Słychać pytania w rodzaju: I jak ci się podobał Synod? Czy spełnił twoje oczekiwania?
Na Synodzie jestem drugi raz. W pracach gremiów międzynarodowych uczestniczę już około 10 lat. Nauczyłam się m. in., że nie jest realne dawanie jednoznacznych wskazań dla całego świata, gdyż pomimo że mamy globalizację, migrację i inne zjawiska o ogromnie szerokim zasięgu, to każde miejsce jest inne, każdy kraj, diecezja, parafia, wspólnoty „charyzmatyczne” itd. Przede wszystkim każdy człowiek jest inny. Takie zgromadzenia jak Synod dają doświadczenie Kościoła w wymiarze uniwersalnym. Jest on rzeczywistością zanurzoną w różne historie i kultury. Jest nośnikiem różnych doświadczeń i lokalnie na różne sposoby ocenia te same zjawiska życia kościelnego. Z jednej strony Synod nie powiedział nic nowego, fragmentami był nużący. Trzy tygodnie wyrwane z normalnej pracy, jak w moim przypadku, czy innych pracujących zawodowo świeckich, lub też z pracy duszpasterskiej biskupów i innych członków synodu, też nie jest łatwe. Z drugiej strony, tej dużo mniej widocznej, był dla mnie takim siewem w trudzie. Był, jak już pisałam, czasem modlitwy, refleksji, spotkania z drugim, słuchania. Na oglądanie owoców, tego, co się zasieje, jak zawsze, potrzeba czasu. Czy te owoce się pojawią, zależy już od tych, którzy wrócą do swoich zwykłych obowiązków i od tych, z którzy z nimi współpracują.
Ewangelizacja nie ogranicza się do nowych metod, do nowych szkół ewangelizacyjnych, do nowych środków przekazu, do nowych akcji ewangelizacyjnych. Nie kończy się na zmianie struktur, ani nie bierze swojej skuteczności z diagnoz socjologicznych. To wszystko są narzędzia i środki, które są potrzebne, ale wymagają rozeznawania „znaków czasu”, aby te „nowe” metody nie były puste, lub aby nie powielały starych błędów w nowy sposób. Synod przypomniał z mocą, że ewangelizacja jest zaproszeniem do osobistego spotkania z Chrystusem, jest nawróceniem związanym m. in. z samokrytycznym pytaniem osobistym, dlaczego moje świadectwo chrześcijańskie nie jest przekonujące. Chodzi nie tylko o nawrócenie osobiste, ale i o weryfikację tego, w czym do tej pory jako wspólnota kościelna nie dostawaliśmy, co było błędem osłabiającym wiarygodność ewangelizacji
Bardzo się cieszę, że Synod w swoich końcowych dokumentach nie wskazał jakiegoś jednego kierunku, ale przypomniał fundament. Był trochę takim wyciąganiem ze skarbca rzeczy nowych i starych. Tym „starym” potrzeba ożywienia, tym „nowym” konfrontacji z życiem, z konkretnym człowiekiem, wszystkim ewangelizatorom potrzeba pokory.
Ja osobiście wracam umocniona w tym, co jest moim powołaniem. Za to jestem wdzięczna Bogu i spotkanym ludziom. Jutro Msza św, podczas której czytam jedną z próśb (nb. swoistym doświadczeniem były próby przed liturgią), lecę do Katowic i w poniedziałek do Monachium, na konferencję o ochronie dzieci przed nadużyciami seksualnymi.