W dniu 1 września 2018 r. zmarł w 86 r. życia i w 58 r. profesji zakonnej śp. br. Bolesław od św. Józefa (Jan Włodzimierz Sordyl), karmelita bosy z klasztoru w Wadowicach. Jego pogrzeb odbędzie się prawdopodobnie 4 września o godz. 11.00 u karmelitów bosych na wadowickie Górce (informację potwierdzimy). Zanim zostanie opracowany oficjalny biogram Zmarłego, już teraz przywołujemy jeden z niedawnych artykułów o Bracie Bolesławie z tygodnika wadowickiego „Carolus”, po odpowiednim zmodyfikowaniu (por. „Carolus”, nr 6/2017, s. 15-16).
Br. Bolesław Sordyl nie tylko w naszym wadowickim klasztorze i w Krakowskiej Prowincji Karmelitów Bosych, ale w całym Zakonie kojarzony jest jako wspaniały krawiec, któremu mało kto dorównywa w mistrzowskim uszyciu habitu. Nigdy habit, a zwłaszcza jego kaptur, który wyszedł spod igły innego niż br. Bolesław krawca, nie leży tak wspaniale, jak habity uszyte właśnie przez niego.
Br. Bolesław od św. Józefa, ze chrztu i w dokumentach cywilnych Jan Sordyl, urodził się 24 października 1931 r. w Roczynach k. Andrychowa, w obecnej diecezji bielsko-żywieckiej. Rodzicami jego byli Konstanty (zm. 1961) i Franciszka z domu Pikoń (zm. 1999), którzy gospodarzyli na dwu i pół morgowym gospodarstwie rolnym. Jan – późniejszy br. Bolesław w Karmelu, był najstarszym ich synem. Jako dobrzy, pracowici i religijni rodzice, przekazali jeszcze Boży dar życia młodszemu od Jana o 2 lata synowi Józefowi, a za kolejne 2 lata urodziła się siostra Jadwiga, z męża Pustelnik. Z tej trójki do wieczności odszedł jako pierwszy br. Bolesław, a wszyscy oni szanowali się nawzajem, a stryj i wuj Bolesław lubiany był zwłaszcza przez dzieci brata i siostry.
Syn Jan, jako najstarszy, pomagał rodzicom w pracach polowych i wspominał, że los bytowy rodziny znacznie się pogorszył po wybuchu wojny i wcieleniu Roczyn do „Reichu”. Jakkolwiek nie wysiedlono ich z ubogiego domu, to jednak rodzice musieli pracować u „bauera”. Do jedzenia najczęściej była tylko brukiew (karpiele, tzw. kwaki) a gdy matka prosiła o nieco mleka dla najmłodszej córki, otrzymywała tylko mleko odciągnięte, bez tłuszczu, tzw. „siwą spuszczankę”. Świętem było, gdy matka przynosiła do ugotowania trochę grochu. Z czasem Sordylowie ubłagali „baurea”, aby mieć własną kozę. „By ją karmić – wspomina br. Bolesław – Józek zrywał do kieszeni owsiane, zielone jeszcze kłóski i jej przynosił. Wówczas dawała więcej mleka”.
Szkołę podstawową rodzeństwo Sordylowie mogli ukończyć dopiero po wojnie. Najstarszy Janek zainteresował się krawiectwem i nauczył się tej sztuki jeszcze przed wezwaniem do wojska. Tam, służąc w Głubczycach na Opolszczyźnie, udoskonalił swoje umiejętności, szyjąc nie tylko mundury dla żołnierzy, ale także odzież dla rodzin dowódców. Po ukończeniu zasadniczej służby wojskowej, Jana Sordyla skierowano do Oficerskiej Wojskowej Szkoły Rezerwy (OWOR) w Zambrowie na Białostocczyźnie. On jednak bardziej niż mundur oficera, wolał nosić habit zakonny i w 1958 r. wstąpił do nowicjatu Karmelitów Bosych w Czernej k. Krakowa, gdzie 27 marca 1960 r. złożył śluby zakonne jako brat Bolesław od św. Józefa.
Umiejętności krawieckie br. Bolesława nie dały się ukryć także w Zakonie. Jednemu z pracowników klasztoru w Czernej, stolarzowi, który był nieco przygarbiony, uszył on garnitur w taki sposób, że go przezeń „wyprostował”, do tego stopnia, że gdy wspomniany stolarz poszedł w niedzielę w tym garniturze na sumę do klasztornego kościoła, gospodarze czerneńscy, z którymi się przyjaźnił, prawie go nie poznali. Te umiejętności sprawiły, że w 1969 r. generał Zakonu wezwał br. Bolesława do Rzymu, do Kolegium Międzynarodowego „Teresianum”, zamieszkałego przez ponad stu zakonników, aby szył dla nich habity. Br. Bolesław, który wiedział czym jest posłuszeństwo już w wojsku, a do potęgi w klasztorze, gdyż wypływało ono ze złożonych ślubów, podjął w duchu nadprzyrodzonym to wyzwanie i pracował w Rzymie przez 20 lat. Wspaniale opanował język włoski, był zakonnikiem bardzo lubianym, usłużnym. Stanowili w Rzymie wspaniałą „ternę” wadowicką, bo było ich tam trzech współbraci Polaków z Ziemi Wadowickiej: br. Wacław Woźniak z Tomic (zm. 1989), br. Franciszek Woźniak z Wadowic (pracujący dziś w klasztorze krakowskim) i nasz śp. br. Bolesław z Roczyn k. Andrychowa.
Gdy w latach osiemdziesiątych pojawiła się możliwość wyjazdów na studia do tegoż kolegium „Teresianum” także dla kleryków z Polski, wspomniani współbracia Polacy byli dla nich, a właściwiej dla nas, bo byłem właśnie jednym z tychże kleryków, wspaniałymi „aniołami stróżami”, wprowadzając nas w tajniki życia we wspólnocie międzynarodowej, przy podtrzymywaniu polskich tradycji, urządzaniu polskich świąt i rekreacji. Br. Bolesław w tym przodował, bo był także kierowcą, opiekował się klasztornym garażem i samochodem kolegium zawoził nas zawsze najpierw na Monte Cassino, do Loreto czy do św. Marii Goretti w Nettuno. Po wyborze kard. Karola Wojtyły na Papieża, częstymi były wyjazdy na „Angelus”, a po nim na „porchettę” do Castel Gandolfo nad jeziorem Albano, czy też na Mentorellę. Br. Bolesław pomagał nam także, organizując wycieczki samochodem kolegium, gdy z racji święceń czy przy innych okazjach, przybywali do nas do Rzymu nasi rodzice czy krewni – do dziś żywią oni wdzięczną pamięć br. Bolesława i dopytują o niego.
Nade wszystko jednak br. Bolesław słynął z szytych przez siebie habitów. Każdy kleryk, który kończył studia w Rzymie, każdy zakonnik, który robił tam specjalizację, zdobywał tytuł licencjacki czy doktorski, chciał wracać z Rzymu do swojej ojczyzny nie tylko z dyplomem w ręku, ale i z nowym, uszytym mu przez br. Bolesława habitem. A niektórzy, po latach, znowu przyjeżdżali do kolegium tylko po to, by br. Bolesław uszył im nowy habit zakonny. Podobnie czynili sami generałowie Zakonu, którzy szyli sobie u br. Bolesława habit tak na rozpoczęcie, jak i na zakończenie swej posługi. Ostatnim z nich był o. Filip Sainz de Baranda, Hiszpan. Gdy w październiku 1989 r. br. Bolesław miał wracać na stałe do Polski i został skierowany właśnie do klasztoru w Wadowicach, nie puścił go, zanim nie uszył mu on kolejnego nowego habitu. Do Wadowic zaś przybywali współbracia z Niemiec, ze Słowacji, z Góry Karmel czy z Munster w Stanach Zjednoczonych, którzy prosili br. Bolesława o krawiecką przysługę i wyjeżdżali z nowym ubiorem zakonnym.
Latem 2010 r., dokładnie 10 lipca, br. Bolesław świętował w wadowickim klasztorze wraz z br. Franciszkiem Woźniakiem jubileusz 50-lecia ślubów zakonnych, odnawiając swoją zakonną konsekrację, co odnotował także „Carolus” (nr 456-457/2010, str. 53). Ostatnio br. Bolesław cierpiał z powodu osłabienia wzroku. Ciągle mówi, że już nie może brać igły do ręki. Ale ja jeszcze nie znam przypadku, by komuś odmówił pomocy, gdy trzeba naprawić habit, spodnie czy koszulę. Był nadto zakonnikiem pobożnym, skromnym, budującym swoją postawą i zdrowym podejściem do rzeczywistości. Omadlał sprawy Ojczyzny i Kościoła, w których był doskonale zorientowany dzięki Radiu Maryja, jako wierny jego słuchacz. Matka Najświętsza, której habit nosił, zabrała go do Karmelu Niebieskiego właśnie wieczorem w pierwszą sobotę miesiąca, podczas gdy o. przeor Grzegorz Irzyk celebrował nabożeństwo ku Jej czci w kościele klasztornym. Pogodną, cichą śmierć, wyprosił br. Bolesławowi św. Józef – wszak był doń bardzo pobożny nosił jego imię jako brat Bolesław od św. Józefa. Requiescat in pace!
o. Szczepan T. Praśkiewicz OCD
Za: www.karmel.pl