie wiem, czy oni mają realną wiedzę i poczucie, czym może być chrześcijaństwo, do czego ono wzywa. Komunizmu wykorzenił tam człowieka z wiary i to pokutuje po dziś dzień. Cerkiew moskiewska gładko się w ten obraz wpasowała, wkładając w politykę piękne hasła i idee, ale jeśli popatrzymy na praktykę życia, na agresję, na codzienność milionów Rosjan – aborcje, morderstwa, alkoholizm – to nie jest chrześcijaństwo. To jest jakaś iluzja wiary. Rosja boryka się dzisiaj z prawdziwym pogaństwem. Nie sądząc poszczególnych ludzi i ich sumień, bo nie mam do tego prawa, ale muszę powiedzieć, że w Rosji zapanowała jakaś zbiorowa katastrofa moralna. Prawdziwy chrześcijanin nigdy nie podniesie ręki na swego brata. Nigdy nie będzie mordował drugiego chrześcijanina. Tym bardziej bez powodu. A oni to robią.

Czym jest w istocie nasza wiara, jeżeli czytając tę samą Ewangelię, ludzie wyciągają tak odmienne wnioski?

No właśnie, na tym polega cała dynamika życia Ewangelią. Jeśli jestem człowiekiem naprawdę wierzącym – bez znaczenia, czy świeckim, biskupem czy patriarchą – gdy czytam Słowo, ono musi we mnie działać. Jeżeli widzę, że coś jest wbrew memu sumieniu, wbrew bożym przykazaniom – a zwłaszcza tak ważnemu, jak „nie zabijaj“ – nie będę brał w tym udziału. Nawet, jeżeli ceną będzie moja wolność lub życie. Natomiast jeśli nie mam takiego doświadczenia, jeżeli nic z tego słowa nie wynika, a ja egzystuję według własnych planów i wizji – to mamy to, co mamy. Tragedię i antytezę Ewangelii. Tyle, że ten problem dotyczy właściwie wszystkich – chrześcijaństwa na Wschodzie i na Zachodzie. Nie zmieniamy się dostatecznie przez Słowo, nie wyciągamy wniosków z historii. Przecież to nie jest ani pierwsza, ani ostatnia wojna. Wystarczy zobaczyć, co dzieje się na Bliskim Wschodzie, a tam przecież ludzie też deklaratywnie wierzą w Boga. Dlatego bez względu na wszystko – zarówno słowem jak i czynem Kościół musi głosić – „nigdy więcej wojny“. Prawdziwy chrześcijanin przynosi na świat pokój“.

Z jakimi pytaniami przychodzą do Księdza Biskupa wierni? Z czym się w takich chwilach zmagają?

Bardzo często ludzie pytają, dlaczego Pan Bóg dopuścił tę wojnę? Czy nie mógł jej zatrzymać? Czy Pan Bóg słyszy nasze modlitwy, kiedy Go prosimy o pokój? Kiedy to się skończy? Jak mamy się modlić, żeby nasi ludzie – żołnierze, dzieci, bracia, siostry – nie ginęli? Żeby rzeczywiście ich jakoś ochronić. Ludzie często pytają również, dlaczego Ojciec Święty momentami wypowiada w sposób niezrozumiały dla Ukrainy. Przyznam, że ciężko znaleźć na niektóre kwestie adekwatną odpowiedź. 

Ale nie można zostawić ludzi z niczym, więc co im biskup odpowiada?

Odpowiadam to, co przeżywam. Im jest gorzej, tym więcej się modlę, tym bardziej ufam Panu Bogu. Dzisiaj od trzeciej do szóstej rano, gdy mieliśmy alarm bombowy, trwałem w modlitwie. To nie pierwsza taka noc. Mówię o tym nie dlatego, żeby się chwalić, tylko po prostu widziałem taką potrzebę. Modlitwa jest naprawdę mocnym narzędziem. Uważam, że jest w stanie uchronić ludzi, którzy są bezpośrednio zagrożeni. Każdy tutaj pełni swoją rolę – jeden w szpitalu, inny na froncie, ja mogę zaoferować moim wiernym wsparcie duchowe. Być przy nich blisko, zwłaszcza, gdy słyszę: „Kiedy to się skończy?“. Tłumaczę ludziom, że być może Bóg oczekuje od nas, abyśmy wskutek tego cierpienia się nawrócili, stali się lepszymi ludźmi, zmienili sposób myślenia. Żebyśmy się nauczyli cenić każde ludzkie życie, a jako naród, żebyśmy się całkowicie wyrzekli aborcji i eutanazji w Ukrainie. Choćby dlatego, że tak wiele osób zginęło, że nie możemy sobie pozwolić na mordowanie bezbronnych, czyli dzieci nienarodzonych oraz osób przykutych do łóżka.

Wypowiedzi papieża Franciszka

Chciałbym jeszcze wrócić do papieża Franciszka. Wspomniał biskup, że jego słowa są momentami niezrozumiałe dla Ukraińców.

To prawda, wiele osób pyta mnie o Ojca Świętego. Mówię im, że mi też jest przykro, też mnie to boli…

Chodzi o „odwagę białej flagi“?

Również. To są dla nas bardzo namacalne rzeczy.

Po fragmencie wywiadu papieża, w którym wypowiedział słowa o odwadze do poddania się, jeden z księży, który akurat był na wschodzie i jeździł po linii frontu w samochodzie dostawczym, który przerobił na mobilną kaplicę, wysłał mi SMS-a. „Ojcze biskupie, co mam z tym zrobić? Jestem w Chersoniu, jest ostrzał artyleryjski, szukam ratunku, a papież mówi o wywieszeniu białej flagi. To mnie zbiło z nóg, nie mogę sobie poradzić. Co mam zrobić, proszę o słowo pasterskie“. Odpisałem mu „Agnus vincet“. „Baranek zwycięży“.

To dewiza w moim herbie biskupim, z Apokalipsy św. Jana. My nie jesteśmy powołani do porażki. Nawet, jeśli nas zabiją, wiemy, że ostatecznie Baranek zwycięży. I on mi odpisuje: „Amen“. „Niech tak się stanie“. I tak się w trudnych chwilach staramy nawzajem wspierać. Nie ludzkimi słowami, nie jakimiś przekonaniami czy polityką, nie oszukiwaniem się, że „wszystko będzie dobrze“, ale sięganiem do źródła. Słowo Boże jest dla nas dzisiaj jedynym, które daje Dobrą Nowinę. Wszystkie inne źródła niestety przynoszą tą złą.

Nie przyjmuje Ksiądz Biskup do wiadomości, że tej wojny być może nie da się wygrać militarnie i w pewnym momencie trzeba będzie negocjować?

Przecież to tak nie będzie wyglądać. My już to widzimy. Nie ma z kim negocjować. Jeżeli byłaby chociaż jakaś najmniejsza chęć do dialogu, pokoju, to myślę, że takie kroki byłyby podjęte. Nie jesteśmy ludźmi pozbawionymi instynktu samozachowawczego, też realnie patrzymy i oceniamy sytuację. Rozumiemy, że Rosja jest o wiele potężniejszym militarnie oraz gospodarczo państwem, w tej chwili jedyne co możemy robić, to się bronić. To jest nasze prawo, ale również obowiązek. Będziemy się bronić do końca. 

Ma Ksiądz Biskup na myśli ideę „wojny sprawiedliwej“?

Tak, to jeden z elementów nauczania Kościoła. Kiedyś jeden z biskupów powiedział nam na większym spotkaniu, że jeżeli jesteśmy świadkami wypadku drogowego, w którym jest winny i ofiara, w pierwszej kolejności idziemy pomóc ofierze. Udzielamy jej pierwszej pomocy, dzwonimy po karetkę, sprawdzamy, w jakim jest stanie. Dopiero później, gdy ten człowiek jest bezpieczny oraz otoczony opieką, można przejść do sprawcy oraz ustalenia jego winy. Wymierzenia kary, przekazania sprawy policji. I w tej sytuacji, w jakiej teraz jest Ukraina, Kościół zawsze stawał w obronie słabszych. Zawsze. Momentami jest to dzisiaj na innych odcinkach zbyt przeakcentowane, wszędzie są jakieś mniejszości, jakieś grupy niedoreprezentowane. Nie chcę się w to wikłać, bo to dla mnie trudne, ale skoro Kościół stosował taką logikę w swojej nauce społecznej przez wieki, dlaczego nagle Ukraina stała się wyjątkiem, że nie jest brana pod uwagę jako słabszy? Tak, jesteśmy wdzięczni Ojcu Świętemu, że się modli na każdej audiencji za nas. Wspomina publicznie o cierpieniu Ukrainy. To dla nas wielki dar, ale oczekujemy też na ojcowskie spojrzenie na przyczyny tego cierpienia. Realne wsparcie.

Wojna a miłość nieprzyjaciół

Jest jeszcze jedno pytanie, które wydaje mi się kluczowe z perspektywy wojny i wiary. Wiemy, że jednym z fundamentów chrześcijaństwa jest miłość nieprzyjaciół. Tylko jak to robić, gdy nie są oni abstrakcyjni, tylko palą twoje domy?

 

To koszmarnie trudne.

Być może na ludzki rozum nie do pojęcia.

Na ludzki rozum nie, dlatego znowu – modlitwa. To jest pierwszy krok w tej miłości. Mimo tego, że oni nas bombardują, zabijają, ciągle nam zagrażają i nie wiemy jeszcze w którym kierunku to pójdzie, my się modlimy za naszych nieprzyjaciół i prosimy Pana Boga, aby dał im dar opamiętania się. Tyle na dzisiaj jesteśmy w stanie zrobić. Natomiast w dalszym kroku musi być też jakaś skrucha ze strony napastnika. Jeżeli tej skruchy nie będzie, rana, którą zadała nam Rosja będzie widoczna przez wiele pokoleń i będzie wymagała heroicznego wysiłku, aby mogła się zabliźnić. Dlatego na razie zaczęliśmy od modlitwy za naszych nieprzyjaciół i w tym trwamy. Co dalej, wola Boga.

“Wojna ma również wymiar duchowy”

Coraz więcej polityków, w tym polski premier, mówi, że znajdujemy się w „epoce przedwojennej“. Generałowie ostrzegają nas przed nadchodzącą III wojną światową, eskalacją przemocy, konfrontacją militarną. Czy katolik może się w ogóle do takiego momentu przygotować?

Jest możliwe, bo musimy być świadomi, że wojna, która obecnie trwa, jest częścią wojny o status Europy i świata. To próba odpowiedzi na pytanie, czy suwerenne narody w obszarze wpływów Federacji Rosyjskiej mają prawo do samostanowienia o swoim losie. Ale ona ma również wymiar duchowy. Szatan będzie próbował zarazić ludzi nienawiścią, niezrozumieniem, lękiem oraz skłonić do decyzji, które zamiast do życia, będą prowadzić ku śmierci. To już się dzieje.

Wielu polityków, zamiast spokojnie przygotowywać się na wypadek konfliktu, wprowadza do swojej retoryki paraliżujący strach, niepokój, niepewność i nieufność wobec drugiego człowieka. Myślę, że wielkim zadaniem Kościoła oraz ludzi wiary, jest w tej sytuacji pokazać, że nie możemy dać się zastraszyć.

Jesteśmy wspólnotą, mamy dawać świadectwo, żyć sakramentami, stanąć w odwarze do tej walki przeciw złu. I to jest dzisiaj ważne. Oby atak na NATO nigdy nie nastąpił, ale katolik już dzisiaj musi być na froncie wojny duchowej, w której nie ma miejsca na obojętność. Myślę, że jest bardzo ważne, abyśmy byli w stanie gotowości. 

Wspomniał Ksiądz Biskup o złu, o szatanie. Czy widząc śmierć i zniszczenie wojenne, te sprawy wydają się bardziej namacalne? Wychodzą z biblijnych przypowieści i stają się rzeczywistością?

Niestety tak. Zło przez ostatnie dwa lata stało się dla mnie czymś jeszcze bardziej realnym. Niemal namacalnym. Przed kilkoma dniami byłem razem z arcybiskupem Mieczysławem Mokrzyckim oraz jeszcze jednym kapłanem w świątyni, która kiedyś była nasza, ale jeszcze nie wróciła do Kościoła. Jest obecnie wykorzystywana do celów świeckich. Weszliśmy do tego budynku, bo akurat nie był zamknięty i zaczęliśmy się modlić modlitwą św. Michała Archanioła. To ten mały egzorcyzm, który bardzo często odmawia się zaraz po Mszy. Zaczęliśmy wypowiadać pierwsze słowa, i w tym momencie usłyszeliśmy na zewnątrz wielki huk. Nie mam pojęcia, co to było. Wyszliśmy po modlitwie z kościoła, a tam jakby nigdy nic. Świeci słońce, nie widać dymu, żadnych zniszczeń. Wtedy powiedziałem do abpa Mokrzyckiego, że szatan dał nam odczuć, że jest gdzieś obok i nie podoba mu się to, co robimy. 

Wtedy zrozumiałem, co robi ta modlitwa. Wielokrotnie słyszałem od naszych żołnierzy podobne świadectwa. Rozdajemy im ten egzorcyzm zafoliowany, aby mogli go ze sobą wszędzie zabierać do okopów, i oni mówią, że w obliczu niebezpieczeństwa potrafi ratować im życie. Po tej modlitwie nagle dzieje się coś niezwykłego. Wróg odstępuje, zacina mu się magazynek, działo przestaje strzelać. Takie rzeczy się dzieją, bardzo widoczne, prawdziwe. To samo jest z modlitwą różańcową – proste słowa mają siłę pokonać zło i szatana. We Lwowie, kiedy nad miastem jest zagrożenie, nasze wspólnoty łączą się ze sobą przez komunikatory modląc się tak długo, aż minie zagrożenie. To pomaga.

Sam widziałem, jak rakiety spadały na polu, nie wybuchały albo zostawały w porę zestrzelone. Ktoś mówi, że to na wojnie normalne rzeczy, ale ja widzę w tym rękę Boga, który stawia granicę złemu. 

Jakie obrazy, jakie słowa, jakie postawy ludzkie dają Księdzu Biskupowi nadzieje w tych trudnych czasach? Co sprawia, że myśli ksiądz biskup: „Nie wszystko stracone“.

Najwięcej optymizmu wlewa we mnie widok modlących się dzieci. One dorastają w tym zagrożeniu, napięciu wojennym, ale jest w nich również piękna ufność dziecięca. One nie do końca rozumieją co je otacza, ale ale mają już pojęcie, gdzie mogą szukać ratunku. Widzę również, chociaż chciałbym, aby było ich więcej – jak tworzą się w Ukrainie nowe wspólnoty, ośrodki modlitwy, grupy charytatywne. Byłem niedawno na wizytacji w jednej z wiosek w naszej archidiecezji, i choć nie ma tam wielu wiernych, ci, którzy są utrzymują dyżury modlitewne. Mają kościółek i co godzinę się wymieniają. Mają wszystko rozpisane, stale ktoś czuwa, 24 godziny na dobę. Wie pan, co jest ciekawe? Nikt z tej wioski nie zginął. Żaden żołnierz. Są ranni, ale nie martwi. To nie jest powszechne i moim zdaniem również nieprzypadkowe. W innej wiosce codziennie od 15 do 16 przychodzi kto tylko może i też się wspólnie, niekiedy w dwóch obrządkach, modlą. Bez kapłana, wszystko robią sami. Te inicjatywy przypominają mi słowa Benedykta XVI, który twierdził, że Kościół przetrwa kryzys wiary dzięki małym wspólnotom.

Ten kryzys już nadszedł?

Tak, nie mam wątpliwości. I właśnie ci ludzie, nawet, jak cały świat się wokół wali, dają nadzieję. Są jak początek wiosny. Wszystko wokół jest jeszcze szare, ale gdy przyjrzeć się bliżej, już wiać, że powoli świat wraca do życia.

Rozmawiamy w Wielki Piątek. To chyba dobra metafora i puenta.

Czuję to podobnie. Patrząc globalnie, nie mamy się z czego cieszyć, ale schodząc na poziom wspólnot, tli się w nich światło. Św. Jan od Krzyża mawiał, że po każdej ciemnej nocy przychodzi światłość poranka. Łatwo teraz zwątpić, stracić wiarę, uznać, że nic dobrego nas już nie czeka, ale to nie jest nasze przeznaczenie. Na grobie Jezusa, choć po ludzku to był koniec, wszystko się dopiero zaczęło. My jesteśmy powołani do światła i nigdy nie możemy o tym zapominać.


Biskup Edward Kawa – ukraiński duchowny rzymskokatolicki pochodzenia polskiego, urodził się w polskiej rodzinie w Mościskach na Ukrainie, franciszkanin konwentualny, od 2017 roku biskup pomocniczy archidiecezji lwowskiej oraz sekretarz generalny Konferencji Episkopatu Ukrainy od 2023 roku.

Za: www.catolico.stacja7.pl

Wpisy powiązane

Indie: 8 milionów pielgrzymów złoży hołd relikwiom misjonarza Azji

Ukraiński jezuita wzywa Europę i Watykan do przemyślenia wojny Rosji z Ukrainą

Generał dominikanów wskazuje na aktualność przesłania Piotra Jerzego Frassatiego