Andrzej Madej OMI: „Im mniej jest Boga w człowieku, tym mniej jest człowieka w człowieku!” – o poezji i obecności Kościoła w Turkmenistanie

Jesteśmy mniejszością wyznaniową w społeczeństwie muzułmańskim! Jedynymi katolickimi kapłanami są tutaj dwaj Misjonarze Oblaci Maryi Niepokalanej. Aby udać się do naszych  najbliższych „sąsiadów” katolików mieszkających w Iranie, Afganistanie lub Azerbejdżanie, trzeba najpierw zdobyć zaproszenia, wizy oraz bilety – mówi filozof, teolog i poeta o. Andrzej Madej OMI pełniący funkcję przełożonego misji „sui iuris” w Turkmenistanie.

Dagmara Nawratek: Początkiem tego roku wydał Ojciec nowy zbiór poetyckich refleksji pt. ”Prześwity Królestwa”. Jakie uczucia towarzyszyły Ojcu, gdy wyczekiwany tomik ujrzał wreszcie światło dzienne?

o. Andrzej Madej OMI: Kiedy ukazał się tomik pt. “Prześwity Królestwa”, zdumiałem się nieco. Akurat wtedy bombardowano nas codziennymi wieściami na temat koronawirusa. To był ponury czas. Wątpiłem w to, czy książka w ogóle ma szansę ujrzeć światło dzienne, przeto ucieszyła mnie wiadomość o tym, że Piotrowi z Wrocławia udało się wydać te notatki misjonarza w czasie pandemii. Dzięki Bogu! Znajomi i przyjaciele przywykli do tego, że piszę wiersze, więc myśleli, że i tym razem będzie to poezja. Właśnie tak napisano w recenzji, a to przecież jest proza – czarny razowy chleb. Tak czy owak, to miłe uczucie, gdy jest się postrzeganym jako poeta. Wówczas czytelnicy podnoszą autorowi wysoko poprzeczkę. To dobry znak, że spodziewamy się wierszy, że czekamy na kolejne pieśni, kompakty, tomiki, filmy… Pismo Święte mówi: „Nie samym chlebem żyje człowiek”. Oczywiście, najbardziej żywi nas Słowo Boże!

W tomiku pt. ”Prześwity Królestwa” spotykamy się z najbardziej istotnymi kwestiami oblackiego charyzmatu: „Misjonarz, tam gdzie tylko garstka chrześcijan, żyje na styku z wyznawcami innych religii, jest na froncie spotkań z ludźmi, którzy szukają Królestwa Bożego.”. Który aspekt kapłańskiej posługi stanowi dla Ojca najtrudniejsze wyzwanie?

Najtrudniejsze w kapłańskiej posłudze jest to samo doświadczenie, z którym zmaga się każdy człowiek – krzyż. Musimy umierać dla siebie. Wszyscy musimy zmierzyć się z tym  krzyżem: przyjąć go, pojednać się z nim i nie przeklinać tego, co jest trudne. Zazwyczaj chcemy uciekać od krzyża. Prawda jest taka, że od krzyża można tylko uciec w stronę grzechu, czyli nie udaje się od niego uciec… Krzyż na misjach ma dwa wymiary. Pierwszy wymiar ma charakter wewnętrzny i oznacza trud życia we wspólnocie misjonarskiej. Być może zaskoczyłem niektórych Czytelników swoją szczerością, wyznając to. Zaakceptowanie swych współbraci wraz z ich ograniczeniami oraz słabościami nie jest prostą sprawą. Jesteśmy grzesznikami, nikt nie jest aniołem. Nikt z nas nie jest doskonały. Wzajemna akceptacja nie przychodzi nam łatwo. To działa w obydwie strony – ja też mam  swój “folklor” i  jestem krzyżem dla moich współbraci, jeszcze jakim! We wspólnocie ekumenicznej z Taize’ bracia mawiają, że każdy człowiek ma “swój folklor”! Ranimy siebie nawzajem, chociaż często czynimy to niechcący. Codziennie przebaczamy i uczymy się przyjmować siebie nawzajem takimi, jakimi jesteśmy. To nie jest łatwe! Drugi wymiar krzyża ma charakter zewnętrzny i oznacza trud spotkania z ludźmi, wobec których misjonarz jest świadkiem Ewangelii, a przynajmniej stara się nim być. To też nie przychodzi łatwo. O tym też można by napisać książkę, a nawet mnóstwo książek, które wypełniłyby całą bibliotekę. Moim krzyżem jest przyjmowanie samotności.

Krzyż na misjach ma dwa wymiary. Pierwszy wymiar ma charakter wewnętrzny i oznacza trud życia we wspólnocie misjonarskiej. (…) Ja też mam  swój “folklor” i  jestem krzyżem dla moich współbraci, jeszcze jakim! (…) Drugi wymiar krzyża ma charakter zewnętrzny i oznacza trud spotkania z ludźmi, wobec których misjonarz jest świadkiem Ewangelii, a przynajmniej stara się nim być.

Hasłem oblackiej rodziny zakonnej są słowa zaczerpnięte z Ewangelii: „Evangelizare pauperibus misit me” („Ewangelizować ubogich posłał mnie Pan”). Jakie przeszkody napotykają na swojej drodze Misjonarze Oblaci Maryi Niepokalanej podczas realizacji posłannictwa w Aszchabadzie?

Pierwsza przeszkoda pojawia się w nas wtedy, gdy chwieje się nasza wiara, nasze zaufanie… Istnieją też inne problemy i wyzwania: jesteśmy kroplą w morzu społeczeństwa muzułmańskiego, język turkmeński jest trudny, żyjemy w kulturze azjatyckiej, niechrześcijańskiej… Przez cały czas daje nam o sobie znać spuścizna ateistycznej propagandy z krajów byłego ZSRR, a także mentalność homo sovieticus. Nasza posługa w Turkmenistanie ma trzy wymiary. Pierwszym z nich jest dyplomacja – jesteśmy w tym kraju przedstawicielami Stolicy Świętej. Drugi wymiar polega na tym, że troszczymy się o to, aby rosła wiara małej wspólnoty katolickiej, która spotyka się podczas Eucharystii sprawowanej w kaplicy Nuncjatury Apostolskiej. Trzeci wymiar to ewangelizacja – przez cały czas szukamy nowych owiec. Katolicka wspólnota wśród społeczności muzułmańskiej jest „małą trzódką”. Przyjęcie wiary w Jezusa to życiowy wybór, który spotyka się z niezrozumieniem miejscowych i przez wiele osób jest odbierany jako naganny. Zerwanie z tutejszą tradycją islamską jest jednoznaczne z utratą kontaktu z rodziną, która odwraca się od tego, kto się ochrzci.

W związku z tym przyrost wiernych w naszej wspólnocie (a zwłaszcza mężczyzn) jest niewielki. Musimy stawić czoło również takim problemom jak: brak regularności w praktykach religijnych oraz kruchość emocjonalna wiernych. Naszą działalność utrudnia ustawiczny exodus –  chrześcijanie wyjeżdżają do innych krajów. Jedynymi katolickimi kapłanami w Turkmenistanie jesteśmy my – dwaj Misjonarze Oblaci Maryi Niepokalanej. Wielki trud sprawia nam wyjazd do najbliższych „sąsiadów” katolików mieszkających w Uzbekistanie, Iranie oraz Azerbejdżanie. W tak małej wspólnocie zakonnej nie mamy nawet możliwości, aby wybrać sobie spowiednika lub ojca duchownego. Nie ma tutaj ani jednej siostry zakonnej. Poszukujemy środków finansowych na utrzymanie misji. Modlimy się w wynajętym domu, więc jesteśmy postrzegani jako sekta. Ciężko jest zachować klauzurę. W tym odległym kraju doskwiera nam czasem samotność. Mimo wszystko jesteśmy silni dzięki Waszym modlitwom, drodzy Przyjaciele naszych misji!

Pierwsza przeszkoda pojawia się w nas wtedy, gdy chwieje się nasza wiara, nasze zaufanie… Istnieją też inne problemy i wyzwania: jesteśmy kroplą w morzu społeczeństwa muzułmańskiego, język turkmeński jest trudny, żyjemy w kulturze azjatyckiej, niechrześcijańskiej…

„Dziennik pisany nad Dnieprem” oraz „Modlitwy znad Amu-darii” odzwierciedlają refleksje duszpasterza poszukującego Boga na obczyźnie. Luźne notatki zapisywane często w pośpiechu ujmują swoją szczerością i prostotą. W czym tkwi sekret literackiego warsztatu?

Nie skrywam żadnego sekretu. Nie mam warsztatu literackiego… Każdy z nas jest po trosze myślicielem. Jak to się stało, że akurat mi udało się coś opublikować? Sam nie wiem! Spotkałem kiedyś na swojej drodze pisarkę Annę Kamieńską, która dodała mi odwagi następującymi słowami: „Pisz, ponieważ pisanie jest ważne i potrzebne, a książka może stanowić rodzaj ambony. Refleksje księdza to szczególne świadectwo wiary.”. Chętnie wspomnę o etapach “wtajemniczania się” w słowo pisane. Ojciec Alfons Kupka OMI poprosił nas, swoich współbraci, abyśmy przygotowali teksty do czasopisma „Misyjne Drogi”, które zostało założone przez Zgromadzenie Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej. Natomiast dominikanin Marcin Babraj z wydawnictwa „W drodze” potrzebował świadectwa z festiwalu muzycznego w Jarocinie, podczas którego zaczęliśmy ewangelizować młodych ludzi oraz muzyków. W pisaniu poezji pomógł mi Krystian Krzemiński z Tarnowskich Gór. Mam w zwyczaju sporządzać notatki, z których później powstają artykuły i książki. W taki sposób powstał “Dziennik wiejskiego wikarego”. Napisałem go podczas pobytu w Kodniu nad Bugiem. Przebywając w mieście, napisałem “Dziennik miejskiego wikarego”. Podczas pobytu w Gorzowie Wielkopolskim udzielałem się w Radiu Gorzów. Księdzu jest zawsze po drodze z książkami. Biblia, brewiarz, mszał, śpiewnik, życiorysy świętych… Kapłan pracuje ze słowem i w słowie. W kolejnej książce opisałem nasze misjonarskie przygody w Kijowie, spełniając niemalże kronikarski obowiązek. Tak właśnie zaczęło się to moje pisanie. Najważniejsze jest to, aby zacząć! Należy wciąż czytać i pisać…

Św. Augustyn stwierdził: „Świat jest książką. Ci, którzy nie podróżują, czytają tylko jedna stronę.”. Podczas swoich podróży miał Ojciec okazję poznawać obce kultury i tradycje. Co zrobiło na Ojcu największe wrażenie i stało się tematem kronikarskich zapisków?

Duże wrażenie robią na mnie spotkania twarzą w twarz z ludźmi, którzy wyrośli bez Boga, nawet jeżeli osobiście nie doświadczyli prześladowań na tle religijnym. Każdy człowiek i każda rodzina z tych stron mają swoją własną historię! Widziałem już ruiny kościołów chrześcijańskich. Jednak ruina człowieczeństwa w człowieku jest jeszcze bardziej przerażająca. Już od prawie trzydziestu lat żyję w społeczeństwach, które w XX w. zostały poddane procesowi ateizacji (obejmującym kilka pokoleń) o wiele mocniej niż nasze nad Wisłą. Przelewałem na papier swoje spostrzeżenia i odczucia. Streszczam je następująco: „Im mniej jest Boga w człowieku, tym mniej jest człowieka w człowieku!”. Należałem do redakcji katolickiej „Gazety Parafialnej” wydawanej w Kijowie w nakładzie ponad dziesięciu tysięcy egzemplarzy. Wierni mieszkający w Polsce również chcieli się dowiedzieć tego, jak żyją chrześcijanie za wschodnią granicą. Proszono nas o świadectwa, więc pisaliśmy listy i reportaże. Czasem trudno jest coś opisać. To właśnie w takich sytuacjach pojawia się potrzeba sięgnięcia po język z wyższej półki, czyli po poezję. Ja również najchętniej posługuję się językiem metafory i symbolu. Filozof powiedział: „Symbol daje do myślenia”. Wiersze są świadectwem o człowieku, o jego tajemnicy. Macie na Uniwersytecie Śląskim poetę – ks. prof. Jerzego Szymika. Gratulacje! Wspomina pani o podróżach… To prawda, że podróże kształcą. Ja dużo podróżuję. Czego podróże mnie uczą? Jednego – tego, że nie ma na ziemi niczego piękniejszego od Jezusa Chrystusa i Kościoła Katolickiego. W 2023 r. minie pięćdziesiąt lat, odkąd zacząłem latać samolotami. Jeżeli Pan Bóg da mi siłę i czas, to opublikuję tomik pt. „Czekając na samolot”, zawierający notatki, które sporządzałem w czasie podróży, przesiadując w poczekalniach na terenie różnych lotnisk. Moje notatki są wynikiem zdziwienia, przerażenia. Czasem sporządzam je po prostu z nudów. Proszę, pomódlcie się o to, aby Bóg pozwolił mi jeszcze trochę pożyć. Jak każdy inny człowiek, mam jeszcze przed sobą trochę roboty! Jako Misjonarz Oblat Maryi Niepokalanej chciałbym zakończyć to moje bazgranie książką poświęconą Maryi. Alleluja! Dziękuję Wam, drodzy Czytelnicy, za zachętę do pisania.


O. Andrzej Madej OMI urodził się w 1951 r. w Kazimierzu Dolnym. Po maturze wstąpił do Zgromadzenia Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej. W 1977 przyjął święcenia prezbiteratu. Studiował filozofię w Wyższym Seminarium w Obrze i w Krakowie, teologię na Gregorianum w Rzymie i Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Był bliskim współpracownikiem założyciela Ruchu Światło–Życie, ks. Franciszka Blachnickiego.

W latach 80. zasłynął jako rekolekcjonista i duszpasterz młodzieży. Był inicjatorem spotkań ekumenicznych w Kodniu oraz ewangelizacji podczas festiwalu rockowego w Jarocinie. Od 1997 jest przełożonym misji “sui iuris” w Turkmenistanie. Jest z powołania katolickim księdzem i poetą. Od 1984 r. wydał kilkanaście zbiorów wierszy i prozy. Obecnie przewodniczy obradom jury I Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Sługi Bożego o. Ludwika Wrodarczyka OMI.

Jest m. in. laureatem za rok 2019 Medalu „Benemerenti in Opere Evangelizationis”, nagrody przyznawanej przez Komisję Episkopatu Polski ds. Misji za to, że “cierpliwie i z miłością głosi Ewangelię i prowadzi dialog ekumeniczny. Jest autorem poczytnych publikacji książkowych”.

Z o. Andrzejem Madejem OMI rozmawiała Dagmara Nawratek – pomysłodawczyni konkursu im. o. Ludwika Wrodarczyka OMI.

Za: www.oblaci.pl

Wpisy powiązane

VIII Zebranie pallotyńskiej Regii w Rio de Janeiro

Orędownicy dla młodych

Ks. Leszek Kryża SChr: Jeździmy na Ukrainę by pokazać, że zgodnie z apelami Papieża Franciszka – nie zapominamy o wojnie