O duszpasterstwie w Paragwaju, zmianach jakie następują w społeczeństwie, roli Kościoła – ale również o Maryi, którą Indianie znali zanim pokazał Ją im misjonarz i oblackim atucie rozpoczynania pracy misyjnej w tym kraju… Z o. Andrzejem Czekajem OMI, kustoszem sanktuarium maryjnego w Itacua, rozmawia o. Paweł Gomulak OMI.
Paweł Gomulak OMI: Od ilu lat posługuje Ojciec w Paragwaju i czym charakteryzuje się duszpasterstwo w tym kraju? Czy maryjny charakter naszego charyzmatu jest ułatwieniem w głoszeniu Ewangelii?
Andrzej Czekaj OMI: Kilka tygodni temu świętowałem 30 lat pobytu na misjach w Paragwaju. Pieczątka wjazdu w starym paszporcie została wbita na granicy 24.10.1991. W tamtych odległych czasach byłem już po 4 latach posługi w duszpasterstwie we Wrocławiu. W Paragwaju bardzo szybko zaprzyjaźniłem się z miejscowymi oblatami, którzy organizowali latem wakacyjne misje młodzieżowe. Akurat zbliżało się lato (grudzień, styczeń), wiec zaangażowałem się do tej akcji. W Asunción, stolicy Paragwaju, funkcjonował oblacki dom powołaniowy, który był jednocześnie centrum organizacyjnym misji młodych. Mieszkało w nim kilkunastu kandydatów do zgromadzenia. Wszystko to bardzo przypominało mi oazy w Polsce. Już w styczniu 1992 r. uczestniczyłem na 100% w 3-tygodniowej wyprawie razem z młodzieżą do parafii oddalonej ponad 200 km od Asunción. Parafia w Paragwaju obejmuje często teren gminy. Gmina to tutaj ogromna przestrzeń: miasteczko (pueblo) i około 30 wiosek. Każda wioska nazywana jest wspólnotą (comunidad), ma swoją kaplicę i od patrona kaplicy najczęściej pochodzi też nazwa wioski. W miasteczkach przy głównym placu jest kościół parafialny. Nawet małe miasteczko szybko dzieli się na niewielkie dzielnice (barrio) i każda z nich stara się zbudować swoją własną kaplicę i organizuje swoją wspólnotę.
Populacja Paragwaju bardzo szybko rośnie, ani rząd, ani Kościół nie nadążają z zapewnieniem odpowiedniej obecności w nowych osiedlach. Niektóre parafie, nawet te duże – 30 000 i większe, działają bez stałego proboszcza.
Dla przykładu diecezja Encarnación, w której pracuję obecnie, ma spisanych ponad 1000 kaplic i we wszystkich funkcjonuje oficjalna katechizacja dzieci, młodzieży, a także odprawia się niedzielne nabożeństwo prowadzone przez miejscowych katechistów ochotników. Są tradycyjne regiony, bardzo dobrze zorganizowane, rozmodlone, z intensywną katechezą, liturgią i bogatym życiem wspólnotowym. Oczywiście jest też ogrom opuszczenia, zaniedbania, a nawet pustki, szczególnie na terenach oddalonych od większych ośrodków, biednych i pozbawionych infrastruktury. Populacja Paragwaju bardzo szybko rośnie, ani rząd, ani Kościół nie nadążają z zapewnieniem odpowiedniej obecności w nowych osiedlach. Niektóre parafie, nawet te duże – 30.000 i większe, działają bez stałego proboszcza. W takiej właśnie parafii bez księdza odbyła się 30 lat temu nasza misja młodzieżowa. Do każdej wioski wysłana została mała grupa na odwiedzanie każdego domu i organizowanie popołudniowych czy wieczornych spotkań. Ojcowie oblaci – było nas 3 – odprawiali Msze święte codziennie w innej wiosce i odwiedzali chorych. Na koniec misji w centralnym miasteczku Mszę św. odprawił biskup. Przybywali ludzie ze wszystkich stron w jedno miejsce, wiec liczba uczestników była naprawdę imponująca i radość ogromna.
Naród Py deklaruje się jako bardzo maryjny. Różaniec jest modlitwą niezwykle rozpowszechnioną i lubianą. Popularnie “wygrywa” daleko z Mszą świętą. Dla Paragwajczyków modlitwa różańcowa jest postrzegana jako bardziej wspólnotowa, zapewnia większą możliwość uczestniczenia. Katolik, który potrafi poprowadzić z pamięci różaniec z grupą czy rodziną jest oceniany jako wysoko wykwalifikowany. Oblacki charyzmat i imię zgromadzenia, znane tutaj jako Oblatos de Maria, będzie od razu dużym kapitałem bliskości. Również dlatego, że społeczeństwo zmaga się z ogromnymi przestrzeniami ubóstwa.
Oblacki charyzmat i imię zgromadzenia, znane tutaj jako Oblatos de Maria, będzie od razu dużym kapitałem bliskości. Również dlatego, że społeczeństwo zmaga się z ogromnymi przestrzeniami ubóstwa.
Jest Ojciec kustoszem sanktuarium Matki Bożej w Itacua. Co to za miejsce? Jak wygląda pobożność maryjna ludzi w tym miejscu?
Itacua to jest niewielki malowniczy półwysep, otoczony wodami rzeki Parana, która w tym miejscu bardziej przypomina morze niż rzekę. Słowo itacua w języku guaraní oznacza szczelinę między skałami. W takim właśnie miejscu ukazywała się Matka Boża, najpierw Indianom Guaraní, a później białym przybyszom, którzy widzieli Ją ze swoich statków i łodzi.
Do miasta Encarnación mamy 12 km. Miasto zostało założone przez świętego Paragwajczyka, jezuitę, męczennika Roque Santa Cruz (możliwe, że jest krewnym znanego piłkarza). Była to jedna z 30 sławnych redukcji paragwajskich. Według tradycji, św. Roque dotarł na półwysep Itacua w kanoe [kajaku – przyp. red.] i spotkał tutaj liczną grupę Indian, którzy wykorzystywali to miejsce jako plażę i kąpielisko. Znając świetnie język gurani, Roque wygłosił im pierwszą naukę misyjną, trzymając w ręce swój cudowny obraz Niepokalanej. Indianie przyglądając się z bliska postaci Maryi z obrazu, wykrzyknęli zdumieni, mówiąc, że widzieli już nieznajomą kobietę o tej samej twarzy, która pojawiała się, pozdrawiając ich serdecznym gestem pokoju. Ponieważ półwysep Itacua był niedostępny z lądu, św. Roque założył miasto-misję na odległym wzgórzu w dniu 25 marca 1615 roku, nadając mu nazwę Encarnación – Wcielenie.
Indianie przyglądając się z bliska postaci Maryi z obrazu, wykrzyknęli zdumieni, mówiąc, że widzieli już nieznajomą kobietę o tej samej twarzy, która pojawiała się, pozdrawiając ich serdecznym gestem pokoju.
Później, już w początkach XX wieku, na terenach dawnych misji jezuickich, osiedlali się masowo emigranci z Europy, także Polacy. Przypływali statkami rzeką Parana z dalekiego portu morskiego Buenos Aires. Przepływając obok Itacua, tzw. navegantes – żeglarze także opowiadali o ukazywaniu się Matki Bożej wśród skał, których byli świadkami. Podróżni i marynarze na statkach modlili się wspólnie, śpiewali maryjne pieśni. Pojawił się wtedy także zwyczaj potrójnego sygnału dźwiękowego ze statków jako pozdrowienie dla Maryi, który przetrwał do dziś.
Z tych czasów podróży, osadnictwa, walki o przetrwanie, przylgnęły do Matki Bożej z Itacua wezwania: Matka żeglarzy i Matka ubogich. Nieznane z imienia osoby umocowały do skały figurkę Maryi, co uznaje się tutaj za początek spontanicznych pielgrzymek do Itacua.
Na początku XXI wieku półwysep Itacua znalazł się w strefie budowy ogromnej elektrowni wodnej Yasyreta. Wtedy też bardzo szybko powstała droga asfaltowa łącząca miasto Encarnación z sanktuarium i dzięki zaangażowaniu grupy katolików świeckich oraz biskupa, wybudowano też niewielką kaplicę, bardzo dobrze wkomponowaną w otoczenie – w kształcie lodzi.
W 2010 roku zaproszono oblatów do zamieszkania i posługi w Itacua. Bez systematycznych prac nad utrzymaniem budynków, bez podstawowej infrastruktury i bez organizowania duszpasterstwa pielgrzymów istniała groźba popadnięcia w ruinę zapoczątkowanych projektów. Los padł na nas – dwóch Polaków. Józef Orzechowski został proboszczem w pobliskiej parafii san Miguel Cambyreta, mnie powierzono funkcję kustosza w Itacua.
Sanktuarium przypomina prawdziwą pustelnie w selwie (południowo-amerykańskiej dżungli). Każdego dnia pojawiają się pielgrzymi, turyści. Różnią się w zależności od pory roku: latem – czas bardziej intensywnych wizyt, zimą jest typowo pustelniczo, raczej w ciszy. Główny odpust na 8 grudnia (tutaj gorąca wiosna) wybucha prawdziwą eksplozją pielgrzymów, którzy kierują się przede wszystkim ku grocie Najświętszej Panienki, żeby Ją po prostu zobaczyć. Dziewięć dni nowenny i 24 godziny czuwania przy grocie w dniu święta – naprawdę duży odpust.
Święty Eugeniusz, mówiąc o nazwie naszego Zgromadzenia i o naszej Patronce, stwierdził, że to „paszport do nieba”. Co znaczy Niepokalana w Ojca życiu?
Jeszcze przed wstąpieniem do oblatów, zauważyłem tę obietnicę paszportu maryjnego, o której mówi św. Eugeniusz. Mam przeczucie, że ten paszport naprawdę istnieje i jest przygotowany. Tak osobiste pytanie ma swoiste piękno, stawia przed oczy ogromne cuda, które wydarzyły się naprawdę i dotknęły mojego życia. Sęk w tym, że jeszcze nie osiągnąłem wystarczającej prostoty, aby to wypowiedzieć. Maryja mówiła niewiele. Jedno co wiem, to to, że Ona jest w moim domu. Jest ze mną. Otrzymała ode mnie dużo ran. Ale nie opuściła mnie nigdy. Jest Niepokalaną, jest też mistrzynią wytrzymałości. Potrafi uczyć grzeszników, jak pokochać Chrystusa. Potrafi dać Go i patrzy, jak rośnie i jest Jej dzieckiem.
(pg)
Za: www.oblaci.pl