Początek roku 2014 był zdominowany w wiadomościach z zagranicy dwugłosem o tragedii Krymu odrywanego Ukrainie i wojnie w Republice Środkowoafrykańskiej. Czy ten zbieg dwóch wojennych epizodów z tak rożnych stron świata był jedynie kuriozalnym zrządzeniem ślepego przypadku?
Istnieje wspólna płaszczyzna wydarzeń łączących ostatnią wojnę na Krymie z tą w sercu Afryki. Rok temu François Holland, wysyłając francuskie wojska do pogrążonej w chaosie Republiki Środkowoafrykańskiej, jako pierwszy motyw dla interwencji podawał groźbę ludobójstwa na tle religijnym. Zdawały się to potwierdzać doniesienia o walkach domniemanych milicji chrześcijańskich z odpychaną od władzy milicją muzułmańską. Taką też to uproszczoną opinię powtarzały niestrudzenie media na całym świecie.
My, misjonarze, przeciwnie do powielanych w mediach wygodnych schematów, staraliśmy się wtórować Arcybiskupowi Bangui i jego przyjacielowi, Imamowi Wielkiego Meczetu z Bangui, wołając, że sprawy się mają inaczej, że to bezduszni biznesmeni i sprzedajni politycy, będący na ich usługach, posługują się religią jak szmatą do wycierania ich brudów.
Wygnanie muzułmanów z Republiki Środkowoafrykańskiej (grupy w większości napływowej z Afryki Zachodniej) przez tych, którzy określają się jako rdzenni mieszkańcy państwa, miało na celu przejęcie zdominowanych przez nich sektorów: transportu, handlu, wydobycia bogactw naturalnych. Analizy skomplikowanej sytuacji w Kraju Serca Afryki coraz rzadziej wspominają o konflikcie między islamem a chrześcijaństwem. Ewidentnie, to nie religia jest jądrem problemu rozdzierającego serce Republiki Środkowoafrykańskiej, ale ekonomia i polityka.
Przekręt, jakiego udało się dokonać Rosji na oczach zdumionego świata, wydzierając Ukrainie całe terytorium Krymu (mimo powszechnie akceptowanej w powojennej Europie zasady poszanowania zastałych granic), to faktycznie „krym-inał” na skalę globu ziemskiego. To majstersztyk ludzkiej przewrotności. A potem jeszcze dogrywka w Donbasie.
Na Krymie i wschodzie Ukrainy do politycznych rozgrywek też wplątano argumenty religijne. Tu, dokładniej, mówiono o obronie prawosławnej duszy tamtych ziem. Konsekwencją takiego stanowiska były prześladowania duchownych innych Kościołów, przedstawianych jako agresorzy z Zachodu. Gadanie o „faszystach” z Ukrainy Zachodniej i demonizowanie zwłaszcza grekokatolików, aż do praktycznego zerwania dialogu ekumenicznego między Patriarchatem Moskwy a Rzymem, to ten sam rodzaj działania, co oskarżanie Środkowoafrykańczyków o międzyreligijną krwiożerczość. Na całym świecie są ludzie, politycy i biznesmeni, którzy posługują się tego rodzaju insynuacjami pod adresem religii, by zrealizować swe czysto ziemskie cele. Nie o religię jednak chodzi, ale o politykę.
Podobnie też i ci, co interpretują konflikt między Zachodem a Światem Arabskim jako konflikt o naturze religijnej, wywołując upiory dawnych wojen, mylą się i, co gorzej, przyczyniają się do dalszej ich eskalacji. Ci, którzy napędzają wojnę religijną, to bliźniaczy bracia tej samej mentalności: terroryści z Al-Kaidy, Boko Haram („chrześcijaństwo złe”), chrześcijańscy fundamentaliści czy żydowscy ekstremiści („islam zły”) oraz sekularystyczni liberałowie („religie złe”) oraz bezmyślnie powtarzający slogany politycy i media.
Ci, którzy obecne konflikty traktują jako religijne, przeważnie uważają je za nieuniknione. Jest to opinia częsta wśród tych, którzy sami żywej wiary nie praktykują! Natomiast ci, którzy dostrzegają ich przyczyny polityczne i ekonomiczne, przeważnie widzą możliwość ich rozwiązania. Taka propaganda jest nie tylko kłamliwie generalizującą próbą postawienia znaku równości miedzy religią a terroryzmem, lecz i niebezpiecznym narzędziem rozniecania wzajemnych fobii. I na tym właśnie zależy terrorystom – w takiej atmosferze łatwiej osiągają zamierzone cele. Pamiętajmy: w tych konfliktach nie chodzi o religię! Przypomnę tylko wyniki francuskich statystyk: 80 % młodych zwerbowanych dla dżihadu to dzieci z rodzin ateistycznych. …
My misjonarze, tymczasem wolimy pozostać tu na miejscu, w Afryce Centralnej, i powtarzać dalej: Bóg jest miłością! A gdy z Jego pomocą uda się nieco poprawić los tubylców, to być może część młodych odstąpi od złudy ucieczki do Europy (czytaj: pozostawienia kości na Saharze albo też utonięcia w Morzu Śródziemnym). Przynajmniej służby graniczne będą nam nieco wdzięczne.
Robert Wieczorek OFMCap – kapucyn pracujący na misjach w Republice Środkowoafrykańskiej od 1994 roku. Był tam także podczas rebelii i na własnej skórze doznał napadów i grabieży. Patrzył, jak wojna wydobywa z wielu ludzi najgorsze instynkty, widział zniszczenia, zabójstwa, zdradę, doświadczył bezradności wobec zła, które opanowało serca ludzi. Obecnie jest proboszczem na placówce w Ndim w RŚA. Autor trzech książek: Listy z Serca Afryki, Pęknięte Serce Afryki, oraz Koptowie. Staliśmy się śmieciem tego świata.
Robert Wieczorek OFMCap
Brat Robert przyjedzie do Warszawy 24 września 2015 i poprowadzi spotkanie w Europejskim Centrum Komunikacji i Kultury zatytułowane „Spojrzenie na islam oczami misjonarza z Afryki”. Wstęp wolny. Więcej na: https://www.facebook.com/events/505544469611590/
Za: www.jezuici.pl.