Yohanan Elihai – mały Brat Jezusa, z pochodzenia Francuz, który całe życie spędził w Ziemi Świętej, pracując na rzecz pojednania żydowsko-arabskiego i chrześcijańsko-żydowskiego. Jeszcze przed Vaticanum II tłumaczył liturgię na hebrajski; autor słowników, przetłumaczył także np. na arabski „Małego Księcia”. Mistrz inkulturacji. Zmarł 4 lipca w wieku 94 lat. W rozmowie z KAI jego postać przybliża pracujący w Izraelu ks. Roman Kamiński.
Dawid Gospodarek (KAI): W sobotę 4 lipca zmarł w wieku 94 lat Jean Leroy, od 1960 roku, kiedy to otrzymał obywatelstwo izraelskie, znany jako Yohanan Elihai – nazwisko, które przyjął, znaczy „mój Bóg żyje”. Czym się zajmował we Francji, skąd pochodził, zanim trafił do Jerozolimy i jak w ogóle się znalazł w Palestynie?
Ks. Roman Kamiński: Opowiadania Yohanana, które do mnie dotarły, zaczynają się pod koniec jego nauki w niższym seminarium w Paryżu Wtedy to zapałał pragnieniem przyjazdu do Palestyny. Z jego wspomnień wiem, że w wieku lat 18, to są jeszcze lata szkolne, przed wstąpieniem do Małych Braci Jezusa, pod koniec wojny, w 1944 roku, na ulicach Paryża, widział plakaty przedstawiające Holokaust. Bardzo poruszyły go te obrazy obozów koncentracyjnych i eksterminacji Żydów. To naprawdę nim wstrząsnęło – pojawiła się jakaś decyzja zmiany życia i wewnętrzne pragnienie spędzenia swojego życia wśród narodu żydowskiego, w jakiś sposób poświęcając się mu.
Dla mnie nowością było to, co na pogrzebie powiedział arcybiskup Pierbattista Pizzaballa, mianowicie, że Yohanan już w 1946 roku, kiedy pociągiem jechał z Egiptu do Libanu- dziś to trudno sobie wyobrazić, ale wtedy była taka możliwość – jechał przez Palestynę. Okazało się, iż tą drogą udawał się na odbycie służby wojskowej do Bejrutu. Z wizytą bezpośrednią Ziemię Świętą nawiedził w roku 1950, już jako Mały Brat Jezusa.
Kolejna wizyta bardziej pozwoliła doświadczyć żydowskiego świata, bo pracował w kibucu…
Tak, to było w 1953 roku. Często i chętnie wspominał te prace w kibucu.
Potem musiał wrócić na studia teologiczne do Francji. W roku 1956, już jako ksiądz przyjeżdża do Izraela i zaczyna swoją posługę jako kapłan i jako przyszły obywatel. Jako Mały Brat Jezusa stara się włączyć w społeczeństwo, w środowisko w którym będzie żył – głównie żydowskie, co nie oznacza, że jest mu obce środowisko arabskie, gdzie też bardzo dużo działał, ale mieszkał zawsze po stronie Żydów.
Gdzie mieszkał i czym się zajmował?
Na początku w Givat Ha-More, to jest dzielnica Afula, ale kiedyś to była oddzielna miejscowość bardzo blisko Afula. Zajmował się tam ceramiką. Jeśli pielgrzymi przyjeżdżają do Ziemi Świętej i udają się na miejsce ofiarowania Eliasza, jego walki z prorokami Baala, tam w kościółku są takie piękne ceramiczne opisy po hebrajsku i po arabsku. Kiedyś pytałem się o to Yohanana, powiedział, że to była bardzo trudna sprawa, ta ceramika się rozwalała, a tego jest dużo wersetów z księgi Królewskiej, ceramicznie odlanych na specjalnych płytkach. On właśnie takimi rzeczami się zajmował. Potem przeprowadził się już do Jerozolimy.
Jest znany z zamiłowania do języków…
Tak, to prawda. Od samego początku starał się uczyć języków, oczywiście przede wszystkim hebrajski i arabski. Od początku chłonął je i poświęcił im potem całe życie w Jerozolimie, wydał parę słowników hebrajsko-arabskich czy arabsko-angielskich. Dla niego szczególnie ważny był przekaz i nauczanie innych języka arabskiego, szczególnie Izraelczyków. Jeśli zrobił słownik angielsko-arabski, to może też miał w sercu tych, co hebrajskiego nie znają. Tych słowników powstało kilka.
O tych kwestiach rozmawialiśmy, gdy miałem z nim większą styczność. Szczególnie wspominam rozmowy o jego ostatnim słowniku, o którym sam żartobliwie opowiadał, gdyż zapomniał w nim dwóch najważniejszych słów „sól i wiara” – a jak żyć bez soli i bez wiary, powtarzał… Bardzo się poświęcił językom, nie tylko pisaniem, przede wszystkim kontaktom z ludźmi. Po to przecież są języki.
Na jego pogrzebie byli też Arabowie?
Był tylko jeden Arab, bo tylko jeden mógł wziąć udział w uroczystości. W ogóle nie było wielu znajomych i przyjaciół, bo pogrzeb był ograniczony do 50 osób, ze względu na sytuację z koronawirusem. Odkąd ja go znałem, mieszkał w Jerozolimie na granicy dzielnicy arabskiej, kontakty z Arabami były codzienne i dobre, też z tego względu w 2018 roku dostał nagrodę Premier Goldy Meir za staranie się połączenia tych dwóch różnych ludów – Palestyńczyków i Izraelczyków. Temu poświęcił się w swojej pracy, to była jego pasja. Na pogrzebie spotkałem tego jednego muzułmanina, który go bardzo życzliwie wspominał i wiem, że miał łączność z innymi.
A skąd w ogóle ten arabski mu się wziął? Dlaczego pracował nad słownikami i dlaczego to było dla niego ważne?
Yohanan żył takim przeświadczeniem, że żeby trafić do drugiego człowieka, żeby poznać drugiego, żeby z nim żyć, pracować, trzeba znać jego język. To była taka dewiza Yohanana. Z tego powodu on znał parę słów w naprawdę dziesiątkach języków. Lubił zaskoczyć kogoś, bo nikt nie spodziewał się, że on powie do niego w jego języku. Często mi opowiadał o spotkaniu z kobietą z Irkucka, że ją zaskoczył, mówiąc w jej języku.
Jeśli zdecydował się na zamieszkanie na terytoriach Palestyny, a potem Izraela, to dwoma najważniejszymi językami był arabski i hebrajski, i im się poświecił życiowo, w sensie relacji bezpośrednich, ale także naukowo. Był znany z tego, że gdy jechał pociągiem albo autobusem i spotkał kogoś obcego, to miał zwyczaj pytać jak się mówi to czy tamto w ich języku. Miał taką ciekawość poznania człowieka przez jego język. Na miejscu było ważne, żeby poznać hebrajski i arabski. I uczyć się go nawzajem, szczególnie Izraelczyków arabskiego, bo Arabowie mają się gdzie uczyć hebrajskiego, szkół tam nie brakuje.
Jest też prekursorem liturgii w języku narodowym. Jednak paradoksalnie Francuz kładł podwaliny i starał się o liturgię w języku hebrajskim. Bo to działo się i zanim otrzymał izraelskie obywatelstwo i zanim zwołano drugi sobór watykański.
W latach 50. nie był pierwszym, który dopłynął do Palestyny i Izraela. Byli też inni księża. Warto wspomnieć np. dominikanina, Bruno Husar. Yohanan i Bruno Husar wyobrażali sobie taki hebrajski Kościół. To był jakiś 1953 rok. Bruno Husar był z pochodzenia Żydem, Yohanan nie był Żydem, ale bardzo dobrze czuł te wszystkie kwestie. Oni rozmawiali, snuli wizję jak mógłby wyglądać hebrajski Kościół. Nie byli w tym sami, to była grupka zaangażowanych ludzi. Bruno Husar był potem zresztą doradcą na drugim Soborze watykańskim odnośnie dokumentu o relacjach z wyznawcami judaizmu. Oni stwierdzili wtedy po prostu, że trzeba coś zrobić, żeby mieć możliwość modlenia się w języku hebrajskim. Pomógł im kardynał Eugène Tisserant. To był kardynał odpowiedzialny za Kongregację ds. Kościołów Wschodnich. Na prośbę o Mszę w języku hebrajskim w Izraelu, w języku, którym się Jezus posługiwał, zareagował z zainteresowaniem. To był rok 1954. Na początku kardynał Tisserant zasugerował, żeby taką Mszę przetłumaczyć, ale żeby to nie była Msza rytu łacińskiego, tylko rytu syriackiego. Brat Yohanan tłumaczył ten ryt na język hebrajski i rzeczywiście pierwsza Msza po hebrajsku była celebrowana w rycie syriackim. To odbyło się w 1955 roku. Co ciekawe, pierwsza Msza po hebrajsku nie była odprawiana w Izraelu tylko w Rzymie, celebrował Yohanan, były dwie Małe Siostry od Jezusa. A rzecz działa się – co też pięknie symboliczne – w rzymskich katakumbach. Potem w 1956 Yohanan przyjechał do Hajfy i w Izraelu odprawiał Mszę po hebrajsku, ale cały czas jeszcze w rycie syriackim.
W końcu jednak zaczęli się starać jednak o Mszę po hebrajsku, ale w rycie rzymskim. Tu już nie obyło się bez życzliwości Piusa XII…
W Boże Narodzenie 1957 r. Yohanans stwierdza, że ten ryt syriacki nie pasuje – nie wiem dokładnie z jakich względów, może chodziło po prostu o to, że oni przecież byli rzymskimi katolikami i chcieli być konsekwentni. Mówił, że ryt syriacki był po prostu obcy dla nich. I prosił kardynała Tissarant o pozwolenie, żeby przetłumaczyć ryt łaciński na język hebrajski. Kardynał z tą prośbą zwraca się do Piusa XII, który na początku nie bardzo wiedział co z tym zrobić. Kardynał Tisserant posłużył się taką myślą, że skoro na krzyżu Jezusa był napis w języku greckim, łacińskim i hebrajskim, skoro są te trzy święte języki, to czemu nie można w nich wszystkich odprawiać Mszy… Ten argument przekonał papieża i wydał on pozwolenie, żeby tłumaczyć, na początku tylko części Mszy świętej, a później całą.
Cały czas jesteśmy jeszcze przed ostatnim soborem i tłumaczona jest dawna forma rzymskiego rytu.
Tak, to 1957 rok.
Czyli celebrowali dawny rzymski ryt, z jego gestami, strukturą, szatami z manipularzem i śpiewami, tylko że po hebrajsku?
Tak, właśnie tak było. Na pamiątkę są jeszcze zdjęcia z tamtego czasu. Na początku pozwolenie na tę Mszę po hebrajsku mieli tylko niektórzy księża – na pewno Yohanan, Husar, być może jacyś jeszcze inni. Było to bardzo ograniczone na początku.
A jak Yohanan, ze swoją żydowską wrażliwością, radził sobie z dawnymi modlitwami w liturgii Wielkiego Piątku?
To bardzo ciekawe. Yohanan bardzo lubił wspominać rok 1959, gdy Jan XXIII zmienił modlitwę Wielkiego Piątku, bo rok wcześniej, tę modlitwę „za perfidnych” czy „wiarołomnych” Żydów… mówił, że po prostu mamrotał. Starał się ją powiedzieć możliwie niewyraźnie. I nie dlatego, że akurat byli Żydzi na Mszy, ale on po prostu nie chciał tego mówić, nie czuł tych sformułowań. Bardzo kombinował, jak tych słów nie wyrazić, ale wiadomo, że musiał zachować ryt, więc jakoś je po prostu, jak wspominał, mamrotał. W 1959 r., gdy te słowa zostały zmienione, z wielką radością celebrował Wielki Piątek. Że mógł się wtedy już spokojnie i wyraźnie modlić za Żydów, ale już bez krzywdzących przymiotników. On to wszystko bardzo często wspominał.
Po soborze przetłumaczono po prostu zreformowaną Mszę na język hebrajski.
Tak, po soborze została przetłumaczona nowa Msza, którą celebrujemy po dzień dzisiejszy. To jest ciągle ad experimentum, dlatego, że trudno wyrazić naszą wiarę chrześcijańską w języku hebrajskim. Mamy wyrażenia, których używamy, ale nie zawsze chętnie, bo są nie zrozumiałe po hebrajsku. I cały czas jest bicie się z tym, jak to ostatecznie powinno być wyrażone. Jest przetłumaczona z aprobatą Patriarchy Jerozolimy, tak że możemy jej używać, ale nie w sposób definitywny. To jest naprawdę trudne. Tym się już Yohanan w późniejszym czasie nie zajmował, byli inni, którzy wzięli to na siebie, żeby dopracować te wszystkie inne szczegóły. Najpierw przetłumaczono najważniejsze modlitwy, ale też nie wszystkie, brakowało np. modlitw własnych na wspomnienia świętych. Nie wszystko zostało przetłumaczone, tutaj jest jeszcze dużo pracy przed nami. Ale ten główny ryt, to wszystko, co jest potrzebne do normalnej Mszy rzymskiej, jest przetłumaczone jak i my tego używamy.
Żydowska wrażliwość Yohanana dała o sobie znać też w jego refleksji o roku liturgicznym. Proszę powiedzieć o Wielkim Adwencie, bo to fenomen.
To jest bardzo ciekawa i piękna rzecz, która została po Yohananie i została przyjęta we wszystkich naszych wspólnotach, tzw. Wielki Adwent. Yohanan myślał o tym od początku, żeby ten nasz czterotygodniowy Adwent rozszerzyć. Jego intencją było to, żeby połączyć nasz Adwent, nasze oczekiwanie na Boże Narodzenie, ze świętami żydowskimi, które przypadają na wrzesień i na październik. To są Rosz ha-Szana, Jom Kipur, Sukkot i na koniec Simchat Tora – „Radość Tory”. Zaczynamy w niedzielę po Simchat Tora i w zależności od tego, kiedy wypadają święta żydowskie, mamy dziewięć lub trzynaście tygodni adwentu. I podczas tego Wielkiego Adwentu wspominamy postacie ze Starego Testamentu, potem przechodzimy oczywiście do Nowego Testamentu – Jan Chrzciciel, Maryja, Józef. Ale wiadomo, że większość postaci jest ze Starego Testamentu – rozpoczynamy od stworzenia świata, Adama i Ewy, potem Noe, Abraham, Mojżesz i w zależności od tego ile mamy tygodni, możemy dołączyć inne postacie lub z jakichś zrezygnować. Oczywiście są prorocy, jest król Dawid. To jest takie przygotowywanie do narodzin Mesjasza razem z tymi, którzy na niego też oczekiwali. A przy tym na samym początku, przez dwa – trzy pierwsze tygodnie, często się zdarza, że w niedzielę czytamy te same teksty, które są w sobotę czytane w synagodze jako parasza tygodniowa – bo my do normalnych tekstów dołączamy wspomnienie o danym wydarzeniu czy postaci. Wiadomo, że Żydzi mają inny rytm i my mamy inny rytm, więc różnie to bywa. To jest taka ciekawostka, którą Yohanan wielokrotnie podkreślał. Bardzo spodobało się to liturgiście z Rzymu, ojcu Miguel Arranz, który stwierdził, że to jest coś pięknego, co mogłoby być rozszerzone na cały Kościół.
Wspominał Ksiądz o problemach z tłumaczeniem na hebrajski – rozumiem, że po prostu łacina się też przez wieki rozwijała, razem z refleksją teologiczną, całą scholastyczną myślą o sakramentologii, wypracowano różne sformułowania, a hebrajski jest tak naprawdę nowym językiem, jakoś odtwarzanym, któremu debaty teologiczne, zwłaszcza chrześcijańskie, były do tej pory obce…
Tak, tak. Wracając jeszcze do samego wkładu lingwistycznego Yohanana w życie społeczeństwa, to on nie tylko, że się zajmował tymi słownikami, ale też bardzo dbał o poprawność języka, szczególnie hebrajskiego. Gdy coś na kazaniu przekręciłem, to zawsze w delikatny sposób zwracał uwagę, że tu może trzeba było coś powiedzieć inaczej; jak wysyłałem ogłoszenia parafialne przez e-mail do wszystkich, to też czasem coś tam poprawił. I bardzo ubolewał, że nie tylko ja jako Polak nie zawsze poprawnie wyrażam się po hebrajsku, ale i że sami Izraelczycy zaczynają używać jakichś sloganów, kalek językowych, po prostu niepoprawnego języka. I to go naprawdę bolało. On po prostu lubił czysty język. Jeśli chodzi o sprawy kościelne, to pewne rzeczy jeśli chodzi kulturę, mentalność czy nawet na sam język jest trudno wyrazić, bo to sztucznie brzmi, nie przemawia to do zwykłego Izraelczyka. My jako katolicy chcemy jakoś wyrazić naszą prawdę wiary, naszą modlitwę, no ale Yohananowi bardzo zależało, żeby wyrazić to w języku przystępnym dla ludzi. On do końca życia bardzo przy tym stał i ci, którzy dzisiaj pracują nad tłumaczeniami , sami nie wiedzą jak wybrać, jak przetłumaczyć niektóre rzeczy, bo jednemu się podoba to, drugiemu tamto. Jeden powie, że to mu nie przeszkadza, a drugi powie, że to jest niezrozumiałe. I są trudności. To zależy od wrażliwości ludzkiej. Jeden powie, ze to jest w porządku, a drugi, że nie. To nie jest kwestia jakieś idei, to jest kwestia pewnej wrażliwości lingwistycznej. Yohanan często wspominał, że tłumaczenie Nowego Testamentu na współczesny język hebrajski, tłumaczenie, którym po dzień dzisiejszy posługujemy się na liturgii Mszy św., podczas modlitw, czy po prostu w życiu codziennym, jest owocem grupy ekumenicznej. W skład tej grupy wchodził on sam, a była ona złożona z osób posiadających i dobrą znajomość samego Nowego Testamentu i greki, a także biegłość we współczesnym języku hebrajskim oraz wyczucie kultury i mentalności żydowskiej.
W tłumaczeniach liturgii na hebrajski miał też wsparcie z Rzymu, widział się z Janem Pawłem II…
Jan Paweł II miał duże zrozumienie dla tych spraw. Wiem, że z Janem Pawłem II spotykał się też z o. Daniel Rufeisen, karmelita z Hajfy. Tematami tych spotkań był zarówno Holokaust, powstanie państwa żydowskiego, jak również sprawy związane z prawem kościelnym, liturgią. Wiem, że Jan Paweł II, ale i inni kardynałowie czy biskupi w Watykanie, za jego czasów czy nawet jeszcze przed Janem Pawłem II, byli dość żywo zainteresowani tymi sprawami, zachęcali nawet do wyszukiwania. Yohanan nie raz mówił, że z Watykanu dochodziły do niego głosy: wy szukajcie waszego wyrazu wiary, waszej liturgii w Izraelu.
Zajmował się też relacjami chrześcijańsko-żydowskimi. Polskim czytelnikom znany jest np. z książki o dużo mówiącym tytule „Chrześcijanie i antysemityzm. Między bolesną przeszłością a nadzieją jutra”.
Ta książka była dla niego bardzo ważna. Czytałem ją lata temu. Wiem, że on przy pomocy innych osób kserował tę książkę i rozdawał ludziom. W naszej wspólnocie leżały w gablotce egzemplarze i każdy mógł sobie wziąć. Trzeba tu przypomnieć ten wstrząs, jakiego doznał w wieku lat 18 przez styczność z plakatami na ulicach francuskich, o czym już na początku rozmowy mówiłem. Na pewno było w nim to cały czas. Książka powstała, żeby nie dopuścić drugi raz do czegoś takiego. Bardzo mu zależało na tym, żeby antysemityzmu było coraz mniej.
Jak wyglądały ostatnie lata jego życia?
Odkąd go poznałem, żył w Jerozolimie, normalnie w mieszkaniu w dzielnicy żydowskiej, na granicy z dzielnicą arabską, które należy do zgromadzenia Małych Braci. Przez jakiś czas opiekował się tam starszym schorowanym księdzem. Przez ostatnie parę lat mieszkał sam. Do końca życia poprawiał jakiś nowy słownik do wydania, jak u niego bywałem to komputer był zawsze włączony, pokazywał mi jakieś nowe słówka arabskie, hebrajskie. On tym żył. Do końca życia, to trzeba przyznać, że jak do początku dwutysięcznych lat mocno udzielał się w sprawach kościelnych i liturgicznych, to w pewnym momencie przekazał pałeczkę innym i inni się zajmowali tymi sprawami rozwoju liturgii języka hebrajskiego, a on się wtedy poświęcił już tylko i wyłącznie tłumaczeniu i pisaniu słowników, przetłumaczył na język arabski na przykład „Małego Księcia”.
Do lutego 2020 mieszkał sam w mieszkaniu. Już od jakiegoś czasu mówiło się, że warto gdyby przeniósł się do domu ze specjalną opieką, bo nie było już innych współbraci, którzy mogliby mu pomóc. I rzeczywiście w lutym, jeszcze przed epidemią koronawirusa, przeprowadził się do takiego domu, gdzie cały czas chciał się zajmować pracą i tylko czekał aż mu zainstalują komputer. Normalnie uczestniczył w naszych liturgiach niedzielnych, tak jak wcześniej. Potem ze względu na obostrzenia jakie były w Izraelu nie mógł już opuszczać domu. Wiem, że sam sprawował Mszę świętą. Taka ciekawostka, która poruszyła nas księży szczególnie – robiliśmy transmisje Mszy świętych przez You Tube, tak jak to się działo na całym świecie, a on w swoim pokoju sprawował Mszę świętą równolegle z nami. Miał tam swój kielich z winem i patenę, i celebrował Mszę świętą. Nie spodziewaliśmy się tego, a dla niego było ważne, żeby łączyć się z nami podczas Eucharystii. Był bardzo wierny jako ksiądz i mszy świętej, i naszym wspólnotom języka hebrajskiego. Później, gdy obostrzenia uległy złagodzeniu, jeszcze raz czy dwa przyjechał na Mszę świętą, natomiast pod koniec czerwca miał potężny atak serca, więc musiał zostać przewieziony do szpitala w Jerozolimie i na nieszczęście miał kontakt z pielęgniarzem, który miał pozytywne wyniki testów na koronawirusa. To spowodowało, że gdy trafił do szpitala, był na kwarantannie, w zupełnej izolacji. Dzięki temu, że jedna z naszych parafianek jest lekarką, udało się, żeby to były trzy osoby, które by mogły go odwiedzać, bo normalnie tylko jedna osoba może. Ta lekarka jeździła, ja jeździłem i jeszcze jedna osoba, niezwiązana z Kościołem, ale bardzo bliska jemu. I się codziennie zmienialiśmy. Niestety zmarł zanim wyszedł z tej kwarantanny, z tego co wiem miał kilka razy robione testy na koronawirusa i nie był on u niego wykryty, więc przyczyną śmierci nie był wirus.
Co dla Księdza jest najbardziej inspirujące w jego historii?
Co jest najbardziej inspirujące? Na pewno jego otwartość na drugiego człowieka, na jego kulturę, ogólnie ciekawość świata. Myśl, iż aby zrozumieć innego człowieka i móc nawiązać z nim przyjacielskie relacje, trzeba umieć rozmawiać z nim w jego języku, jest naprawdę bardzo inspirująca. Dziś przyjęło się mówić, że jak zna się język angielski, to z wszystkimi, wszędzie można się dogadać. Dogadać może tak, ale poznać, zrozumieć dogłębnie, już raczej nie. A to jest przecież bardzo ważne również w przekazywaniu i w wyrażaniu wiary, w nauczaniu o Bogu i o zbawieniu. Potrzeba inkulturacji, również tej liturgicznej, pozostanie na zawsze duchowym dziedzictwem, które Yohanan pozostawił nam i całemu Kościołowi.
Za: www.deon.pl