Pożegnania: o. Tadeusz Chromik SJ

Tadeusz Chromik urodził się 22 maja 1930 r. w Draganówce koło Tarnopola (Dzisiejsza Ukraina), w pobożnej rodzinie polskiej, która żyła dla Bożej sprawy i dla dobra polskiego narodu. Był jedenastym dzieckiem Jana Chromika (1880-1963) i Marii z domu Mróz (+1933).

Draganówka była wsią położoną na południowy zachód o kilkanaście kilometrów od Tarnopola. Rozciągała się po obu stronach rzeki Rudawy, dopływu Seretu. Nazwa „Draganówka” pochodziła od dragonów, tj. wojsk królewskich, które stały tam na straży wschodnich ziem Ojczyzny. W 1931 r. Jan Chromik sprzedał gospodarstwo oraz dom w Draganówce i nabył nowy majątek w osadzie zwanej Sienkiewiczówką, położoną 10 km od Tarnopola…

W 1939 r. wybuchła II wojna światowa i ziemie wschodnie aż po Przemyśl, Bieszczady i ku północy po Bug przeszły pod rządy ZSRR. Chromikowie mieszkali w Sienkiewiczówce do 10 lutego 1940 r. Tam do ich domu o godz. 7:00 rano wkroczyło wojsko rosyjskie i milicja z dekretem skazującym ich na zesłanie; przyjechali na saniach ukraińskich chłopów z sąsiednich wiosek. W ciągu godziny należało spakować najbardziej potrzebne rzeczy, tak aby zmieściły się na jednych saniach. Reszta ich dobytku pozostała wydana na pastwę losu i grabież ludzi z okolicznych ukraińskich wiosek.

Ze stacji kolejowej Hluboczek Wielki w wagonach towarowych zaplombowanych z zewnątrz wywieziono ich na Syberię. W wagonie przebywało w wielkim tłoku kilka rodzin. Czasami pociąg zatrzymywał się i pozwalano im nabrać sobie wody. Podróż trwała cały miesiąc, aż przywieziono wysiedleńców do stacji Muraszi przed Uralem. Stąd odbywała się dalsza podróż saniami doczepionymi do traktorów. Jechali przez lasy około 100 km do „kwadratu 99”. Tam zastali drewniane baraki i okropne warunki mieszkaniowe. Tak to Jan i Bronisława z czworgiem dzieci znaleźli się na Syberii. Byli to dwaj bracia: Bolesław i Dominik oraz siostra Teresa i najmłodszy z rodzeństwa Tadeusz. Miał zaledwie dziesięć lat.

Rodzina spędziła na zsyłce 6 bardzo trudnych lat. Baraki, w których zamieszkali, były wybudowane z grubych kłód i belek ciosanych drzew, układanych na mchu. Były zapluskwione i stare, najprawdopodobniej z czasów rewolucji bolszewickiej, przeznaczone dla wrogów ludu. Dorośli pracowali przy wyrębie i zciąganiu drzewa. Panował głód, wiele osób puchło i umierało z braku jedzenia. Wynagrodzenie za pracę było bardzo mizerne, nie zawsze starczyło na kupienie chleba na kartki w sklepie znajdującym się w ich kwadracie. Dzieci zostały odseparowane od rodziców i umieszczone w odległym o 5 km „kwadracie 98”. Tam poddawano ich indoktrynacji i uczono języka rosyjskiego w prowizorycznej szkole. W kilku izbach przebywało po 16 dzieci. Rano i wieczorem przychodził do nich kierownik szkoły i enkawudzista. Obaj bacznie je śledzili. Na modlących się wylewali wodę i wyśmiewali ich praktyki religijne. Mimo represji dzieci w szkole umieściły krzyż. Enkawudzista chciał go usunąć, ale próbując go ściągnąć, upadł. To wszystko mobilizowało dzieci i nastrajało do buntu…

W 1944 r. po dokładnym przygotowaniu Chromikowie uciekli z obozu nocą przed świtem Wielkanocy. W świeżym padającym śniegu uciekali z obozu ojciec wraz z dwójką dzieci, Teresą i Tadeuszem. Uciekli w stronę stacji kolejowej Muraszi. Dominik uciekł tam wcześniej. Na stacji spotkali się z nim i po miesięcznym pobycie u syna Dominika w Muraszi wyjechali pociągiem na Kaukaz. Tam w górach warunki były znośne. Pracowali w wytwórni win. Wygnanie jednak trwało i pogłębiało tęsknotę za Ojczyzną i za resztą rodziny. Odmawiali nowennę do Serca Jezusa za pozostałe rodzeństwo o zachowanie ich przy życiu.

W 1946 r. na wiosnę na kaukaskiej ziemi rozeszła się radosna wieść o możliwości powrotu do Polski. Namawiano ich, aby nie wyjeżdżali (nie chciano tracić taniej siły roboczej). Jan powiedział dyrekcji: Już dawno jesteśmy gotowi do wyjazdu. Czekamy tylko na otwarcie drogi. Na pożegnanie każda rodzina dostała po 10 litrów wina…

Z przymusowej wywózki na Sybir i po tułaczce na Kaukazie Chromikowie jako repatrianci na wiosnę, około 10 kwietnia 1946 r., powrócili do Polski, na Śląsk. Ludzie wychodzili z wagonów i z płaczem całowali ziemię. Szybko rozeszła się po mieście wieść, że wracają do kraju sybiracy. W Prądniku czekał na nich syn Stanisław, a po kilku dniach wszyscy przyjechali do Bytomia i ostatecznie zamieszkali w Nowych Budach w powiecie Prądnickim. Z czasem zaczęli odchodzić z domu, aby służyć Bogu i Matce Najświętszej: Teresa, do sióstr służebniczek NMP, a Dominik do jezuitów. W tym zakonie byli już ich dwaj bracia: Franciszek i Józef. 30 lipca 1949 r. dołączył do nich najmłodszy Tadeusz. Ojciec Jan powiedział Tadeuszowi, który mu oznajmił swoją decyzję pójścia do zakonu: Synu, jak cię Pan Bóg woła, idź. W ten sposób złożył Bogu ofiarę całopalną ze swych czterech synów – i dał im błogosławieństwo na drogę życia zakonnego u jezuitów…

Najmłodszy z dzieci Chromików – Tadeusz, myśląc o swej przyszłości, zdecydował się pomagać ludziom i został zakonnikiem. Stało się to 30 lipca 1949 r. Po skończonym dwuletnim nowicjacie w Starej Wsi studiował filozofię w Krakowie, a w Warszawie teologię, po czym został wyświęcony na kapłana 29 czerwca 1959 r. przez bpa Jerzego Modzelewskiego, sufragana warszawskiego. Świecenia kapłańskie miały miejsce w kaplicy św. Andrzeja Boboli w Warszawie, przy ul. Rakowieckiej 61. Profesję zakonną złożył 2 lutego 1967 r. Jego dewizą życiową były słowa: Modlitwa – to nie sprawa czasu, ale miłości. Jako młody kapłan gorliwie oddał się pracy duszpasterskiej, entuzjastycznie przeżywał II Sobór Watykański. Zaangażował się w grupę katechetyczną zorganizowaną przez ks. prof. Jana Charytańskiego SJ, której celem było opracowanie materiałów katechetycznych do nauczania religii. Pod kierunkiem tego profesora przygotował na Akademii Teologii Katolickiej w Warszawie doktorat z katechetyki. Po ukończeniu studiów był wykładowcą „multimediów” (wówczas środków audiowizualnych) na ATK w Warszawie. Jako członek Centrum Katechetycznego był współautorem wielu wydań katechizmów. Przez ponad 25 lat pisał też nabożeństwa biblijne do miesięcznika „Biblioteki kaznodziejskiej”. Był też przełożonym wspólnoty zakonnej- superiorem w Wambierzycach (1984-1990). W 1991 r. został współpracownikiem miesięcznika „Posłaniec Serca Jezusowego”, a następnie w 1989 r. Dyrektorem Krajowym Apostolstwa Modlitwy. Funkcję tę pełnił do 25 sierpnia 2009 r. W roku 2006 założył biuletyn Apostolstwa Modlitwy: „Modlitwa i Służba”.

Ksiądz Tadeusz Chromik był cenionym rekolekcjonistą w kraju i poza granicami. W 2012 r. napisał książkę wydaną przez Wydawnictwo WAM: Serce Jezusa, komentującą wezwania Litanii do Serca Pana Jezusa, opartą na Słowie Bożym i Tradycji Kościoła. Pozycja ta pozwala lepiej poznać tajemnicę miłości Chrystusa – Boga i Człowieka. Autor komentuje poszczególne wezwania litanii, aby pomóc w zrozumieniu fundamentów chrześcijańskiej wiary, zwłaszcza osobom, które nie zetknęły się z literaturą teologiczną. Przywołuje wydarzenia ewangeliczne, nawiązuje do pism Ojców Kościoła, czasem prowadzi serdeczny dialog z Panem Jezusem, interpretuje niepokojące nurty współczesnej kultury. Rozważania te były i są nadal nieocenioną pomocą zarówno w osobistej, jak i wspólnotowej modlitwie podczas nabożeństw czerwcowych.

O. Tadeusz Chromik SJ zmarł w infirmerii krakowskiego Kolegium 3 lutego 2021 r. Był człowiekiem życzliwym, zawsze emanującym optymizmem, pogodą ducha, pobożnością i żywą wiarą.

Za: www.jezuici.pl

 

Poniżej przypominamy jedną z homilii śp. ojca Tadeusza w CFD Salwatorianów w Krakowie. Jego wyznanie: „Jestem cały utkany z Miłosierdzia Bożego”, zapisało się w sercach wielu…

———————————————————————

 

Jestem cały utkany z Miłosierdzia Bożego
homilia – sobota 2. tygodnia wielkiego postu, 26 marca 2011
[Rekolekcje Lectio Divina, 21-29 marca 2011]
Mi 7, 14-15.18-20; Ps 103, 1-4.9-12; Łk 15, 1-3.11-32

NAGRANIE HOMILII Z 26 MARCA 2011
[KLIKNIJ, BY ODSŁUCHAĆ]

W dzisiejszej refleksji chciałbym podzielić się moim doświadczeniem. Swoje świadectwo chciałbym ująć w słowa: rozpoznawanie działania Boga w historii mego życia – w mojej codzienności. Chcę wyznać, że moja wiara i jej rozwój ściśle wiąże się z odkrywaniem Boga jako miłosiernego Ojca. Od chwili, gdy uświadomiłem sobie, że na każdym etapie mojej osobistej historii życia działa Bóg i z troską pochyla się nade mną, łatwiej mi zachować pokój serca.

Całe moje życie przeżywam jako niezwykły dar od Pana. Streszczam je w jednym zdaniu: jestem cały utkany z Miłosierdzia Bożego. Oto dowody: jako ostatnie dziecko w rodzinie – dokładnie jedenaste – dzisiaj nie miałbym prawie żadnej szansy, by się urodzić? Stąd moja szczególna wdzięczność, jaką żywię dla mej kochanej Mamy. Nieraz wyrażam Jej moje uczucia wdzięczności i prowadzę z Nią dialog: „Mamo, nie pamiętam Ciebie, bo miałem zaledwie dwa lata, gdy mi zmarłaś. Wszystko, co wiem o Tobie przekazała mi moja najstarsza siostra, która też obrała życie zakonne. Dowiedziałem się jak byłaś dobrą i kochającą nas Matką”.

Chcę zaznaczyć, że pochodzę z Draganówki, ze wsi położonej blisko Tarnopola. Obecnie to polskie niegdyś wojewódzkie miasto należy do Ukrainy. Innym dowodem szczególnej opieki Bożej nad moją rodziną była deportacja na Syberię. W 1940 roku przyszło do nas dwóch rosyjskich żołnierzy z karabinami i oświadczyli: „Zbierajcie się, macie pół godziny czasu”. Miałem wówczas dziesięć lat. Deportowano całą naszą rodzinę na Syberię. Spędziliśmy na niej sześć długich lat i cztery miesiące. Pozornie nasze wysiedlenie było krzywdą, ale de facto okazało się ono łaską. Tato wprawdzie stracił cały dorobek życia, lecz Opatrzność Boża ocaliła nam życie. W tamtych bowiem stronach grasowały bandy i wyżynały Polaków. Gdyby nie deportacja, niechybnie wszyscy zginęlibyśmy.

Moi drodzy, my w Polsce nie zdajemy sobie sprawy, co to znaczy być pozbawionym możliwości uczestnictwa we mszy świętej, w sakramentach świętych. Żyjemy bowiem w kraju, gdzie są rozwinięte struktury Kościoła. W Rosji sowieckiej tego nie było, toteż przez ponad sześć lat nie byłem ani razu w kościele na mszy świętej ani u spowiedzi. Nikt z nas Polaków przez tak długi okres czasu nawet nie widział kapłana. A mimo to nie utraciliśmy łaski wiary. Przyjmuję to jako kolejny dowód Bożego Miłosierdzia.

Po powrocie do kraju otrzymałem od Boga następny dar: łaskę powołania do zakonu i do kapłaństwa. Gdy w ubiegłym roku zmarł mój współbrat, dwadzieścia pięć lat młodszy ode mnie, pomyślałem sobie: „Boże, jakże miłosierny jesteś, że pozwalasz mi jeszcze żyć, dla Ciebie pracować i Tobie służyć”. Znamienne też były okoliczności, w których zakiełkowało moje powołanie. Miłosierdzie objawiło się w okolicznościach dramatycznych. Tam na Syberii, odwiedziliśmy razem z mamą (to była moja druga mama, która po niecałym roku zmarła) pewną rodzinę. Wszyscy byli w stanie agonalnym – rodzice i dwoje dzieci. Zatruli się grzybami. Umierając, prosili o kapłana, by ich pojednał z Bogiem. Nikt z nas nie mógł spełnić tego dramatycznego życzenia. Toteż ich błagania były daremne. Władze komunistyczne robiły bowiem wszystko, by nikt z deportowanych Polaków nie miał dostępu do kapłana. Byli oni celowo separowani, aby wierni nie mieli dostępu do sakramentalnej posługi.

Gdy po powrocie do Polski w wieku młodzieńczym zastanawiałem się nad dalszą drogą mego życia, to właśnie tamto wydarzenie – konająca rodzina prosząca o kapłana – stanęła mi przed oczyma. Pomyślałem sobie – dziś widzę, że ta myśl była darem łaski Bożej – że w życiu człowieka są tak ważne chwile, w których jest potrzebny ktoś – kapłan, żeby pomógł człowiekowi przejść z tego życia w wieczność. W moim wypadku Opatrzność posłużyła się dramatycznym wydarzeniem (na wygnaniu śmiertelność Polaków była ogromna), by w moim sercu wzbudzić powołanie. Czyż nie jest to przejaw wielkiego miłosierdzia Pana?

Tak więc czas deportacji wpisał się jako bardzo ważny etap w historię mego życia. Wspominam go jako trudną, ale ogromnie cenną łaskę. Obecnie chciałbym go symbolicznie powiązać z czasem rekolekcji, jaki tu i teraz, przeżywamy. Zanurzamy się niejako w sam żar, w żywy ogień miłości Boga Trójjedynego. Podejmujemy trud kontemplacji słowa Bożego i otwieramy się na moc Ducha Świętego.

Otóż my, Polacy, deportowani na Syberię, gdzie temperatura sięgała nawet do 40 stopni poniżej zera, ratowaliśmy się przed zimnem, a nawet zamarznięciem, rozpalaniem ognisk z gałęzi wycinanych drzew sosnowych. Na te ogniska władze pozwalały. Gałęzie pełne żywicy dawały dużo ciepła – wręcz żaru. Dzięki temu nie odmrażaliśmy swoich rąk i nóg. Fizyczny ogień ratował nas od skutków syberyjskiego mrozu. Dziś jestem świadom, że w ten sposób miłosierny Bóg Ojciec uratował nam życie fizyczne. Co więcej, przez ten materialny ogień podtrzymywał w nas, wygnańcach, ogień wiary w Jego świętą Opatrzność.

Kochani, bardzo się cieszę, że mogę jeszcze towarzyszyć Wam w Waszym rekolekcyjnym spotkaniu, chociaż – jak sami widzicie – jestem już stary, a więc w wieku, w którym już trzeba nastawiać się na zakończenie ziemskiej wędrówki. Pomyślcie, moi drodzy, że jesteście w samym centrum ognia, duchowego ognia! Serce Jezusa to gorejące ognisko miłości! Kontemplujecie Jego słowo! W czasach mojej formacji, w czasach, kiedy byłem w nowicjacie, w ogóle nie było mowy o tego typu możliwościach. Zresztą teologia biblijna też nie była tak rozwinięta jak dzisiaj. Wy macie szeroki dostęp do Biblii. O, jaki to wielki dar! Jakąż łaską jest to, że możecie odkrywać słowo Boga, że Duch Święty działa w Was i nieustannie przynagla, abyście ten kontakt ze słowem kontynuowali. Jak za to wszystko Panu Bogu nie dziękować?

Myślę, że nie tylko dla mnie, ale dla wszystkich ważny jest prawdziwy obraz Boga, to znaczy taki, jaki nam objawił Jezus Chrystus. Często zarówno na użytek osobisty, jak i w czasie rekolekcji zamkniętych czy parafialnych, rozważam treść dzisiejszej przypowieści, którą nazywam przypowieścią o ojcu miłosiernym. Analizując ją, idę szlakiem czasowników, których używa św. Łukasz. Ukazują nam one samo serce Boga jako miłosiernego Ojca. Oto syn jest jeszcze daleko, a ojciec już „ujrzał go”. Chciałoby się powiedzieć: „Boże Ojcze, przecież w tej przypowieści o Ciebie chodzi, to Ty ujrzałeś powracającego syna. Jak na niego spojrzałeś? Ile w tym spojrzeniu było dobroci i miłości? Ty widziałeś syna najpiękniejszym spojrzeniem zatroskanego Ojca. Boże Ojcze, jak tu i teraz, patrzysz na nas? Patrzysz z taką samą nieskończoną miłością, z jaką patrzyłeś wówczas”.

Tę Twoją miłość objawia kolejny czasownik „wzruszył się głęboko”. Ojciec angażuje się całym sobą. Skupia całą swoją ojcowską troskę: miłość czułą, delikatną, pełną przyjaźni. Kiedyś powiedziałem w ramach rekolekcji, że jeśli ktoś wierzy w Boga, który jest zimny, daleki i nieczuły; jeśli Bóg, w którego wierzy, jest daleki i nie uczestniczy w jego życiu, to niech straci wiarę w takiego Boga. Dlaczego? Bo takiego Boga nie ma! Taki fałszywy obraz Boga może wynikać z bolesnych życiowych doświadczeń. O, z jakim zaangażowaniem trzeba nam pracować nad tym, by nasz obraz Boga był autentyczny. Ileż trudu trzeba nam w to włożyć!

W przypowieści znajdujemy kolejne czasowniki: „wzruszył się głęboko”, „wybiegł naprzeciw niego”. Taki jest Bóg Ojciec! Taki jest Jego Syn, Jezus Chrystus! Św. Jan Apostoł mówi: „Bóg sam pierwszy nas umiłował” (1 J 4, 19). Bóg pierwszy nam zaufał. To Bóg wyszedł z inicjatywą. Miłosierny Ojciec „rzucił mu się na szyję”. Dziś Bóg rzuca się nam na szyję. My, w czasie rekolekcji, przeżywamy dzień spotkania z Ojcem miłosiernym. On nas przygarnia do swego serca. Zawsze czyni to z radością. Ileż razy mówiłem ludziom młodym: „Przeżywajcie spowiedź jako czas radości! Jako spotkanie z Jezusem Dobrym Pasterzem. Przychodząc do konfesjonału, pozwalasz, by On cię znalazł!”. Ojciec z przypowieści „ucałował” syna. Dał mu najlepszą suknię. Bóg nigdy nie daje czegoś, co jest byle jakie, bez wartości. Miłosierny Ojciec zawsze daje to, co najlepsze, bo daje samego siebie!

Kiedyś wypisałem sobie słowa kard. Rogera Etchegeray’a z książki „Bóg, Ojciec Miłosierdzia”. Kardynał pisze: „W wewnętrznym życiu Trójosobowego Boga podobnie jak w życiu chrześcijan wszystko pochodzi od Ojca i wszystko do Niego wraca. Jest to wielki obieg życia, objawiony i urzeczywistniony najpierw przez Jezusa Chrystusa, prawdziwego Boga i prawdziwego Człowieka”. Chodzi o to, by „zanurzyć się w ożywczym źródle misterium Boga, który istnieje przez miłość i dla miłości. Bóg jest Ojcem w absolutnym sensie tego słowa. Wierzyć – to znaczy uznawać Boga za Ojca, za naszego Ojca (…). Oby ta wiara spotęgowała naszą radość (…).

Zobaczmy, jak Bóg nas kocha! Jest Ojcem, który ramionami nieustannie obejmuje swego marnotrawnego syna, jak to oglądamy na znanym obrazie Rembrandta. Od chwili grzechu pierwszego człowieka Boża miłość przyjmuje postać miłosierdzia. Bóg nie może kochać inaczej, jak tylko okazując miłosierdzie. Odważę się powiedzieć, że przebaczenie sprawia Bogu największą radość…”. Tak, moi drodzy, pójść do spowiedzi oznacza sprawić wielką radość Jezusowi, Dobremu Pasterzowi.

Niech świadomość, że Bóg Ojciec z takim zaangażowaniem wychodzi nam naprzeciw, będzie dla nas szczególnym bodźcem do zaangażowania się we współpracę z Bogiem. Bo Jego miłość – jak to pięknie powiedział bł. Jan Paweł II – została nam dana i zadana. My możemy zapomnieć o miłującym Bogu, ale On o nas nigdy nie zapomni. My możemy się oddalić od Niego, ale On zawsze pozostanie przy nas. Bóg Stwórca jest obecny w każdym wydarzeniu, jakie przeżywamy. On czeka na nas nie po to, żeby nas ukarać, ale by okazać nam swoje miłosierdzie. I wreszcie, Bóg nas kocha takimi, jakimi jesteśmy, abyśmy się stawali takimi, jakimi On nas pragnie uczynić.

Niech przenika nas świadomość, że jesteśmy zanurzeni w żywym słowie Bożym. Z wiarą podejmijmy trud naszego życiowego zadania. Uczmy się odczytywać w świetle słowa Bożego historię swego życia jako nieustanne pochylanie się Boga Ojca miłosiernego nad nami i nad całym światem. Niech to doświadczenie wyruguje z naszych serc, z myśli i rozmów wszelką rozterkę. Żyjmy świadomością, że Bóg Ojciec tak nas umiłował, iż swego Syna nam dał, a Jezus swoje życie złożył za nas w ofierze.

o. Tadeusz Chromik SJ

 

Więcej na: www.cfd.sds.pl

Wpisy powiązane

Pożegnania: Ks. Edward Firuta CM

Pożegnania: o. Marek Andrzejewski OFMConv

Pożegnania: ks. Wincenty Suwała CR