25 stycznia 1816 roku św. Eugeniusz zgromadził misjonarzy, aby żyli we wspólnocie. To nie była przypadkowa decyzja, ale owoc jego osobistych doświadczeń i wewnętrznego dojrzewania.
W Wielkim Poście 1813 r. Eugeniusz de Mazenod zgromadził służących, stróżów nocnych, kucharki, sprzątaczki, uprawiających ziemię – jednym słowem tych, którymi się nikt nie zajmował. W zrozumiałym dla nich języku prowansalskim głosi im rekolekcje. Po Wielkanocy zaczął gromadzić młodzież, widząc, że jest opuszczona i samotna, skazana na rutynę i przeciętność.
Bliskość śmierci i wartość wspólnoty
W 1814 r. zgłasza się na kapelana więziennego. Walczy z bezdusznym rygoryzmem moralnym stosowanym wobec skazanych na śmierć, którym już zwyczajowo zabrania się przyjmować Eucharystię. Nazywa to „okropnym przesądem”, „barbarzyńskim nadużyciem”, „okrutną niesprawiedliwością”.
Podjął się także opieki nad jeńcami wojennymi, przetrzymywanymi w budynkach więzienia. Wyczerpany pracą zaraził się tyfusem i był bliski śmierci.
Św. Eugeniusz nie był aktywistą i nie pracował dla rozgłosu. Szczerze kochał ubogich i niósł im Ewangelię. A jednak potrzebował czasu, by odkryć znaczenie życia we wspólnocie.
Pierwsi towarzysze
Czasy było trudne i niebezpieczne. W Prowansji szerzył się „biały terror” po „stu dniach Napoleona”, a Eugeniusz pisze płomienne listy, zwołując swych pierwszych towarzyszy. Jego myl i serca najpełniej oddaje list do ks. Tempier:a
Mój drogi przyjacielu! Czytaj ten list u stóp krzyża, gotowy słuchać tylko Boga… Potrzebujemy ludzi mających wolę i odwagę, aby iść śladami apostołów, zamiast wlec się opieszale utartymi ścieżkami. Trzeba położyć mocne fundamenty… Wszystko zależy od tego, jaki będzie początek. Potrzebna jest w naszej wspólnocie doskonała jedność w odczuciach, taka sama dobra wola, taka sama bezinteresowność u każdego.
W dzień Nawrócenia św. Pawła zaczynają w krańcowej biedzie, w zrujnowanym klasztorze pokarmelitańskim.
Spożywaliśmy posiłki na desce wspartej o dwie beczki. Palenisko, na którym znajdował się wspólny kocioł, zadymiało naszą lisią norę, ale apetyt dopisywał.
Nie widział w sobie założyciela
Eugeniusz nie widział siebie jako założyciela, a o swym zgromadzeniu mówił, że to tylko garstka ubogich misjonarzy. Papież Leon XII powiedział jednak dziesięć lat później: “To zgromadzenie mi się podoba… Wiem, ile dokonuje dobra”.
Tego dnia dziękujemy Bogu za początek naszego zgromadzenia. Dokładnie jednak za odkrycie przez ojca założyciela wielkiego bogactwa, jakie stanowi proste życie we wspólnocie.