Pojawili się „OMONowcy”. To była ściana z tarczami, która się zbliżała. (…) Odszedłem powoli i usiadłem na pobliskiej ławce w parku. Gdybym nie usiadł, to by mnie spałowali. Wyszukiwali tych, którzy byli z flagą biało-czerwono-białą (prawdziwa historyczna flaga Białorusi). Nad głowami latał dron, stąd wiedzieli, gdzie i kto ucieka. Nie zostałem jednak tam za długo. Już w ten wieczór OMON zapełniał busy i ciężarówki transportowe ludźmi, znęcano się nad nimi. Ludzie wokół po prostu bezsilnie na to patrzyli…
Z o. Andrzejem Juchniewiczem OMI, oblatem pracującym na Białorusi, rozmawia o. Paweł Gomulak OMI:
Jesteś z pochodzenia Polakiem, ale urodziłeś się na Białorusi – i z tego, co wiem, czujesz się patriotą białoruskim. Chciałbym zatem zapytać Ciebie jako obywatela Białorusi, co czujesz w obecnej sytuacji?
Rzeczywiście, wywodzę się z rodziny Polaków kresowych, rodziny mocno wiązanej z ziemią grodzieńską, ruchem AK na tych terenach, z powstaniem i działalnością Związku Polaków na Białorusi. Z tego jestem dumny i tym się szczycę. Jednocześnie w obecnej sytuacji, kiedy dzieje się krzywda konkretnym ludziom na Białorusi, kiedy jestem sam osobiście dotknięty tymi sprawami, tematy narodowościowe odchodzą na drugi plan. Obecnie dla mnie liczy się godność ludzi bez głosu, którzy cierpią i nie mają ratunku znikąd oraz walka o prawdę, która jest skrywana i przeinaczana. Nie mogę milczeć wobec takiej sytuacji w kraju. Bardzo się tym martwię.
Obecnie dla mnie liczy się godność ludzi bez głosu, którzy cierpią i nie mają ratunku znikąd oraz walka o prawdę, która jest skrywana i przeinaczana. Nie mogę milczeć wobec takiej sytuacji w kraju. Bardzo się tym martwię.
Szczerze mówiąc, być może też bym pozostał w domu, przeglądał nerwowo strony internetowe i czytał aktualności z jakimś lękiem o siebie, o parafię, że jak się odezwę, to być może jakoś się to odbije negatywnie na innych ludziach, zaszkodzi innym… Gdyby nie wydarzenie, które sam przeżyłem.
Byłem w tych strasznych dniach 10-12 sierpnia na Grodzieńszczyźnie na kilka dni w domu rodzinnym. Głosowałem tam razem z rodzina. W niedzielę wyborczą wieczorem pojechałem do Grodna. Protestujący byli w centrum na rynku miasta. Przyłączyłem się do nich. Za jakieś kilkanaście minut pojawili się „OMONowcy” (odpowiednik polskiego ZOMO). To była ściana z tarczami, która się zbliżała. Wiele osób zaczęło dochodzić. W pewnym momencie na placu zostałem sam z reklamówką w ręku. A ściana się przybliżała… Odszedłem powoli i usiadłem na pobliskiej ławce w parku. Gdybym nie usiadł, to by mnie spałowali. Wyszukiwali tych, którzy byli z flagą biało-czerwono-białą (prawdziwa historyczna flaga Białorusi). Nad głowami latał dron, stąd wiedzieli, gdzie i kto ucieka. Nie zostałem jednak tam za długo. Już w ten wieczór OMON zapełniał busy i ciężarówki transportowe ludźmi, znęcano się nad nimi. Ludzie wokół po prostu bezsilnie na to patrzyli…
Następnego dnia także pojechałem na protesty. Tym razem centrum miasta było odizolowane: drogówka zmieniła kierunki i blokowała dojazd. Całe miasto huczało. Auta na znak protestu dawały sygnały dźwiękowe. Dosłownie wszyscy… Oczywiście ja też. Do tego stopnia, że mi przepalił się klakson.
Następnego dnia też jechałem. Nie mogłem trąbić, więc ściągnąłem piosenki: „A mury runą…” po rosyjsku i piosenkę Coja „Pieremien”. Jadąc autem, puszczałem je na całej głośności… Ludzie wyszli na ulice. Jeździli, dosłownie wszędzie dawali sygnał dźwiękowy klaksonami. Jako że mi się znudziło trochę jeżdżenie wokoło, postanowiłem się zatrzymać na parkingu. Towarzyszył mi parafianin. Zostawiliśmy auto. Poszliśmy do skrzyżowania. Stała tam grupa młodzieży, było około 40 osób. Skandowali „Żywie Bielaruś!”, a wszyscy przejeżdżali i trąbili na znak protestu i solidarności. Ulice zapchane autami. Niesamowita cudowna wieczorna atmosfera… W pewnym momencie ludzie zaczęli się rozbiegać w różnych kierunkach. Szczerze mówiąc, nikogo wrogiego nie widziałem, ale jakoś automatycznie skinąłem na parafianina i pobiegliśmy do auta. Wsiedliśmy do auta i zaryglowaliśmy je. Dwa inne samochody próbowały wyjechać z parkingu, lecz właśnie w tym momencie zajechał im drogę wojskowy jeep, zaczęli się cofać do drugiego wyjazdu, więc tamten jeep pojechał torować drugi wyjazd. Nagle przyjechały dwa busy z OMONem. Akurat jeden stanął w odległości jednego metra od naszego auta. OMONowcy wyskoczyli i zaczęli biegać dosłownie jak psy urwane z łańcucha: byleby schwytać kogokolwiek. Z początku nas nie zauważyli. Za chwilę jednak okrążyli nas (było ich około dziesięciu), zrozumiałem, że trzeba coś robić. Ze wszystkich stron bili auto pałkami. Krzyczeli: „wychodzić”. Mężczyzna po mojej stronie próbował pięścią lub łokciem rozbić mi szybę w aucie, a ze strony pasażera – uderzył pałką. To były ułamki sekundy. Auto już miałem odpalone, gazowałem… w momencie, kiedy stłukli szybę, milicjant zdążył chwycić mojego towarzysza „za klatę” i w tym momencie ruszyłem z piskiem opon. Wyskoczyłem na drogę, na przeciwległy pas, potem na właściwy i nagle… Widzę, nie ma mojego towarzysza… Okazało się, że udało mu się przeskoczyć na tylne siedzenie – nie byliśmy przypięci pasami, Jak on to zrobił? Nie wiem. Uciekliśmy cali i zdrowi. Gdyby nam się nie udało, jestem przekonany, że podzielilibyśmy los wielu skatowanych i pobitych tego wieczoru. Następnego dnia zobaczyłem na tym samym parkingu powybijane okna w innych autach. W całym kraju wielu niewinnych i przypadkowych ludzi było zabranych prosto z ulicy. Teraz widzę, że aniołowie nas ustrzegli w tamten wieczór.
Jak ludzie wierzący przeżywają obecną sytuację?
Wiara jest siłą ludzi wierzących. Białoruś to kraj wielowyznaniowy. Choć oficjalnie jest uznawana za prawosławny kraj, to jednak katoliccy biskupi pierwsi zabrali głos, potępiając reżim i jego postępowanie. Obecnie wiele inicjatyw modlitewnych jest podejmowanych przez katolików oraz przez inne wyznania, nawet odbywają się międzyreligijne spotkania modlitewne w intencji Białorusi. Młodzież katolicka stała się inicjatorem pokutnej modlitwy o przebaczenie grzechów ludobójstwa, które było popełnione w latach 30-tych ubiegłego stulecia przez NKWD w Mińsku na inteligencji polskiej, białoruskiej i żydowskiej. Ofiary pochowano w Mińsku na cmentarzu w Kurapatach. Dziś (21 sierpnia) od 18.00 do 20.00 będzie stał modlitewny „łańcuch pokoju” pod hasłem „Nigdy więcej!” od Akrescina (więzienie, gdzie obecnie są przetrzymywani i katowani ludzie) właśnie do Kurapat. Ludzie wierzący walczą i zewnętrznie i wewnętrznie – duchowo.
Wiemy, jakie są nastroje w wielkich miastach: Mińsk? Brześć? A jak jest w Szumilinie i okolicy?
Heh! Niestety Witebszczyzna, na której się mieści Szumilino, jest mocno zrusyfikowana i tak zwany „ruski świat” znalazł sprzyjający grunt w jeszcze sowieckich głowach ludzi. Młodzież wyjeżdża z Szumilina, więc jako taka jest obecna w wielkich miastach. Tutaj w Szumilinie dominuje średnie i starsze pokolenie (emeryci). Na ogół nie ma nawet komu protestować. Jest w ludziach strach i gniew, że to wszystko się dzieje, ale raczej mało kto chce się publicznie o tym wypowiadać. W ubiegłą niedzielę było około 200 osób protestujących w „łańcuchy pokoju” wzdłuż głównej trasy w mieście. Obecnie wychodzi na protest od 7 do 15 osób. Skromnie, ale są.
W niedzielę osobiście w sutannie i z krzyżem wziąłem udział w proteście. W pozostałe kilka dni jadę obok, zajeżdżam na parking, gdzie stoi auto z milicją ubraną po cywilnemu, zatrzymuję się naprzeciwko, patrzę im w oczy, kłaniam się „na przywitanie” i jadę dalej, trąbiąc swym przepalonym klaksonem przy protestujących na znak mojej solidarności z nimi.
Trzeba przyznać, że społeczeństwo białoruskie mocno się przebudziło. Czy nie boisz się, że ten zapał osłabnie?
Można by powiedzieć, że tak, jest pewne osłabienie protestów. Jednak trzeba brać pod uwagę o jakie protesty chodzi. Białoruś przeżywa przemiany, uważam że ewolucja idzie w dobrym kierunku, jeśli chodzi o protesty. Najpierw byliśmy świadkami krwawych ulicznych protestów, gdzie „ściana szła na ścianę” – ludzie wyszli wykazać swoje niezadowolenie, a ostrzelano ich granatami, gumowymi pociskami i spałowano. Wszystko to odbywało się nocami. Wyłapywanie ludzi, idących prosto na ulicy, wyciąganie z aut na drodze, z supermarketów, z kawiarni. Szybko protesty zmieniły się w swej formie. Odbywały się w dzień, w długich łańcuchach przeważnie kobiet w bieli, z naręczami kwiatów. OMON nie ćwiczył takich scenariuszy, więc nie było wielu agresywnych reakcji z ich strony. Następnie protesty z ulic przemieściły się na przedsiębiorstwa. Te wielkie giganty państwowe rozpoczęły protesty jeden za drugim. Tak jest do teraz. Widać, że obecnie jest walka na przetrwanie: ludzie czy system? Jeżeli ludzie wytrwają, to system padnie! Jednak jeżeli się poddadzą, to system wyłapie wszystkich, którzy byli przeciwni systemowi, nawet, jeśli to będzie 2 miliony ludzi, znajdą sposób, jak ich ukarać i jakie zastosować represje.
Jakie scenariusze na przyszłość?
Nie mam odpowiedzi na to pytanie. Jest wiele scenariuszy. Od aneksji przez Rosję do utworzenia Rządu Tymczasowego i wolnych wyborów parlamentarnych, zgodnie z Konstytucją z 1994 roku. Wszystko zależy do obywateli i Bożej Mocy. Wszystko zależy od tego, komu dadzą posłuch ludzie.
Jakiej pomocy społeczeństwo białoruskie oczekuje od Zachodu, w tym od Polski?
W danej sytuacji, moim zdaniem, już jest wiele spraw i inicjatyw, wspierających ruch wolnościowy na Białorusi, wsparcie finansowe, medialne i modlitewne. Jest to bardzo ważne i potrzebne. Wydaje mi się, że najbardziej oczekiwanym jest oficjalne potępienie tego, co się tutaj dzieje, dotknięcie stosownymi sankcjami winowajców i obiektywne informowanie społeczeństwa.
Dlatego uważam, że to, co już jest podjęte, należy kontynuować. Równocześnie być otwartym, i kiedy pojawią się nowe wyzwania, solidarnie na nie odpowiedzieć. Oczywiście, nie będziemy mieli na Białorusi drugiej Polski. Jednak trzeba wesprzeć tę rodząca się wolność.
o. Andrzej Juchniewicz OMI – święcenia kapłańskie otrzymał w 2008 roku, po posłudze wikariusza w Lublińcu, powrócił na Białoruś. Obecnie jest proboszczem parafii-sanktuarium Matki Bożej Fatimskiej w Szumilinie
(pg)