A. Madej OMI: W Turkmenistanie misja zaczyna się od rozmowy

„Misja zaczyna się od rozmowy”. Zgadza się. Tak właśnie jest w Turkmenistanie. Tu wszystko zaczyna się od… czaju, czyli od herbaty. Przy herbacie się rozmawia. Tradycja kraju, w którym temperatury dochodzą latem do 50 stopni Celsjusza w cieniu, nakazuje, by ugościć przychodzących gorącą zieloną herbatą, gdyż taka najlepiej gasi pragnienie.

Zatem, siedzimy już na podłodze. Nie trzeba stołu, krzeseł, wystarczy kawałek ceraty. Dziwisz się, że nie nalali ci pełnej filiżanki. To ze względu na szacunek okazany gościowi: gospodarz przez cały czas będzie czuwał, aby ci dolewać świeżej i gorącej herbaty.

Nie wszystko od razu

Mówimy: jaki kraj taki obyczaj! A jak się rozmawia w Azji? Czego się można tu nauczyć? Zacznijmy od tego, że u nas nie używa się zbyt często słowa „nie”. A to dlatego, że nikt nie chce nikogo do siebie zrazić albo kogoś obrazić. Po co się konfrontować czy kłócić? Gdy przed 24 laty przybyłem do Azji Centralnej i usłyszałem, że ktoś nazywa Jezusa prorokiem, od razu reagowałem: nie, Jezus jest kimś więcej niż prorokiem… On jest Synem Bożym. Falstart! Trzeba było kilku lat bym zrozumiał, że jest to przerwanie, zablokowanie dialogu już na samym początku. Zauważmy, że nawet w Ewangelii ludzie nie od razu wiedzieli, z Kim mają do czynienia. Także nazywali Jezusa prorokiem, zanim apostoł Piotr wyznał wiarę, że On jest Mesjaszem. A więc cierpliwości. Nie wszystko od razu. Zamiast konfrontacji opłaca się poczekać, rozmawiać, dać świadectwo – kim dla mnie jest Jezus Chrystus. Nie od razu można powiedzieć całą prawdę, do prawdy się dorasta, dochodzi się powoli. Nie każdą prawdę jesteśmy gotowi unieść: czasem wzywają nas „do chorego w ciężkim stanie”. Trzeba było też trochę czasu, byśmy zrozumieli, że nikt z tutejszych nie powie wprost, że ktoś umarł. Powie raczej, że jego „stan jest poważny” albo nawet „bardzo poważny”. Daje się jakby w ten sposób czas, by móc się powoli przygotować do przyjęcia wieści o czyjejś śmierci. Tak to właśnie bywa: idziesz do żywego, a przychodzisz do umarłego. Teraz nas to już nie dziwi.

Czasem trzeba krótko

Udzielane wywiady, rozmowy z dyplomatami, z przedstawicielami innych religii, to też pewne doświadczenie, aby nieraz w kilku słowach dać świadectwo o Jezusie Chrystusie. Zazwyczaj nie ma czasu na długie wywody. Bywa, że trzeba być gotowym wyznać wiarę w kilku słowach. Ty – spytał mnie prezydent Turkmenistanu kiedyś w drzwiach meczetu, nie zatrzymując się, a tylko zwalniając nieco kroku – jak tam jest między Mahometem a Jezusem? Mając sekundę na odpowiedź, odrzekłem dyplomatycznie: „są ze sobą w dialogu, panie prezydencie”. Cóż? Potem żałowałem, że straciłem szansę i nie wyznałem wiary w Jezusa. Mogłem przecież powiedzieć: „Jezus jest Zbawicielem!”. Czekałem, że będzie mi dana kolejna okazja, by się poprawić. Nie była dana, prezydent wkrótce umarł. Ważne są krótkie formuły wiary, jedno zdanie, kilka słów, najistotniejszych. Okazje mogą się nie powtórzyć: nikt więcej tak wprost może się już nas nie zapytać o zbawienie. Pan Bóg podarował mi spotkania z katolickimi wspólnotami w Malezji, Bangladeszu, Indonezji, Tajlandii. Niektóre z nich będę pamiętał do samej śmierci. Na przykład spotkanie z katolikami w malezyjskiej dżungli w okolicach Kota Kinabalu! Był wieczór, ludzie przywitali mnie kwiatami, które pierwszy raz w życiu widziałem na oczy. Śpiewali swoje pieśni. Tego dnia nie zrozumiałem ani jednego słowa. Zresztą, nie potrzeba było rozumieć słów! Znawcy mówią, że 90 procent komunikacji międzyludzkiej odbywa się poza słowami. Azja w tym przoduje.

„W Azji trzeba głosić Ewangelię szeptem”

Ktoś tak właśnie powiedział. Dlaczego? Dlatego, że na tym kontynencie jest wiele religii. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że w Azji nie ma ateistów. Tu nie ma ścisłych granic między filozofią a teologią. Boga bowiem nie da się oddzielić od życia. Ateizm jest teorią, ideologią. To rozdzielenie było możliwe w Europie, zwłaszcza wtedy, gdy rozeszły się u nas drogi wiary i kultury. W Azji one się nie rozchodzą, do dziś Azjaci idą razem jedną drogą. Drogą życia. Takie jest życie! Jak przeto zwiastować Dobrą Nowinę o Jezusie z Nazaretu komuś, kto wierzy w Boga, aby to nie było prozelityzmem, czyli przeciąganiem kogoś na chrześcijaństwo? Liczy się tu przede wszystkim świadectwo życia wedle Ewangelii. Nasze życie jest księgą, którą najpierw czytają. Nie wolno jej nie mówić! Synod Biskupów dla Azji (kwiecień–maj 1998 r., Watykan). Miałem łaskę uczestniczyć w tym ważnym wydarzeniu. W kręgach dyskusyjnych (circuli minores) wyczuwało się pragnienie biskupów z multireligijnej Azji: „Nie zrażajmy do siebie narodów tego kontynentu mówiąc o tym, że Jezus Chrystus jest jedynym Zbawicielem wszystkich ludzi, nie przypominajmy tego dla dobra dialogu ekumenicznego i otwartości na inne religie”. W katedrze w New Delhi w 1999 r., skoro tylko święty papież podpisał adhortację posynodalną Ecclesia in Asia – z nieukrywaną ciekawością otwarliśmy ten dokument, a w nim od razu rzucił się nam w oczy mocny, jednoznaczny akcent położony na to, że Jezus jest jedynym Zbawicielem dla wszystkich ludzi! Jan Paweł II był odważnym apostołem!

Akceptacja człowieka

W książce „Przekroczyć próg nadziei” jedno z pytań, jakie zadano papieżowi z Polski dotyczyło buddyzmu. Sługa sług Bożych odniósł się krytycznie do tej religii, mówiąc, że „trudno sprecyzować, na czym w buddyzmie polega zbawienie: nirwana, czy o to ostatecznie chodzi? Czy to wystarczy, by buddyzm uważać za religię? Religia powinna określić wyraźnie, na czym polega zbawienie człowieka”. Zawrzało w środowiskach buddyjskich. Niebawem papież miał udać się z pielgrzymką do Tajlandii. Mnisi buddyjscy zapowiadali bojkot jego wizyty pasterskiej. I oto, co się wydarzyło, gdy już doszło do spotkań buddystów ze świętym Janem Pawłem. Ujrzeli człowieka prostego, otwartego, serdecznie witającego się z nimi, bliskiego im. Przestało być ważne to, co papież myśli o ich religii. Ważne stało się to, że ma do nich serdeczny i przyjacielski stosunek, że ich słucha. Wniosek? Ważniejszy od słów jest dialog gestów, postaw, akceptacja człowieka.

Jedna z najpiękniejszych fotografii misjonarza oblata Maryi Niepokalanej w Azji to ta, która przedstawia ojca Marcello Zago rozmawiającego z buddystami. Powiedzmy kilka zdań o tym wspaniałym oblacie z Italii. Zaczął naukę i formację w seminarium diecezjalnym. Rozeznał, że Pan Bóg wzywa go na misje. Dlatego wstąpił do oblackiego seminarium. Został posłany do Laosu. Zaprzyjaźnił się z mnichami buddyjskimi. Komuniści zabili niektórych z naszych misjonarzy, innych wypędzili z Laosu. Ojciec Marcello także powrócił z misji. Napisał doktorat o dialogu chrześcijan z buddystami w Laosie. Został profesorem misjologii. Wybrano go na superiora generalnego naszego zgromadzenia. Święty Jan Paweł mianował go sekretarzem Kongregacji Rozkrzewiania Wiary. Ojciec Zago OMI cieszył się dużym zaufaniem papieża Wojtyły. Był jednym z głównych teologów, którzy przygotowali historyczne spotkanie reprezentantów różnych religii w Asyżu. Współpracował z papieżem przy redagowaniu ważnego dokumentu tamtego pontyfikatu – encykliki Redemtoris missio – „Misja Zbawcza”. Cieszymy się, że mieliśmy tak wspaniałego współbrata w naszych oblackich szeregach.

o. Andrzej Madej OMI

(misyjne.pl)

Za: www.oblaci.pl

Wpisy powiązane

Kalendarz wydarzeń Roku Jubileuszowego 2025

Karmelici: Spotkanie Rad Generalnych OCARM i OCD w Rzymie

Alojzy Chrószcz OMI: w Kamerunie małe rzeczy potrafią ludziom dawać radość