– Nie jesteśmy w Europie nauczeni radowania się z małych rzeczy. W Kamerunie naprawdę małe rzeczy potrafią ludziom dawać radość – opowiada o. Alojzy Chrószcz OMI.
To prawie osiemdziesięciolatek, który od 45 lat pracuje na misjach w Afryce. Spełniony życiowo misjonarz opowiada w rozmowie z Hubertem Piechockim o tym, co daje mu radość, spełnienie.
Hubert Piechocki: W tym wieku, po tylu latach na misjach, można być szczęśliwym, spełnionym, zadowolonym z życia? W Europie coraz więcej ludzi choruje na depresję, są niezadowoleni z życia, choć mają wiele.
Alojzy Chrószcz OMI: – (Śmiech). Pewnie. To nie zależy od wieku.
Czym dla Ojca jest szczęście?
– Szczęście to dla mnie służenie innym. Gdzie mogę, tam to robię. Służenie innym jest najważniejsze i daje mi to zadowolenie. Widzę radość ludzi, których spotykam i którym mogę pomóc. Nic więcej nie potrzebuję robić, by być szczęśliwym. Przez ponad pół życia, a więc od ponad 45 lat, jestem w Kamerunie. Pomagam ludziom, którzy tam żyją. Jest mi dobrze. Nie chcę wracać.
Są w życiu pewnie trudniejsze chwile, nie zawsze da się być uśmiechniętym…
– Jak człowiek ma wiarę, to zawsze ma w sobie optymizm, choć na umęczonej twarzy wówczas trudno o uśmiech – to oczywiste.
Pracuje Ojciec aktualnie w więzieniu…
– Dotychczas, przez 45 lat, pracowałem w dżungli – w Yokadoumie czyli na północnym-wschodzie Kamerunu wśród Pigmejów Baka, potem na dalekiej północy w sanktuarium maryjnym w Figuil, a od roku pracuję w centrum kraju w Ngaoundéré. Tu mieści się Centrum Duchowości Oblackiej. Jestem kapelanem więziennictwa w diecezji Ngaoundéré – jest w niej pięć więzień. Pracuję w więzieniu centralnym, 1350 więźniów jest tu osadzonych, to dużo ludzi. Są to nie tylko chrześcijanie, ale i muzułmanie, innowiercy itd. Niedawno pomagałem tam w organizowaniu operacji zaćmy dzięki Fundacji „Redemptoris Missio”, a wcześniej w Figuil. Tym, co daje mi radość jest też wiercenie studni. Zaczęliśmy je kopać 45 lat temu i nadal je kopiemy – tam, gdzie jest potrzeba. W sumie już chyba kilkadziesiąt. Niektóre są bardzo głębokie i mają nawet po 30 metrów.
I to daje Ojcu satysfakcję z życia?
– Wielką satysfakcję. Jadę samochodem z dwoma czy trzema niewidomymi 100 kilometrów do Garoua i widzę, jak plują na szybę, bo jej nie widzą. A potem w drodze powrotnej widzieli wszystko i mówili: „Tu jest most, tam jest asfalt”. Nic mi nie może dać większej radości od widoku tych ludzi. Od sierpnia zeszłego roku u ponad 130 osób udało się zoperować zaćmę. Do tego mamy, jak wspominałem, jakieś 50-60 wybudowanych studni. To jest radość! A jeszcze są te małe krasnoludki z przedszkoli, które mogą dzięki pomocy z Polski uczyć się i bawić.
Uśmiech, zadowolenie krasnoludków, radość zoperowanych ludzi, więźniów…
– Czuję radość, że mogę im służyć! Naprawdę – nic mi więcej nie potrzeba. Największą radością w moim życiu jest to, że mogę głosić Chrystusa. Ostatnio spotkałem kilku więźniów, którzy przeszli wcześniej na islam. I teraz powiedzieli, że chcą na nowo wrócić do chrześcijaństwa, chcą złożyć wyznanie wiary. Byli młodzi, gdy im powiedziano, że nie pójdą do więzienia, jak przejdą na islam. Teraz znów chcą być przy Chrystusie.
Nie bał się Ojciec skazanych, których można spotkać w więzieniu?
– Akurat w tych więzieniach nie ma bardzo niebezpiecznych osadzonych. W środy mam katechezy dla wszystkich, w soboty razem z nowicjuszami chodzę z sakramentami, w niedzielę jest msza święta, na której jest ponad 100 więźniów. I wszędzie mówią mi: „Pasterzu!”. To jest też powód do radości – że tak mnie odbierają. Nie ma co się ich bać, oni nas potrzebują. W sezonie jesienno-zimowym otrzymałem dla nich z Polski 200 piżam. Pomagają tam też wspólnoty Caritas z parafii w Ngaoundéré.
Wraca Ojciec co jakiś czas do Polski i ma porównanie. Zatem który naród – Polacy czy Kameruńczycy – jest bardziej szczęśliwy?
– Kameruńczycy, im do szczęścia dużo nie potrzeba. To widać np. gdy wykopiemy im studnię – cała wioska wspólnie świętuje. Są kurczaki, stół, a przy nim wspólnie chrześcijanie i muzułmanie, ze sto osób, cieszą się, że mają zdrową wodę. To ważne szczególnie dla dziewczynek. One w domu często odpowiadają za przynoszenie wody, chodzą wiele kilometrów i nie ma szans, aby mogły się uczyć. Albo odwiedziny chorych – idę do tych ludzi, zabieram im trochę chleba i są niesamowicie szczęśliwi. Europa, uogólniając, jest nienasycona – jak mówi papież Franciszek. Ciągle ludziom mało i mało.
My tutaj mamy za dużo i nie potrafimy żyć tak prosto jak oni.
– Po prostu nie jesteśmy tutaj nauczeni radowania się z małych rzeczy. W Kamerunie naprawdę małe rzeczy potrafią ludziom dawać radość. Jak przyjadę do przedszkola i mam przy sobie np. lizaka czy cukierka, to dzielę się nimi z krasnoludkami (przedszkolakami). I to jest dla nich ogromne szczęście – bo one rzadko mają okazję zjeść lizaka. Mnie to prawie nic nie kosztuje, kilka euro, a radość dzieciaków jest ogromna. Nazywają mnie „Ojciec Bum Bum”. Nie chodzi o nawracanie przez cukierki, chodzi o dzielenie się z nimi małymi rzeczami. Budujemy przedszkola, takie ochronki, w których dzieci mogą być wtedy, gdy ich rodzice są w pracy. Miejscowa dziewczyna zostaje przeszkolona, by móc zostać nauczycielką wychowania przedszkolnego. No i potem pracuje razem z tymi maluchami. 30-40 dzieci może się wtedy razem bawić, śmiać się, śpiewać na mszy świętej – i to po francusku. Zdarza się, że rodzice nie znają francuskiego, a dzieci już zaczynają posługiwać się tym językiem. To dla nich ogromna szansa.
Tę radość widać też w sposobie przeżywania wiary. Liturgia w wielu krajach misyjnych, zwłaszcza w Afryce, jest bardzo żywiołowa, dynamiczna, kolorowa, pełna tańca.
– Bez instrumentów nie można tam odprawić mszy! Musi być belafon lub przynajmniej tam-tam albo jakieś piszczałki. Oczywiście w Wielkim Poście i w Adwencie jest tego mniej. W Polsce „Gloria” trwa 2-3 minuty, w Kamerunie śpiewamy ją z 10 minut. Zanim belafony zaczną, a potem skończą grać to mija właśnie 10 minut. To jest radość zewnętrzna, która oddaje to, co dzieje się wewnątrz człowieka. To jest inna kultura. Dzisiaj byłem na mszy w jednej polskiej wsi i nic nie było śpiewane, tylko „Alleluja” zaśpiewali – a dziś uroczystość Narodzenia św. Jana Chrzciciela. Ciche, recytowane msze święte zdarza mi się odprawiać tylko w Polsce. Dla mnie to jest coś dziwnego, gdy kapłan wchodzi i nie ma śpiewu. Smutne to.
Inna kultura…
– To nie tylko śpiewy i tańce, ale i jedzenie. Kiedyś za pomocą termitiery Kameruńczycy poszukiwali szczura na terenie misji. Udało im się złapać dwa szczury i… chcieli się z nami nimi podzielić. Zrezygnowałem z tego, choć oni byli bardzo z siebie zadowoleni. Nie chciałem jeść szczura. Oni je jedzą, to nie są takie szczury jak u nas – takie byle co. Są duże, porządne, mają sporo mięsa – szczury piżmowe. Są hodowane tak jak u nas np. króliki. Mi radość ostatnio dały termity, które miałem okazję zjeść. Mają bardzo dużo białka, przypominają w smaku może raki. Są pyszne, chrupiące, jak groszek. Zresztą, wiele smacznych potraw tam jadłem. Choćby udko z małpy – może wygląda nieciekawie, ale jest pyszne. Pamiętam, że bp. Eugeniuszowi Jureczko, aby okazać mu godność, podawali łapę goryla, trudno złapać to zwierzę. A biskup nie jadał goryli i kazał mi chować mięso do lodówki i potem zawoził je Pigmejom.
Ojcu daje radość spotkanie z Bogiem. A Kameruńczykom też?
– Tak. Widzę to zwłaszcza podczas adoracji, różańca czy odwiedzin u chorych. Wierni idą razem ze mną do chorych i daje im to wielką radość, że mogą spotkać się z tym chorym. To jest głębokie przeżycie spotkania z Chrystusem.
Ojciec jest szczęśliwy, a czy jest też spełniony życiowo?
– Na pewno. Byłem ostatnio u mojego starszego brata Franciszka, który mieszka w klasztorze w Kodniu. I on się zapytał, kiedy wracam do Polski. Mówię mu, że „na starość”, ten dopytuje. Powiedziałem, że „nie wiem kiedy to będzie”. Kończy mi się ważność paszportu i pytałem ostatnio, czy mogę zrobić nowy. I dostałem pozwolenie. Jeszcze na kilka lat chcę tam jechać. Bo bycie tam, pomaganie innym – daje mi spełnienie życiowe. Ostatnio byłem w takiej wspólnocie Chleb Życia. W jednej sali było przedszkole i szkoła podstawowa. Od września zaczniemy budowę i będzie osobno przedszkole i osobno szkoła podstawowa. To daje dużo i mi, i tym ludziom. A te uśmiechnięte krasnoludki mówiące po francusku… to jest coś pięknego.
Za: www.misyjne.pl