Parę słów o Hardkorowym Maksiu
O kim mowa?
Oczywiście o św. Maksymilianie. Nasza znajomość rozpoczęła się w Pruszkowie, w domu parafialnym, w którym mieściła się moja szkoła podstawowa. Wisiał tam w jednej z sal obraz – popularny zresztą – przedstawiający św. Maksia w połowie w habicie zakonnym, a w połowie w pasiaku. Choć pewnie w dzisiejszych czasach zamieszania lepiej bym zrobił, gdybym pasiak napisał po niemiecku…
No więc wisiał sobie wychudzony Maksymilian, a ja się uczyłem. W tle miał betonowe słupy zakończone drutami pod napięciem, co siłą rzeczy wywołało moje zainteresowanie. Nie sądzicie chyba, że prefabrykowany słup żelbetowy, nie wzbudziłby zainteresowania syna wirtuoza betonu i żelbetu, jakim jest mój Tata i zarazem gościa, który już w przedszkolu chciał budować, a niekiedy w nagrodę jechał wieczorami z Ojcem doglądać którejś z obsługiwanych przez naszą firmę budów.
Nietypowy strój, betonowe słupy w tle – poprosiłem ks. Darka, który zawsze zachwycał mnie swoim tubalnym głosem, nie tylko, gdy śpiewał, ale także gdy się śmiał – poprosiłem swojego katechetę o wyjaśnienie kim jest ów ciekawy człowiek w okrągłych okularach.
Dowiedziałem się, że to św. Maksymilian. Zakonnik, który niedaleko stąd założył wielki klasztor, a swoje życie ofiarował w Oświęcimiu za Franciszka Gajowniczka, ojca rodziny, który na wieść o tym, że ma zginąć, nie mogąc pogodzić się z myślą o rozstaniu z żoną i dziećmi, zaczął na tej nieludzkiej ziemi oświęcimskiej po prostu szlochać. Nie pamiętam, czy wtedy tak było, ale teraz łzy same płyną mi do oczu, ilekroć próbuję sobie wyobrazić tę scenę.
Ta ofiara, tak podobna do ofiary Chrystusa, wgniotła mnie w ziemię i gniecie do dziś…
Nasz Maksio
Minęło jakieś 20 lat, gdy nasze drogi zetknęły się z wielką intensywnością ponownie. Był rok 2011, jak się nieco wcześniej dowiedziałem – Rok Kolbiański – Oleńka była w ciąży. Nie wiedzieliśmy jeszcze kto zamieszkał pod Jej sercem. Czy była to męska, czy żeńska fasolka. Ważne jednak, że życie tej fasolki na bardzo wczesnym stadium było zagrożone. Bez wahania – i był to chyba nawet pomysł Oleńki – oddaliśmy małe Gnyszątko pod opiekę św. Maksymilianowi. Skoro ma rok swojego imienia, powinien pokazać co potrafi, jako orędownik. Umowa przewidywała, że jeśli Gnyszątko okaże się być Gnyszkiem, założyciel Niepokalanowa zachowa prawo do brandingu.
Jak to zwykle bywa ze św. Maksymilianem, poszedł na maksa i nie dość, że Maksio się szczęśliwie urodził, to na dodatek był to tak dobry poród, że niedługo później Żona powiedziała mi, że chętnie miałaby kolejne dziecko, dla samej przyjemności rodzenia. Przeczytaj to zdanie jeszcze raz i zrozum jakim hardkorowcem okazał się być ten Święty. Nie miałem żadnej wątpliwości, gdy nadawałem Maksiowi w urzędzie imię, choć paru bliskich próbowało mnie przekonać, że na pewno św. Maksymilian nie obrazi się, jeśli nasz Syn dostanie jakieś normalne imię. No way, czyli pacta sunt servanda.
Urodziny
W okolicach pierwszych urodzin odwiedziliśmy z Maksiem Niepokalanów, by zapoznał się ze swoim patronem. Przy okazji obkupiliśmy się w przyklasztornym sklepiku w książki na Jego temat. Niepokalanowskie wydawnictwo oo. Franciszkanów robi w tym zakresie bardzo dobrą robotę.
Przeczytaliśmy klasycznego już Szaleńca Niepokalanej Marii Winowskiej, przeczytaliśmy też Philippe Maxence’a Maksymiliana Kolbe i na jakiś czas zajęliśmy się po prostu rodziną, tym bardziej, że do Maksia po niecałych 2 latach dołączył Antoś.
Rekolekcje
Ale św. Maksymilian nie dał o sobie zapomnieć. Jak być może wiecie, dzięki Januszowi Palikotowi mam zwyczaj przynajmniej raz w roku jeździć na rekolekcje. Będąc wiosną 2015 r. na tychże rekolekcjach, postanowiłem sobie lepiej poznać mojego niebieskiego – bądź co bądź – wspólnika w ratowaniu naszego Maksia. Po powrocie wszedłem na Allegro i kupiłem wszystko, wszyściusieńko, co było do kupienia na temat św. Maksymiliana, albo Jego autorstwa. Tylu paczek w jednym tygodniu, ile przyszło do mnie wtedy, chyba nie przyszło przez całe moje życie.
Hardkorowiec
Zacząłem czytać i szybko mój podziw dla Świętego wzrósł jeszcze bardziej. Z kolejnych wersji biografii i wspomnień o Nim, dowiedziałem się – choć wizyta w przyklasztornym muzeum kiedyś już mnie w ten świat wprowadziła – jak bardzo przedsiębiorczym człowiekiem był o. Kolbe.
No bo jak inaczej określić ten dynamizm jemu właśnie właściwy? Przecież to przedsiębiorczość czystej wody! Żebyście to jeszcze lepiej zobaczyli, wymienię parę tylko osiągnięć w punktach:
– w ciągu kilku lat z paroosobowej załogi bez lokum zrobił największy klasztor na świecie mieszczący na paru hektarach w wielu budynkach prawie 700-osobową załogę!
– w ciągu tych paru lat poszedł w global, jak to mówią startupowcy. Kilka lat po odpaleniu teresińskiego Niepokalanowa, otworzył jego oddział w Japonii i wziął się za budowę klasztoru w Indiach,
– do Japonii płynął na wariata – prawie bez pieniędzy i nie znając języka. Po miesiącu wydawał tam japońskiego Rycerza Niepokalanej… Uwaga. Po japońsku!
– w Polsce szybko liczba tytułów wydawanych w tym jednym z najnowocześniejszych ówczesnych wydawnictw (Niemcy podczas okupacji zawinęli park maszynowy do Rzeszy) – szybko podeszła w okolice dziesięciu,
– nakład polskiego Rycerza Niepokalanej liznął… miliona egzemplarzy miesięcznie! Mi-lio-na. Dziś nawet Super Express i Fakt mogą pomarzyć o takim nakładzie, mimo znacznie mniejszego odsetku analfabetów, niż przed wojną,
– wysłał na kurs pilotażu dwóch braci, ponieważ planował uruchomienie lotniska na potrzeby utrzymywania relacji z zagranicznymi placówkami Niepokalanowa,
– otworzył przy klasztorze jedną z najnowocześniejszych jednostek straży pożarnej i zaraz przed wojną także drużynę obrony chemicznej.
I tak dalej, i tak dalej… Wszystko co powyżej w ciągu w ciągu – uwaga – 12 lat, gdy wybuchła wojna. Każdemu, kto od 12 lat prowadzi biznes życzę tylu sukcesów na koncie [:-)]
Biorąc to wszystko pod uwagę, chyba nie dziwicie się już, że mój podziw dla Maksymiliana tylko wzrósł. Dlatego nie dziwne, że myślałem o Nim częściej i częściej. Aż nadeszły wakacje…
Wakacje 2015
Wakacje roku 2015 spędziłem – dla odmiany – w Ustce. Tam też spotkałem Pana Grzegorza, dziadka jednego z chłopców, z którymi zaprzyjaźnił się na placu zabaw Maksio. Chłopcy razem zjeżdżali ze zjeżdżalni, kopali w ziemi… a my z Panem Grzegorzem zaczęliśmy rozmawiać. Szybko znaleźliśmy nić porozumienia i z błahych tematów zeszło na poważniejsze. Między innymi na… no… zgadnijcie na kogo? Tak, na naszego Świętego. Okazało się bowiem, że Pan Grzegorz jest historykiem, kustoszem jednego z łódzkich muzeów poświęconych II wojnie światowej, który ma na koncie wiele prac z archiwaliami, świadkami historii, etc. Opowiedział mi o swojej rozmowie z jednym z przedwojennych mieszkańców Niepokalanowa, który śmiał się, że klasztorze nie było czasu na nudę. Ilekroć tracił zapał, rozpraszał się, robił coś bez sensu, zawsze – dziwnym trafem gdzieś w pobliżu pojawiał się Święty Maksymilian i przydzielał jakieś zadanie. Jak dobry gospodarz, jak przedsiębiorca, który dba o zespołowe osiąganie celów przedsiębiorstwa.
Tak narodził się w mojej głowie pomysł!
Co zrobimy?
Zdałem sobie sprawę, że poza św. Józefem, przedsiębiorcy nie mają dla siebie dobrego patrona. Dobrego, czyli takiego o którym bez wahania, bez żadnej analogii, hiperboli, czy innej figury retorycznej moglibyśmy powiedzieć, że był przedsiębiorcą, a więc kimś, kto z danych mu zasobów, przy pomocy organizacji ludzkiej, tworzy ich jeszcze większą mnogość. Bo o św. Józefie – jakkolwiek opiekun Pana Jezusa to potężny orędownik – wiemy tylko tyle, że był cieślą. Więc to bardziej patron rzemieślników, patron pracy, niż przedsiębiorców rozumianych tak, jak wyżej. Nie rozwinął swojego warsztatu na całego ówczesnego Izraela. Nie wiemy nic o tym, by – poza Panem Jezusem – miał w pracy jakąś pomoc, a więc zespół.
Pomyślałem, że świetnym i do tego nieodległym czasowo patronem będzie św. Maksymilian Maria Kolbe. I tak się właśnie stanie, jeśli chce tego także niebo. Co obmyśliłem? Co zrobimy w związku z tym wszystkim? Tego wszystkiego dowiecie się już w nowym tygodniu. Żeby nic nie przegapić, obserwujcie mojego bloga, jeśli chcecie – zapiszcie się na newsletter po prawej stronie, albo zlajkujcie mój profil na Facebooku. Wtedy na pewno nic Was nie ominie.
Maciej Gnyszka
P.S.
Skąd taki tytuł posta? Ha! Różne przydomki miewał św. Maksymilian w zakonie, bo i różnie był traktowany. Zachowały się przekazy, że na etapie grodzieńskim, gdy na krańcu ówczesnej Rzeczypospolitej zaczął budować wydawnictwo, wielu franciszkanów mówiło o Nim pieszczotliwie: Stuknięty Maksio. Po latach okazało się kto był naprawdę stuknięty… dlatego jeśli Robert Burneika to Hardkowy Koksu, to o ileż bardziej owa hardkorowość w przydomku nie przysługuje naszemu Świętemu?
Maciej Gnyszka jest założycielem Towarzystw Biznesowych i pierwszej polskiej agencji fundraisingowej Gnyszka Fundraising Advisors, współwłaściciel agencji 360 – Pracowni Synergii.