400 km pieszo do Medziugoria, czyli operacja MIR: Górskie Bałkany

Wyścigiem autostopowym w parach mieszanych z Chorwacji do Kokotka zakończyła się piąta piesza wyprawa NINIWA Team – Operacja MIR: Górskie Bałkany. 24 piechurów przez 18 dni przemierzało drogę z Czarnogóry, mijając sześć parków narodowych i krajobrazowych, z metą ustawioną u Królowej Pokoju w Medziugorie. Pokonali pieszo 400 km w intencji pokoju na świecie, szczególnie na Ukrainie. Całość operacji zamknęła się w 22 dniach.

Podczas wędrówki deszcz niemiłosiernie zmoczył nas szczególnie przez kilka pierwszych dni w Czarnogórze. Może to, a może coś jeszcze innego stało się powodem, dla którego grupa szła w sposób bezpretensjonalny, co nie oznacza, że obyło się bez walki wewnętrznej w poszczególnych uczestnikach wyprawy. „Po co się w to pakowałam…” – ta i podobne myśli przychodziły, gdy deszcz nie przestawał padać, a na horyzoncie pojawiały się duże podejścia lub, co gorsza, strome zjazdy po błocie.

J.R.R. Tolkien w swoim opus magnum „Władcy Pierścieni” pisał o zwyczajności Hobbitów, ich bezpretensjonalności. To oni dźwigali ciężar zła w kieszeni swojej kamizelki. Byli zbyt niewinni, codzienni i przez to odporni na działanie Jedynego, chociaż przez niego kuszeni. Nadawali się do tej misji lepiej niż szlachetne Elfy, silne Krasnoludy i ambitni Ludzie. Badacze jego dzieł uważają, że w ten sposób ukrył ideał chrześcijanina, czyli kogoś, kto walczy ze złem pokorą, dobrym humorem i zmaganiem z samym sobą.

Takie właśnie cechy można było odnaleźć w tej 24-osobowej grupie. Wędrówka nie była sielanką, ale realizm dystansu do pokonania każdego dnia (25–30 km) wyznaczał rytm drogi i odpoczynków. Dało się odczuć także pewną lekkość: silni dźwigali słabszych, co miało przełożenie zarówno na siły fizyczne, gdy dzieliliśmy się swoim bagażem, jak i na dobrą atmosferę, gdy aura nie zawsze sprzyjała. Niekłamany spokój towarzyszył nam przez te 22 dni i za to – po raz kolejny – Bogu niech będą dzięki!

Msze Święta były w odczuwalny sposób sycące, choć czasami do Eucharystii siadaliśmy pośród przenikliwego chłodu i wszechogarniającego zmęczenia, w kanionie przy ognisku, przy świetle księżyca czy przy rzece na specjalnie zbudowanym z kamieni ołtarzu. Mnie samego zaskakiwało słowo Boże, które głosiłem. Ofiara tej drogi była dopełniona przez najważniejszą ofiarę Jezusa Chrystusa. Mistycznym doświadczeniem było wychodzenie z miasta, gdy dało się słyszeć głośne modlitwy z meczetu, jednocześnie śpiewając całą grupą Godzinki do NMP.

W Bośni i Hercegowinie zmieniła się pogoda. Mieliśmy więcej słońca w dzień i cieplejsze noce, dzięki czemu chłonęliśmy świat dookoła jeszcze intensywniej. Odsłoniła się przed nami bujna zieleń, piękne połoniny, niezliczone skały. Momentami podejścia były strome, czasami w oddali słyszeliśmy schodzące lawiny skalne. Jednak ludzie, których spotykaliśmy po drodze, okazywali się przyjaźni i pomocni.

Trasa był zaplanowana w taki sposób, że zakupy robiliśmy w miastach, a nocowaliśmy w górach. Dało nam to sporo czasu razem oraz stworzyło przestrzeń do wieczornych opowieści, śpiewów i modlitwy. Nigdy nie zapomnę noclegu w kanionie przy pełni księżyca, z dala od cywilizacji.

Pomimo grypy żołądkowej, dość normalnej w tej szerokości geograficznej, którą złapało kilku piechurów, cała grupa doszła przez Mostar do Medziugorie. Dziękowaliśmy Bogu za osiągnięcie celu, ale nawet widząc, że to bardzo dobre miejsce modlitwy i nawróceń, wielu z nas mówiło, że to droga jest celem. Można by powiedzieć więcej: to nie droga jest trudnością, to trudności są drogą. W Mostarze i Medziugorie spaliśmy u sióstr szkolnych św. Franciszka, te kobiety mają WIELKIE SERCE!

Budzić się każdego dnia i mieć tylko jeden prosty cel, by przeżyć godnie najbliższe 18 godzin – tego uczą wyprawy. By nieść na plecach swój dom, nie przytłaczać sobą innych i chłonąć dobroć Tego, który ukrył ją w niezwykłej prostocie, pięknie przyrody, gestach i twarzach ludzi wokół. Cała sztuka to stawiać w życiu kroki lekko, czyli tak, jak Pan Jezus powiedział: „Albowiem jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie” (Mt 11,28-30).

o. Dominik Ochlak OMI

Za: www.gosc.pl

Wpisy powiązane

Papież na Gregorianie: edukacja jest misją, od niej zależy przyszłość chrześcijaństwa

Od „imprezowiczki” do misjonarki – młoda irlandzka zakonnica zostanie wkrótce beatyfikowana?

Misjonarka werbistka jedną z ofiar śmiertelnych erupcji wulkanu w Indonezji