Pożegnania: ks. Kazimierz Marekwia SCJ

8 listopada br. w Krakowie Bieżanowie zmarł najstarszy sercanin Polskiej Prowincji Księży Sercanów ks. Kazimierz Marekwia SCJ. Miał 96 lat.

Kiedy w lutym 1947 r. wstąpił do zgromadzenia, Polska Prowincja Sercanów istniała formalnie od miesiąca i liczyła 41 członków. Znał więc pierwszych sercanów, w tym tych, którzy przed wojną budowali zręby Zgromadzenia nad Wisłą, m.in. ks. Kazimierza Wiechecia, ks. Michała Wietechę i ks. Władysława Majkę. Sercaninem był już wtedy jego brat Władysław.

Pochodzili z górniczych Wyr k. Pszczyny, gdzie ojciec Stanisław był przed wojną długoletnim wójtem i naczelnikiem gminy. W sąsiednim Mikołowie uczęszczał do gimnazjum, które ukończył dopiero po 5 letniej przymusowej pracy w Niemczech.

Postulat i nowicjat miał w Stadnikach pod okiem ks. Majki, a po pierwszej profesji 13 lutego 1949 r. rozpoczął ze swym rocznikiem studia filozoficzno-teologiczne w Tarnowie. Tutaj też 5 lipca 1953 r. w katedrze, razem z czteroma kolegami przyjął z rąk bpa Karola Pękali święcenia kapłańskie. Były to pierwsze święcenia w scholastykacie tarnowskim. Rekolekcje kandydaci odprawili w Tuchowie u redemptorystów. Po święceniach neoprezbiterów odwiedził biskup z rektorem tarnowskiego seminarium, a na niewielkim podwórku wykonano pamiątkowe zdjęcie z przybyłymi do Tarnowa gośćmi na czele z prowincjałem ks. Władysławem Majką. Na drugi dzień w kaplicy domowej odbyły się prymicje, a uroczysty dzień zakończono nieszporami prowadzonymi przez najmłodszego neoprezbitera – ks. Kazimierza Marekwię.

Nie od razu po święceniach pracował w duszpasterstwie. We wrześniu 1954 r. duża grupa młodych sercanów zamieszkała w opactwie benedyktynów w Tyńcu, gdzie powstał tymczasowy scholastykat, a jego pierwszym rektorem został ks. Franciszek Solak. Ks. Marekwia był jego radnym i odpowiedzialnym za sprawy ekonomiczne.

– To było półtora roku bardzo ciężkiej pracy. Nie było wtedy w Tyńcu żadnego sklepu, a my nie mieliśmy samochodu, żeby pojechać do Krakowa. Zabierałem się z plecakiem i dwoma torbami w rękach piechotą do Krakowa. Czasami udało się, że razem z ekonomem benedyktynów jechaliśmy furmanką na targ po świnię, żeby wyżywić nas wszystkich – wspominał tamten okres na łamach dwumiesięcznika „Czas Serca”.

Ekonomem został również w 1966 r. na trzy lata w domu stadnickim. Tutaj też był w 1957-58 r. wikariuszem i katechetą. Jakiś czas wikariuszem był także w Krakowie Płaszowie, a jako „wypożyczony” ksiądz pracował w diecezjach sandomierskiej i gorzowskiej.

Duszpasterstwo parafialne lubił szczególnie, a pierwszy raz proboszczem został w Chmielowie w 1962 r. w parafii Matki Bożej Częstochowskiej. Jak niesie wieść, przez 4 lata kierowania parafią, postawił ją na „nogi” duszpastersko i gospodarczo.

Nowy, znacznie dłuższy etap jego kapłaństwa i duszpasterstwa rozpoczął się w 1973 r. kiedy został proboszczem w Węglówce (Małopolska). Parafię objął po ks. Wiktorze Kubinie i prowadził ją przez 12 lat. Potem odwiedzał ją często zapraszany z okazji różnych świąt i wydarzeń. Sam też zapraszał w gościnę i na wypoczynek do postawionej przez siebie plebanii, z czego korzystało wielu sercanów. Trafił tutaj podczas jednej z górskich wypraw ówczesny metropolita krakowski kard. Karol Wojtyła w towarzystwie ks. Stanisława Nagyego.

Po opuszczeniu Węglówki w 1985 r. i dwuletnim pobycie w Gdyni, ks. Marekwia został w 1987 r. kapelanem sióstr Franciszkanek Misjonarek w Gorzkowie k. Bochni, gdzie znajdowała się kaplica publiczna dla okolicznych mieszkańców. Stąd po dwóch latach wyjechał do Austrii do prowadzonej przez sercanów parafii w Hafnebergu, gdzie został przełożonym miejscowej wspólnoty. W 1995 r. wrócił do kraju i objął kapelanię u sióstr Franciszkanek Misjonarek Maryi w Łabuniach k. Zamościa.  W 1999 r. po śmierci swego brata ks. Władysława, który zmarł w Gorzkowie, ks. Kazimierz ponownie został kapelanem w tym miejscu, tym razem przez 12 lat.

Ostatnie 8 lat swego długiego życia spędził w domu bieżanowskim. Tutaj świętował niedawno swe 95. urodziny, 72. rocznice profesji zakonnej i 68. rocznicę kapłaństwa.

We wspomnianym wywiadzie powiedział, że zawsze marzył o misjach, ale z różnych względów nie udało mu się tego zrealizować w młodszych latach.

– Zawsze chciałem pomóc poznawać Pana Boga tym, którzy o Nim nigdy wcześniej nie słyszeli. Tu, w Polsce, jako księża też mamy wciąż ręce pełne roboty, bo mimo że ludzie wiedzą, kim jest Bóg, to wciąż się Mu gubią – podkreślił. Dodał też, że kapłan musi się przede wszystkim modlić, by czegoś nie stracić z horyzontu.

W niedzielę 8 listopada, kiedy już był coraz słabszy, swoją modlitwą otoczyli go mieszkańcy domu, a przełożony ks. Janusz Bieszczad zapalił gromnicę. Przy Koronce do Bożego Miłosierdzia i świetle gromnicy jego 96 lat życia zgasło.

Ks. Andrzej Sawulski SCJ

Wpisy powiązane

Pożegnania: br. Ewaryst Stanisław Kutrzuba OFMCap

Pożegnania: ks. Józef Piekorz SCJ

Pożegnania: o. Franciszek Stopkowicz OFMConv