Święty Mikołaj po chemioterapii. Franciszkanin z werwą przekazuje przesłanie biskupa z Miry

Może broda już nie taka długa, ale Boży błysk w oczach wciąż pali się bardzo wyraźnie. O. Piotr Kwoczała OFM od wielu lat wciela się w postać świętego Mikołaja biskupa. Mimo ciężkiej choroby wciąż wychodzi do dzieci.

Maciej Rajfur: Jak to jest być jednodniowym świętym Mikołajem przez tyle lat? Nie nudzi się? Nie przychodzi zniechęcenie?

O. Piotr Kwoczała: Skąd! Już nie pamiętam, od kiedy wcielam się w tę rolę. Wiem, że przyczynkiem do tego była długa broda, którą swego czasu zapuściłem. Ci, co mnie znali, a mieli potrzebę wezwać świętego Mikołaja, prosili mnie, żebym przyszedł do dzieci. Od momentu, kiedy jako diakon prowadziłem katechezę, a potem różne chórki czy teatrzyki, wykorzystuję każdą możliwą okazję, by inspirować dzieci i młodzież. Zawsze wtedy Pan Bóg dodaje mi energii. Obserwuję siebie i, nie chciałbym się broń Boże porównywać, ale widzę, że reaguję podobnie jak św. Jan Paweł II. Gdy bywał już zmęczony i schorowany, a przychodził czas na spotkanie z młodzieżą, dostawał jakby skrzydeł. Dlatego staram się nie rezygnować, kiedy mogę coś do dzieci i młodzieży powiedzieć. Zawsze wchodziłem w rolę świętego Mikołaja jak najbardziej profesjonalnie, łącznie ze strojem.

Strój wydaje się kluczowy. Dzisiaj miał Ojciec piękną mitrę na głowie. Właściwie to nie wyglądał nigdy Ojciec tak jak Mikołaj z reklamy Coca-Coli czy witryny sklepowej. 

Ponieważ nie byłem Mikołajem-skrzatem czy jakimś elfem, ale świętym Mikołajem biskupem, dlatego zawsze ubierałem się jak biskup. Z mitrą, a nie biało-czerwoną czapką z pomponem. Reprezentowałem konkretną osobę, która ma swoje miejsce w niebie.

Często opowiadamy o tym „mikołajowaniu” z uśmiechem, a mnie się wydaje, że rola świętego Mikołaja naprawdę jest bardzo poważna. Dzieci to uważni obserwatorzy i słuchacze, szybko wychwycą fałsz.

To, że mówię do dzieci, nie oznacza, że mogę sobie pozwolić na nieścisłości czy lekceważenie. Wręcz przeciwnie, wiem, że wielu zapamiętuje słowa św. Mikołaja na długo więc zadanie jest jak najbardziej odpowiedzialne. Czasem wiąże się z kłopotami czy dolegliwościami. Pamiętam, gdy bywałem w przedszkolach i co odważniejsze dziecko ciągnęło mnie za brodę, chcąc zweryfikować prawdziwość świętego Mikołaja. Kiedy doświadczyło, że ciągnie mnie za prawdziwą długą siwą brodę, oznajmiało ze wszystkich sił pozostałym kolegom i koleżankom: „Słuchajcie, to prawdziwy święty Mikołaj, ma prawdziwą brodę!”. I potem każde dziecko po kolei mnie za brodę łapało, żeby się upewnić. Nie było to zbyt komfortowe, ale bardzo radosne.

Dzisiaj w kościele pw. św. Antoniego na wrocławskich Karłowicach również Ojciec wystąpił jako ulubiony święty dzieciaków, opowiadając zabawne anegdoty, ale też ucząc dzieci misji świętego Mikołaja.

Staram się nigdy nie rezygnować z tego występu w parafii franciszkanów na Karłowicach, bo mi na nim zależy. Teraz już nigdzie indziej nie jeżdżę ze względu na moją chorobę. Coraz mniej się angażuje 6 grudnia, bo sił już tyle nie mam. W tym roku też przeżyłem zawahanie. W ostatnim czasie po latach chemioterapii, którą kontynuuję, przechodzę okres dużego osłabienia. Nie ma co ukrywać, pod wpływem chemii powypadały mi włosy. Dlatego miałem wątpliwości, czy wyjść do dzieci w kościele. Mikołaj przecież nie może wystąpić bez brody. Dla wielu dzieciaków to główny atrybut tego świętego.

Ale przecież widzę, że Ojciec ma piękną siwą brodę. Może nie taką bujną, jak kiedyś, ale wciąż nadającą mikołajowego uroku!

Muszę przyznać, że Pan Bóg dał mi znak. 3-4 tygodnie temu zauważyłem, że na głowie nie mam w ogóle włosów, a broda zaczęła rosnąć. Oczywiście nie bardzo długa, ale wyraźna, co się bardzo rzadko zdarza u pacjenta onkologicznego. Zinterpretowałem to jako mobilizację od Pana Boga, że nie mogę się ograniczać i mam wykonać swoje zadanie. W tym roku trwa pandemia, musieliśmy z dziećmi trzymać dystans podczas Mszy. Inne uczestniczyły w modlitwie jedynie przez transmisję internetową, ale na ile to było możliwe, święty Mikołaj dotarł do ich serc.

Czy da się przemienić mikołajowe szaleństwo komercyjne na świętego Mikołaja biskupa? Czy to walka z wiatrakami?

Cenię sobie u Polaków, że jak dochodzi do jakiegoś kryzysu, to pojawia się pozytywny zryw jako reakcja. I widzę to także na przykładzie religijności. Rzeczywiście, obserwujemy coraz większy zalew pajacyków i krasnali, które skaczą przed świętami po witrynach sklepowych, próbując zagłuszyć głos Boga. Cały świat komercji odbiega mocno od radosnej nowiny o Bożym Narodzeniu. Już w nazewnictwie widać kombinatorstwo. Jak to zrobić, żeby nie powiedzieć o Jezusie, czy właśnie o świętym biskupie Mikołaju. A z drugiej strony wydaje mi się, że to wyzwala właśnie u wielu poszukiwanie sensu. Człowiek ma w sobie ogromne pragnienie – nie dotyczy tylko dzieci – wyczekiwania na coś cudownego. Chodzi o czekanie, o nadzieję. Potrzebujemy nadziei, bo życie bez nadziei jest… beznadziejne.

Wydaje się, że filozofia tzw. „mikołajek” zamknęła się po prostu w obdarowywaniu bliskich prezentami. 

Warto zaznajomić się z historią świętego Mikołaja biskupa, który bezinteresownie bez wiedzy nikogo rozdawał prezenty wszystkim. Bez względu na to, kim człowiek był, jak go traktowali inni. Mikołaj podrzucał prezenty, by pomóc w rozwiązaniu sytuacji. Przychodził radosny, uśmiechnięty, nie żądał niczego w zamian. Dlatego jego wspomnienie w Kościele idealnie wpisuje się w początek Adwentu. To mobilizacja dla nas – bądź jak Mikołaj z Miry, który wzorował się na samym Jezusie Chrystusie.  Przychodź do ludzi bezinteresownie bez względu na ich pozycję i zachowanie. Daj im miłość.

Dzisiaj raczej w kontekście św. Mikołaja chodzi o dawanie konkretnych prezentów. Inaczej 6 grudnia wydaje się spalony.

Akcent świętego Mikołaja jest ogromnie ważny, choć próbuje się tę bezinteresowność zagłuszać interesem w stylu: chodźcie, my wam sprzedamy. To jest handel, który bazuje na ludzkich słabościach. To także handel duchowy, na który trzeba uważać. A „mikołajowanie” to nic innego jak rozdawanie miedzy nami tego, co mamy najcenniejsze: pocieszenia, uśmiechu, śpiewu, dobrego słowa, doraźnej pomocy, czasu spędzonego z kimś, a w niektórych przypadkach, owszem, także wsparcia finansowego. Prezent może być widoczny, ale nie musi.

Jak Ojciec podchodzi osobiście do tego świętego, wspominanego właśnie 6 grudnia. Już musiał się Ojciec nieźle z nim zżyć.

Święty Mikołaj wspomaga mnie w mojej nadziei i w moim oczekiwaniu. Opinie lekarzy co do mojego organizmu są różne. Przeszedłem już ponad 80 cykli chemioterapii. Diagnozy i prognozy czasem się zmieniają. Ale wiadomo, że cokolwiek się stanie, będę trwał w oczekiwaniu. Mimo że chwilami bywa trudno, wiem, że przyjdzie w końcu moment eksplozji radości, kiedy znajdę się już w objęciach kochającego bezinteresownego Boga.

Za: www.wroclaw.gosc.pl

Wpisy powiązane

Dominikanie komentują przeszukanie lubelskiego klasztoru

Generał Paulinów na Pasterce: narodzony Bóg-Człowiek przypomina o pięknie i godności naszego człowieczeństwa

REKOLEKCJE: ODCINEK 5 „Jak zadbać o dziś”I ks. Piotr Pawlukiewicz & ks. Jerzy Jastrzębski