Sylwia Jankowska z Jezuickiej Służby Uchodźcom: każdy człowiek powinien być traktowany z godnością

Wierzę, że każdy człowiek powinien być traktowany z godnością i jeśli odbiera mu się tę godność jeszcze przed przekroczeniem granicy czy w drodze do bezpieczniejszego kraju, to budzi we mnie niepokój. Każdy człowiek ma prawo starać się o ochronę w państwie, w którym czuje się bezpiecznie, a jeśli nie ma takiej możliwości, to coś poszło nie tak – mówi w wywiadzie dla KAI Sylwia Jankowska, dyrektor warszawskiego biura Jezuickiej Służby Uchodźcom, organizacji, która od lat na całym świecie niesie pomoc uchodźcom i osobom przesiedlonym. W rozmowie opowiada o płaszczyznach wsparcia uchodźców w Polsce oraz wyzwaniach w tej kwestii na najbliższą przyszłość.

Poniżej tekst wywiadu:

Łukasz Kasper (KAI): Jakie były początki Jezuickiej Służby Uchodźcom w Polsce?

Sylwia Jankowska, dyrektor warszawskiego biura Jezuickiej Służby Uchodźcom: Jezuicka Służba Uchodźcom (Jesuit Refugee Service, JRS) powstała jako Jezuickie Centrum Społeczne „W akcji” w listopadzie 2013 roku przy Prowincji Wielkopolsko-Mazowieckiej Towarzystwa Jezusowego przy ul. Narbutta 21 w Warszawie. Inicjatorem organizacji był o. Grzegorz Bochenek SJ, zainspirowany spotkaniem grupy Wspólnoty Życia Chrześcijańskiego, która była zaangażowana w promocję wolontariatów zagranicznych.

O. Grzegorz założył zespół składający się ze scholastyka Rafała Bulowskiego (obecnie ojca jezuitę pracującego na misji w Kirgistanie) oraz małej siostry Jezusa Agaty (która obecnie pracuje w centrum). Jezuickie Centrum Społeczne miało służyć jako centrum informacyjne dla migrantów i osób z doświadczeniem uchodźczym w sprawach zdrowotnych. Bardzo szybko okazało się, że trzy główne cele założone przez JRS, czyli „towarzyszyć, służyć i wstawiać się”, są bardzo aktualne, więc organizacja poszerzyła swoją działalność. Już 10 lat temu wspierała nas solidna grupa wolontariuszy, a było to w sumie około 20 osób. Regularnie przychodziło do nas 60 cudzoziemców z różnych krajów, którzy z nami mogli poczuć się jak w domu. Potem z tego powstała większa społeczność.

Wiadomości o Jezuickiej Służbie Uchodźcom rozchodziły się pocztą pantoflową. Na organizowane przez nas spotkania i kursy języka polskiego zaczęły przychodzić osoby z polecenia tych pierwszych migrantów i uchodźców, którzy byli na miejscu. Ta powiększająca się z miesiąca na miesiąc społeczność została przeniesiona do jezuickiej parafii św. Andrzeja Boboli przy ul. Rakowieckiej w Warszawie i funkcjonuje tam do dziś. Wybuch wojny w Ukrainie sprawił, że obydwie jezuickie prowincje w Polsce – północna i południowa – połączyły siły i zdecydowały, że niesiona Ukrainie pomoc będzie realizowana pod szyldem JRS, która jest organizacją międzynarodową, a w Polsce formalnie jeszcze wtedy nie powstała. Została zarejestrowana w październiku ub. roku jako JRS Polska.

KAI: Struktury Jezuickiej Służby Uchodźcom obecne są w czterech polskich miastach: Warszawie, Poznaniu, Gdyni i Nowym Sączu. Dlaczego tam?

– Siedziba w Warszawie jest dość oczywista, była to po prostu kontynuacja naszych wcześniejszych działań. Gdynia została wybrana z powodu istniejącej już tam prywatnej szkoły jezuickiej oraz możliwości udostępnienia noclegów dla osób z doświadczeniem uchodźczym z Ukrainy, w tym dla osób z niepełnosprawnością. Pospolite ruszenie jezuitów w tym miejscu sprawiło, że zaczęto organizować kursy języka polskiego, pomoc prawną i spotkania integracyjne. Tak powstało biuro JRS Polska w Gdyni. Z kolei w Poznaniu działała jezuicka Fundacja „Vinea”, specjalizująca się w pomocy psychologicznej, współpracująca na tym polu z jedną z parafii prawosławnych. Dlatego postanowiliśmy, że nasze działania w Poznaniu będą skoncentrowane głównie właśnie na udzielaniu pomocy psychologicznej. Prowadzone są tam terapie dla dorosłych i dzieci z Ukrainy. Udzielają ich specjaliści polscy i ukraińscy. Nowy Sącz, ze względu na swoje położenie geograficzne najbliżej granicy z Ukrainą, jest miejscem koordynowanym przez Ukraińców dla Ukraińców. Placówka również powstała przy jezuickiej parafii ze względu na bardzo duże zapotrzebowanie społeczności ukraińskiej na organizowanie się, stworzenie bezpiecznego miejsca dla dzieci i dorosłych z doświadczeniem traum wojennych. JRS w Nowym Sączu organizuje lekcje języka polskiego i angielskiego, kluby konwersacyjne, spotkania art-terapeutyczne dla dzieci oraz wydarzenia integracyjne i wiele innych.

KAI: Jezuicka Służba Uchodźcom udziela pomocy w wielu wymiarach: materialnej, prawnej, psychologicznej, edukacyjnej. Już trochę o tym wspomnieliśmy w przypadku osób z Ukrainy. Może Pani pokrótce omówić te płaszczyzny wsparcia?

– Tak jak 10 lat temu, tak i teraz najlepszym sposobem dotarcia do nas jest poczta pantoflowa. Dużo osób poleca nasze działania, bo wcześniej sami doświadczyli pomocy i wiedzą, że u nas można zaznać spokoju i otrzymać konkretne wsparcie. Ale chcieliśmy, aby kanały dotarcia do nas były szersze.

Cofając się do początków wojny w Ukrainie, należy wspomnieć, że chcieliśmy się bardziej zaangażować w szukanie mieszkań dla osób z Ukrainy. Przy parafii św. Andrzeja Boboli w Warszawie powstała baza danych dotycząca dostępnych mieszkań. Zauważyliśmy jednak, że nie jest to nasza specjalizacja i nie możemy w niej zagwarantować jakości usług. Postanowiliśmy zająć się tym, w czym już jesteśmy dobrzy, czyli w organizacji kursów języka polskiego, bo robimy to już od 10 lat. Po tym zatem, gdy uchodźcy mieli już ze strony innych organizacji pomocowych zabezpieczone podstawowe potrzeby, w tym noclegi, zaczęli być kierowani do nas na kursy języka polskiego.

KAI: Jak one przebiegają?

– Kursy te są zawsze drzwiami do dalszej znajomości i współpracy z beneficjentami pomocy, których my nazywamy naszymi przyjaciółmi. Trwają od 3 do 6 miesięcy. Ten czas pozwala na wzajemne poznanie się, a my widzimy, że te osoby zaczynają stopniowo wyrażać chęć uczestnictwa także w innych organizowanych przez nas zajęciach. Zaczynają się też otwierać i opowiadać o swoim życiu i problemach, o tym, skąd są i czego potrzebują. Kurs językowy jest zatem swoistym wejściem do nas, a nam umożliwia udzielenie pomocy w innych sprawach, np. w poszukiwaniu pracy. Nie jesteśmy pośrednikami w znalezieniu zatrudnienia, ale oferujemy zajęcia z doradcą zawodowym, który w indywidualnej pracy wspiera potrzebujących w budowaniu własnej wartości oraz w szukaniu pracy adekwatnej do umiejętności.

Są też zajęcia konwersacyjne prowadzone przez naszych wolontariuszy dla osób, które ukończyły kurs językowy i chcą udoskonalić umiejętności posługiwania się językiem polskim. Te zajęcia umożliwiają większą integrację wśród naszych przyjaciół i wolontariuszy, aby mieli dobry kontakt z Polakami i dobrze czuli się w naszym społeczeństwie. Kursy są prowadzone przez nauczycieli języka polskiego jako języka obcego. To są wykwalifikowani pedagodzy, którzy wcześniej byli naszymi wolontariuszami, a dziś są pracownikami etatowymi. Nie jesteśmy szkołą językową, więc nie wydajemy certyfikatów po zakończeniu kursu, które można by traktować np. jako oficjalne dokumenty przy ubieganiu się o obywatelstwo, ale oferujemy dyplomy ukończenia zajęć.

KAI: Kto obecnie uczestniczy w tych kursach? Więcej jest osób z Ukrainy czy uchodźców z innych, może nawet pozaeuropejskich, krajów?

– Przed wojną w Ukrainie organizowaliśmy całoroczne kursy podstawowej znajomości języka polskiego, raz w tygodniu po 1,5 godziny. Teraz potrzeby się zwiększyły. Jest więcej osób z Ukrainy zainteresowanych takim kursem, dlatego powstały odpłatne kursy intensywnej nauki prowadzone przez wspomnianych nauczycieli. Nadal jednak organizowane są kursy, na których naukę prowadzą wolontariusze i jeden ze scholastyków z Kolegium Jezuickiego. Uczniami są osoby z wielu krajów, głównie pozaeuropejskich: Syrii, Egiptu, Konga, Etiopii, Erytrei, Indii, Pakistanu, Afganistanu, Iranu, Iraku, Jemenu, Wietnamu i wielu innych, ale też z Białorusi.

KAI: Co z innymi płaszczyznami pomocy dla uchodźców?

– Centrum JRS Polska działa przy ul. Rakowieckiej 61 w Warszawie w godz. 10.00-18.00. Każdy może przyjść, napić się kawy, porozmawiać w domowej atmosferze i bez żadnej presji. W takiej rozmowie najczęściej okazuje się, czego dana osoba potrzebuje. Jeśli chodzi o wsparcie psychologiczne, to w każdą sobotę spotyka się np. grupa kobiet, prowadzona przez psycholożkę z Ukrainy. Jeśli jest to grupa młodych osób potrzebujących kontaktu z rówieśnikami, to prowadzimy grupy młodzieżowe na kursach języka polskiego, do młodych skierowane są też coczwartkowe spotkania prowadzone przez młodzież ze wsparciem Sebastiana, scholastyka z Kolegium Jezuickiego, jest gra w gry planszowe, są wyjścia do kina.

KAI: Jak prowadzona była pomoc materialna w pierwszych dniach agresji rosyjskiej i jak to wsparcie wygląda teraz?

– To było dla nas wielkie zaskoczenie, bo nie byliśmy przygotowani na takie okoliczności. Byliśmy małą organizacją i trudno nam było zacząć działać na większą skalę. Nasi wolontariusze jednak udali się szybko na granicę polsko-ukraińską. Pierwszym efektem naszej pracy było zorganizowanie transportu autokaru dla studentów z krajów afrykańskich, którzy przebywali w owym czasie na terenie Ukrainy. Zostali oni przewiezieni z granicy do Warszawy. Potem ruszyły kontakty z parafianami i wolontariuszami w celu znalezienia wolnych miejsc noclegowych w domach prywatnych. Później także inne parafie jezuickie zaczęły przyjmować uchodźców do siebie, dlatego powstały inne struktury JRS Polska, w tym m.in. w Nowym Sączu, gdzie ośrodek prowadzą dziewczyny z Ukrainy.

KAI: Co jest teraz największym wyzwaniem w udzielaniu dalszej pomocy? Mam tu na myśli nie tylko uchodźców z Ukrainy, ale i tych, którzy trafiają do Polski poprzez granicę z Białorusią.

– Trzeba podkreślić, że to są niejako dwa różne światy. Uchodźcy z Ukrainy mają o wiele łatwiejszy dostęp do całej pomocy, w porównaniu z osobami starającymi się o ochronę międzynarodową, które przekraczają granicę białoruską – od przejścia przez granicę aż po rozpoczęcie normalnego funkcjonowania w naszym kraju. Łatwiej mogą zalegalizować swój pobyt w Polsce. Mają lepszy dostęp do nauki języka, a co za tym idzie, do znalezienia pracy. Inni takiego dostępu nie mają, nie są w takim samym stopniu uprzywilejowani, aby uzyskać prawo pobytu w Polsce. Jednak największym wyzwaniem dla wszystkich obcokrajowców w procedurze starania się o ochronę międzynarodową jest nieznajomość prawa. Dotyczy to m.in. prawa pobytu, ale również prawa na rynku pracy lub prawa do skorzystania z programu integracyjnego po otrzymaniu decyzji o pobycie. Wiele osób jest zagubionych i kiedy trafiają do ośrodków recepcyjnych, nie orientują się, w jakiej sytuacji prawnej obecnie się znajdują.

KAI: Jakie było wasze zaangażowanie w udzielaniu wsparcia migrantom na granicy polsko-białoruskiej?

– Przed wybuchem wojny w Ukrainie nasi pracownicy brali udział w działaniach Grupy Granica jako prawnicy. Wraz z naszymi wolontariuszami organizowaliśmy zbiórki materialne. Kilka osób pojechało na granicę pomagać w punktach interwencyjnych. Grupa wolontariuszy zaangażowała się w pomoc w ośrodku recepcyjnym w Lininie, gdzie do grudnia ubiegłego roku wraz z Caritas regularnie jeździliśmy, aby towarzyszyć osobom czekającym na uregulowanie swojego statusu w Polsce. Organizowaliśmy zajęcia dla dzieci oraz różnego rodzaju zbiórki i wsparcie prawne.

To zaangażowanie się skończyło wraz z wybuchem wojny w Ukrainie, gdyż nasza pomoc została skierowana na granicę polsko-ukraińską. Obecnie nasza rola na granicy polsko-białoruskiej jest zminimalizowana do działań w zakresie rzecznictwa dotyczącego prawa do złożenia wniosku o ochronę międzynarodową w Polsce oraz nielegalnych push-backów. Chcemy o tym mówić. Chcemy, aby wiedza na ten temat była poszerzana, a ludzie byli świadomi tego, co na tej granicy się dzieje, jakie są konsekwencje tej sytuacji oraz jak możemy tym ludziom pomóc. Natomiast fizycznie obecnie na granicy nie udzielamy pomocy.

KAI: Jak z perspektywy czasu patrzycie na zaangażowanie swoje i innych organizacji w pomoc migrantom na granicy polsko-białoruskiej? Nie chodzi mi o wchodzenie w polityczne oceny i polemiki na temat operacji zaplanowanej przez reżim Alaksandra Łukaszenki, ale o konieczność wsparcia konkretnych ludzi, których życie było zagrożone.

– Według prawa, każda osoba, przekraczając granicę z Polską, powinna mieć możliwość złożenia wniosku o ochronę międzynarodową i ten wniosek powinien zostać rozpatrzony. Uważam, że pomoc migrantom na granicy białoruskiej jest bardzo potrzebna. Obecnie organizacje wspierają się nawzajem i również pomagają zdalnie w kwestiach prawnych. My śledzimy te działania i wierzymy, że mają one realny wpływ na pomoc indywidualnym osobom. Wierzymy, że rzecznictwo w tej sprawie również przyniesie zamierzone skutki, jednak wiemy, że jest to bieg długodystansowy.

KAI: Czy w kontekście polskiej pomocy uchodźcom jest nadal uzasadnione tworzenie tzw. korytarzy humanitarnych na wzór rozwiązania, na jakie zdecydowały się np. władze włoskie w porozumieniu z niektórymi organizacjami chrześcijańskimi w sytuacji napływu migrantów z Afryki?

– Wierzę, że każdy człowiek powinien być traktowany z godnością i jeśli odbiera mu się tę godność jeszcze przed przekroczeniem granicy czy w drodze do bezpieczniejszego kraju, to budzi we mnie niepokój. Każdy człowiek ma prawo starać się o ochronę w państwie, w którym czuje się bezpiecznie, a jeśli nie ma takiej możliwości, to coś poszło nie tak. Naszym zadaniem jest szerzyć wiedzę i świadomość, że ci ludzie, uciekając przed różnymi prześladowaniami, niestety nie mają możliwości dotarcia do bezpiecznego miejsca.

KAI: Wracając do kontekstu ukraińskiego: co, Pani zdaniem, jest teraz największym zagrożeniem w dalszej pomocy uchodźcom? Czy jest nim informacyjne zmęczenie polskiego społeczeństwa wojną, co może się przełożyć na rosnącą niechęć do udzielania wsparcia i w rezultacie – na obojętność wobec tego, co dzieje się za wschodnią granicą?

– Tak, myślę, że zmęczenie jest widoczne i entuzjazm niesienia pomocy w porównaniu z rokiem ubiegłym już opadł. Dużo osób jest zmęczonych słuchaniem o wojnie i nieustannym pomaganiem potrzebującym. Już na początku, gdy zaczęło się pospolite ruszenie wsparcia, co było cudownym zjawiskiem, mówiło się o tym, aby oszczędzać siły i nie dawać z siebie wszystkiego naraz, nie działać pod wpływem impulsu, bo tak duży entuzjazm zmieni się w duży spadek energii działania. Przez cały ten czas próbowaliśmy podtrzymywać naszych wolontariuszy i nas samych na duchu, aby nie angażować się za bardzo w niektóre sytuacje, ale móc przeznaczyć trochę czasu dla siebie, szukać spokoju mentalnego. Może dlatego, nie mogąc w pełni i spontanicznie zaangażować się w działania na granicy polsko-ukraińskiej, mogliśmy nieco ostrożniej zaplanować akcje na kolejne miesiące, rozłożyć siły i dzięki temu być bardziej skuteczni w niesieniu pomocy długoterminowej.

Wydaje mi się, że teraz najwięcej wysiłku będziemy wkładać w budowanie inkluzywnego społeczeństwa, w integrację uchodźców ze społeczeństwem polskim, ale przede wszystkim w rzecznictwo dotyczące godnego dostępu do mieszkań dla uchodźców, ale i dla Polaków, bo przy dzisiejszych cenach wynajmu jest o to trudno.

Drugą sprawą, na której chcielibyśmy się skupić, jest dostęp do rynku pracy, bo może się wydawać, że nie jest ciężko ją znaleźć w Warszawie lub innych dużych miastach, ale niestety obcokrajowcy – to dotyczy także uchodźców innych niż z Ukrainy – spotykają się z bardzo dużą dyskryminacją w tym obszarze. Wielu pracodawców nie wie, że mogą na podstawie konkretnych dokumentów ich zatrudnić. Chodzi tu także o kwestię nostryfikacji dyplomów nabytych w ojczystym kraju, dzięki czemu obcokrajowcy mogą ubiegać się łatwiej o pracę w Polsce. Bardzo długo czeka się na wydanie takiej zgody, do tego trzeba ukończyć kurs języka polskiego dotyczący danej specjalizacji, co też zajmuje czas. Sporo osób traci wówczas motywację, ale dochodzą do tego także różnice kulturowe, niska znajomość języka polskiego. Wkrada się wówczas u tych osób swego rodzaju stagnacja. Ludziom, którzy na Ukrainie mieli wysokie kwalifikacje, a w Polsce muszą pracować na niższych stanowiskach, ciężko jest się z tą sytuacją oswoić. Dlatego wielu z nich w ogóle nie podejmuje pracy, bo czeka aż dostanie pracę w wyuczonym zawodzie.

KAI: Dziękuję za rozmowę.


Jezuicką Służbę Uchodźcom (Jesuit Refugee Service) założył w 1980 r. o. Pedro Arrupe SJ, ówczesny generał Towarzystwa Jezusowego. Jej zadaniem jest niesienie pomocy uchodźcom i osobom przesiedlonym. Służba ta jest obecna jest w 58 państwach. Pomaga niemal milionowi ludzi. Obok Caritas jest to największa organizacja katolicka zajmująca się pomocą uchodźcom i migrantom na całym świecie, zwłaszcza w sprawach prawnych, poradnictwa społeczno-psychologicznego, wsparcia medycznego, humanitarnego, edukacyjnego i integracji społecznej. Siedziby Jezuickiej Służby Uchodźcom zostały uruchomione w czterech miastach w Polsce: Warszawie, Poznaniu, Gdyni i Nowym Sączu.

Rozmawiał Łukasz Kasper / Warszawa
KAI

Wpisy powiązane

Rozpoczął się proces beatyfikacyjny o. Józefa Andrasza SJ

Konwent prowincjonalny marianów

Kraków: 800 lat temu św. Franciszek otrzymał stygmaty – konferencja naukowa