Pracuje Ojciec teraz w Cochabamba, w mieście w Boliwii, w Ameryce Południowej. Na czym polega Ojca misyjna codzienność?
Można powiedzieć, że to typowa praca w parafii – Eucharystia, udzielanie sakramentów wiernym, kancelaria parafialna… Oprócz tego od zeszłego roku pełnię w naszej archidiecezji posługę egzorcysty.
Parafia w Cochabamba to druga w historii parafia misji boliwijskiej, którą franciszkanie z Prowincji Krakowskiej założyli w roku 1976. Pierwsza parafia została otwarta w Montero. Nasza parafia Cochabamba – Quinanilla powstała w 1979 r.
Jak można scharakteryzować taka – i młodą i – jak na warunki misyjne – doświadczoną parafię?
Jako nowa wspólnota, którą również tworzę, pracujemy razem w tej parafii dopiero od stycznia 2018 r. Po zeszłorocznej kapitule kustodialnej nastąpiły zmiany personalne, więc dopiero wchodzimy i poznajemy tę parafię i wiernych. Na pewno cechą charakterystyczną tego miejsca jest wielość kaplic dojazdowych, czy kościołów filialnych które w ramach całej parafii również obsługujemy.
Bez wątpienia jest to parafia już w jakimś sensie uformowana. Nasi bracia, którzy zakładali czy od początku budowali tę wspólnotę parafialną, starali się nauczyć czy to katechetów, czy parafian odpowiedzialności i poczucia przynależności do parafii, która powinna być również ich domem. To w porównaniu z nową parafią św. Jana Chrzciciela Alalay na obrzeżach miasta, w której pracowałem jeszcze rok temu, różnica w przynależności parafian jest bardzo duża. Tam, większość parafian to migranci, natomiast tutaj, w Cochabamba – Quinanilla jest zupełnie inna rzeczywistość. Widać większe zaangażowanie, uczestnictwo parafian, czy to w codziennej Mszy, czy w Eucharystii niedzielnej i świątecznej, a także ich aktywność w grupach parafialnych. To konkretna odpowiedź ludzi na pracę i poświęcenie, którą wykonali nasi poprzednicy, misjonarze, zaczynający tu swoją działalność prawie 40 lat temu.
W przeciwieństwie do parafii św. Jana Chrzciciela Alalay, o której już wspominałem. Tamta parafia charakteryzuje się obecnością ludności napływowej – migrantów ekonomicznych z innych miast Boliwii, na przykład z Potosi, z Oruro, La Paz. Mieszka tam bardzo mało miejscowych. Stąd też te dwie parafię, choć oddalone od siebie o 15 – 20 minut jazdy – to dwa zupełnie różne światy.
Czy ten region jest atrakcyjny gospodarczo, że tak dużo ludzi tam migruje?
Od jakiegoś czasu ludzie, którzy przyjeżdżali, tworzyli całe osiedla dla migrantów przybywających tu za pracą. To przede wszystkim handlarze, którzy przyjeżdżają sprzedawać tu swój towar. Mają na targu, w centrum miasta swoje stoiska i pracują, sprzedając swoje rzeczy. Wyjeżdżają do pracy rano, a wracają późnym wieczorem, również w soboty i w niedzielę, kiedy udaje się im sprzedać najwięcej. Tak wygląda ich tryb życia. Ciężko więc o jakieś zaangażowanie w parafię.
Zapewne taka wyjazdowa praca, podobnie jak w Europie, wpływa na wiele rodzin. Co jest największa bolączką ludzi w Cochabamba, jakie problemy przeżywają Ojca parafianie?
Rzeczywiście, tak jak wspomniałaś, praca – zarówno jej nadmiar jak ale i brak, na pewno nie pomaga, a wręcz rozbija i zakłóca życie wielu rodzin i inne wartości związane z rodziną. Niestety sytuacja polityczna w Boliwii sprawia, że ludzie muszą szukać różnych innych zajęć oraz środków, niezbędnych do utrzymania. Jest wysokie bezrobocie, nie tworzy się nowych miejsc pracy. Ludzie muszą zatem podejmować czasem decyzje, przez które cierpią ich dzieci, na przykład wyjeżdżać za granicę. Cierpią niestety całe rodziny.
Z Ojca szczególnej posługi podejmowanej w archidiecezji, wynika że również w Boliwii istnieje potrzeba pomocy egzorcysty?
Oczywiście także w Boliwii istnieje wiele rozmaitych zagrożeń duchowych. Przede wszystkim są to różnego rodzaju wierzenia i zabobony, bałwochwalstwo i związane z nim praktyki, które dla sfery duchowej są bardzo dużym zagrożeniem. Posługiwałem przy różnych przypadkach, poznawałem ludzkie historie i niestety większość z problemów, zniewoleń i opętań przez złego ducha, było spowodowanych takimi praktykami.
Te tradycyjne, pogańskie wierzania są stale obecne wśród Boliwijczyków, mimo że Kościół Katolicki i misjonarze są obecni w tym kraju od tylu lat?
Niestety tak. Jest widoczny bardzo mocny synkretyzm religijny. To jest częścią ich kultury, bardzo silnie związaną z ich życiem i żeby zreewangelizować tę przestrzeń na tyle, by była wolna od tych wierzeń, potrzeba jeszcze bardzo dużo czasu, modlitwy, zmiany mentalności, oczyszczenia wiary. Coraz cześciej też powstają kolejne różne formy neopogaństwa.
Dlaczego ludzie decydują się wchodzić w tę niebezpieczną przestrzeń?
Przyczyny są bardzo różne. Często jest to zwykła naiwność, innym razem desperacja, by w trudnościach i problemach szukać pomocy wszędzie i decydować się na usługi różnego rodzaju wróżek czy czarowników. Niestety bardzo często również osoby wierzące, ulegają tej pokusie i w wielkiej desperacji chwytają się magicznych praktyk i zostają wystawieni na działanie zła. Należy pamiętać, że po tym zawsze przychodzi reakcja i bardzo często człowiek przychodzi do Kościoła prosić o pomoc, gdy to zło jest tak wielkie, że dotyka nie tylko tej osoby, która świadomie czy mniej świadomie podejmowała bałwochwalcze działania, ale także często całej jej rodziny. Niestety takich sytuacji doświadzałem bardzo dużo.
Wielu ludzi nie wie, że to nie są tylko niegroźne obrzędy, elementy kultury. Ofiary składane rożnym bożkom, czy chociażby słynny tutaj kult matki ziemi (pachamamy) to praktyki bardzo mocno zakorzenione w wielu miejscach kraju. To tradycje pielęgnowane, kultywowane i przekazywane kolejnym pokoleniom.
Brak świadomości konkretnych zagrożeń, rodzi się z zaniedbanej formacji chrześcijańskiej i braku katechezy na ten temat. Mówiąc ogólnie, prowadzona katecheza nie jest na tyle głęboka, żeby naprawdę prowadziła do spotkania z Bogiem Żywym, do relacji z Jezusem. Efekty tego problemu boleśnie widzimy wśród bierzmowanych, dla których często przyjęty sakrament staje się „uroczystym pożegnaniem z Kościołem”.
Czy na przestrzeni tych 40 lat istnienia franciszkańskiej misji w Boliwii można zauważyć coraz większą laicyzację społeczeństwa?
Tak. Na pewno jest bardzo duża różnica widoczna na przestrzeni tych lat. W ostatnich latach widzimy też, że to, co przychodzi z zewnątrz i jest entuzjastycznie przyjmowane w Boliwii, różne wzorce kulturowe i moralne z Europy czy Stanów Zjednoczonych, nie zawsze wpływa korzystnie na wiernych, całe rodziny oraz społeczeństwo.
Nie tak dawno świętowano 40-lecie parafii Montero, była również wspominana już kapituła, która jest też czasem podsumowań i wytyczania nowych planów dla całej misji. Jakby Ojciec określił, jakie wyzwania stoją przed misjonarzami w Boliwii? Jakie sprawy powinniśmy szczególnie zawierzać Bogu?
Na pewno jednym z priorytetów, jakie zauważamy to troska o nowe powołania. Jest ich wciąż bardzo mało. Ostatni kleryk, który jest w seminarium, studiuje na drugim roku teologii, później była przerwa, tak, że nie ma żadnych seminarzystów i dopiero w tym roku zaczęło formację dwóch postulantów. Modlimy się i prosimy o modlitwę, żeby i oni wytrwali. Kolejny rok nie ma żadnego nowicjusza. To jest więc jeden z naszych priorytetów – modlitwa o powołania lokalne, ale również o to, że gdy już będą, byśmy umieli odpowiednio się nimi zajmować.
Myślę, że kryzys powołań jest odczuwalny w całym kraju, w całym Kościele w Boliwii. Wydaje mi się, że to jest związane z jakimś głębszym kryzysem, kryzysem wiary i wartości chrześcijańskich, wartości ludzkich. Można powiedzieć, że to wszystko, o czym wspominaliśmy jak na przykład kryzys dotykający rodziny, również wpływa na ten stan rzeczy. To na pewno nie pomaga w tym, żeby młodzi ludzie byli świadomi swojej życiowej misji, swojego miejsca w Kościele i potrafili podjąć odważną, życiową decyzję.
Jest jeszcze wiele innych przyczyn czy elementów, które powodują brak powołań. Często chodzi również o świadectwo, a raczej jego brak czy wręcz antyświadectwo ze strony duchownych, ze strony osób konsekrowanych. Problem jest naprawdę bardzo skomplikowany, i istnieje nie tylko na jednej płaszczyźnie. Wszystko to sprawia, że czasem myślę, że przeżywamy zimę Kościoła. Jednak mimo to, czekamy na wiosnę i mamy nadzieję, że wkrótce nadejdzie.
Rozmawiała Agnieszka Kozłowska