Z ks. Maciejem Wilczkiem MS, moderatorem prowincjalnym Ruchu Światło-Życie, rozmawia ks. Marek Koziełło MS.
Do tej pory nie było u nas prowincjalnego moderatora Ruchu Światło-Życie. Co się zmieniło, że pojawiła się potrzeba, żeby kogoś takiego mianować?
Nasi współbracia prowadzili oazę od wielu lat, natomiast ostatnio te istniejące wspólnoty bardzo się rozrosły i nadal powstają nowe. Ich moderatorzy uznali, że potrzeba kogoś, kto by koordynował pracę w Ruchu Światło-Życie u nas w prowincji. Ponadto taka potrzeba pojawiła się oddolnie – zaczęła o tym wspominać młodzież, bo na różnych szkołach animatora czy na KODZIE (Kursie Oazowym dla Animatora) słyszeli o tym, że może być moderator zakonny, prowincjalny. Statut Stowarzyszenia „Diakonia Ruchu Światło-Życie” przewiduje taką rolę.
I czym konkretnie taki moderator się zajmuje?
Statut mówi o dwóch zadaniach. Z jednej strony chodzi o koordynowanie pracy z oazą w poszczególnych parafiach w prowincji, z drugiej – o utrzymywanie kontaktu z moderatorami diecezjalnymi. Zgromadzenia zakonne uczestniczą w życiu diecezji i konieczne jest utrzymywanie dobrego kontaktu.
Czasami mówi się, że jest tak zwana oaza saletyńska, która się trochę różni od innych oaz. Czy wyczuwasz taką różnicę?
Mówimy „oaza saletyńska” dlatego, że należy do niej młodzież związana z nami, znająca przesłanie La Salette. Jest też coś, o czym mówią uczestnicy wracający z innych rekolekcji. Podobno nasza oaza jest bardziej rozmodlona – taka jest opinia młodych, którzy mają porównanie. Każdy zakon ma swój styl, swój charyzmat, swój sposób bycia.
A według Ciebie jaki jest styl saletyński?
Podkreśliłbym to, że rzeczywiście dużo jest modlitwy. Wiadomo, staramy się trzymać rytm, który zakłada program Ruchu Światło-Życie na konkretnych oazach, ale kładziemy szczególny nacisk, żeby to nie było zaliczanie kolejnych stopni, tylko żeby nasze oazy były prawdziwie czasem formacji i modlitwy. A nasz styl… myślę, że jesteśmy radośni (śmiech). Nie chcę, żeby to teraz zabrzmiało, że jesteśmy lepsi od innych, absolutnie. Młodzi mogą zobaczyć ludzką twarz księdza. I na pewno w wielu diecezjach też tak jest. Natomiast coś, co podkreślają u nas, to fakt, że jest tak ludzko oraz że jest modlitwa i formacja.
Na czym Ci zależy jako moderatorowi? W jakim kierunku chciałbyś prowadzić tę koordynację czy w ogóle Ruch Światło-Życie w naszej prowincji?
Na pewno, w nawiązaniu do prośby współbraci, którzy są moderatorami w naszych parafiach, trzeba postarać się o to, żeby animatorzy byli ze sobą w kontakcie, tak samo uczestnicy. To jest jakimś wyzwaniem i trzeba się zastanowić, jak to mądrze robić. Po drugie, bardzo mi zależy, żeby to faktycznie była oaza. Oaza ma przewidziany konkretny program formacyjny, konkretne stopnie, konkretną formację w ciągu roku. Trzeba pilnować, żeby to było przeprowadzone tak, jak w całym ruchu. Ruch Światło-Życie nie jest naszą własnością. To jest dar Pana Boga dla Kościoła, dany przez księdza Blachnickiego. I naszym zadaniem nie jest tworzenie czegoś od nowa, tylko wykonanie tego, co Pan Bóg dał przez tego konkretnego człowieka Kościołowi. Więc chciałbym bardzo, żeby ta droga wiodła według założeń przewidzianych przez cały ruch. Kiedy nasi oazowicze spotykają uczestników z innych zgromadzeń czy diecezji, to mają ten sam program i mogą się wszędzie włączyć. Chodzi o jedność z ruchem.
Ilu młodych obecnie formuje się w saletyńskich oazach?
Może odniosę się do turnusów wakacyjnych. Każdego roku bierze w nich udział około 150 osób.
To dużo czy mało?
Jak na dwanaście parafii, które mamy w Polsce, to nie jest mała liczba osób.
Jesteś też duszpasterzem powołań. Często mówisz, że w oazie widzisz potencjał powołaniowy. Czy widać jakieś owoce tego potencjału?
(Śmiech). Nie chcę mówić o konkretnych osobach, ale tak, widać coś takiego. Na pewno nie chciałbym i ksiądz Blachnicki też nie chciał, żeby Ruch Światło-Życie stał się jakąś powołaniówką. Były takie pomysły na samym początku, ale ks. Blachnicki nie był zwolennikiem tego. Nie mówiąc wprost o powołaniu, czy nie mówiąc, że oaza to wyjazd powołaniowy, osobiście twierdzę, że jeżeli młody mężczyzna przeżyje piętnaście dni, kształtując swoją wiarę, relację z Jezusem, i jeżeli Pan Bóg będzie chciał go powołać, to ten czas bardzo mocno temu sprzyja. Tam słuchamy słowa Bożego, uczymy się liturgii, modlimy się. Jest adoracja, „namiot spotkania”. To są wszystkie elementy, które Kościół daje do rozeznania powołania. Więc wszystko, co zakłada tzw. powołaniówka, znajduje swoje miejsce w wakacyjnych rekolekcjach, choć nie nazywamy tego oazą powołaniową, bo czegoś takiego nie ma. Natomiast założenia duszpasterstwa powołań oaza spełnia w stu procentach.
Ja myślę, że powołaniowe są nie tylko te piętnastodniowe wyjazdy, ale w ogóle cała formacja w ruchu, która prowadzi do tego, żeby świadomie żyć swoim chrztem. A przecież powołanie to jest odkrycie konkretnej łaski złożonej w nas podczas chrztu.
Odniosę się do młodzieży szkół średnich. Zauważmy, że jeśli ktoś przeżyje dobrze formację, czyli poszczególne stopnie wakacyjne Oazy Nowego Życia i – w ciągu roku – poszczególne jej etapy, bardzo intensywne, jak jest to zaproponowane przez ruch, ma bardzo głębokie przygotowanie do seminarium. Młody człowiek może ukształtować w sobie dojrzałą wiarę, wejść w tajemnice liturgii, słowa Bożego, poznać nauczanie Kościoła. To jest bardzo dobry fundament, na którym dalej w seminarium, czy w zakonie można budować. Oczywiście, że tak.
Nie mówiąc już o stronie ludzkiej, o relacjach. One są też ważne w oazie. Bycie we wspólnocie bardzo potem procentuje w kontakcie z ludźmi.
Na pewno te relacje z ludźmi w oazie będą wpisywać się bardzo dobrze w to, co dzisiaj papież Franciszek bardzo mocno podkreśla, mówiąc o klerykalizmie, czyli takim układzie, w którym ksiądz jest jakimś nadczłowiekiem, negatywnie wykorzystującym swoje stanowisko. Kiedy powstawała Unia Kapłanów Chrystusa Sługi, ksiądz Blachnicki bardzo mocno podkreślał służebną misję kapłaństwa, czyli to, o czym mówi sobór – że księża są dłużnikami wszystkich. To jest założenie, które w ruchu często się przewija: posiadanie siebie w dawaniu siebie – czyli dar z siebie, dar bezinteresowny.
Była taka sytuacja, kiedy ksiądz Blachnicki miał konferencję dla wielu kleryków w jednym z seminariów w Irlandii. I mówił: „Jeżeli się nie nawrócicie, jeżeli nie wejdziecie w żywą wiarę, to seminarium będzie za kilka lat puste”. Tłumaczka nie chciała tego przetłumaczyć, bała się. A on, jak to zobaczył, dodał: „Ale ty mnie tłumacz, tak jak ja mówię”. I faktycznie stało się tak, jak przewidywał. Ksiądz Blachnicki miał bardzo wiele prorockich spostrzeżeń odnoszących się do przyszłości. I myślę, że to, co on mówił, dzisiaj jest bardzo aktualne.
Wracając do oazy – czy powstaną w prowincji jakieś diakonie?
To długotrwały proces. Pierwszą rzeczą, którą chciałbym zrobić, to przede wszystkim poznać naszych oazowiczów, bo wiadomo – z częścią się znamy, z częścią nie. Wielu spośród nich już uczestniczy w diakoniach diecezjalnych i Bogu dzięki, że ta współpraca jest. Myślę, że będzie się to tworzyć, tylko powoli. W zależności od tego, jakie będziemy widzieli owoce w formacji i jakie diakonie będą mogły u nas powstać. Pytanie, czy stworzymy aż tak prężną strukturę wszystkich diakonii i będziemy działać tak skutecznie, jak w niektórych diecezjach. Zobaczymy, czas pokaże. Jak Pan Bóg będzie chciał, to pewnie tak zrobimy.
Zapytam Cię jeszcze o wzór, który sobie obrałeś w tej posłudze. Czy masz kogoś, kto Cię inspiruje, w kogo się wpatrujesz?
Powiem całkiem szczerze – dla mnie pierwszym wzorem jest ksiądz Franciszek Blachnicki. Założyciel, ojciec tego ruchu, człowiek, przez którego Pan Bóg dał ten charyzmat. Z jednej strony znamy go jako „młodzieżowca” – człowieka, który stworzył Ruch Światło-Życie, Krucjatę Wyzwolenia Człowieka, ale dla mnie to też niezwykły wzór wielkiego teologa, który potrafił teologię wdrożyć w życie. Kiedy Blachnicki słyszał „Jezus Chrystus”, potrafił na ten temat powiedzieć konferencję, która wprowadzała człowieka w modlitwę i w jakiś sposób jeszcze głębiej z Jezusem Chrystusem łączyła. To jest dla mnie naprawdę wzór moderatora, który wiedział, o co chodzi. I myślę, że on będzie inspiracją dla każdego moderatora. Zależało mu na kształtowaniu wiary konsekwentnej. Kolejna rzecz to jego odwaga. Nie bał się, kiedy komuniści przeszkadzali w oazach. Pamiętamy jego mocne słowa: „Najwyżej nas zabiją”. Po prostu miał świadomość, jaka jest jego misja. Kiedy wyznaczał sobie cele, to do nich dążył. A przede wszystkim był człowiekiem modlitwy. I wielkim teologiem. Myślę, że ciągle jeszcze nieodkrytym.
A jako sługa Boży jest nie tylko kimś, kto inspiruje, ale też bardzo się modli do Pana Boga za to dzieło.
Tak. Wstawiennik, który – wygląda na to – będzie ogłoszony męczennikiem. Męczennicy zawsze od początku w Kościele byli szczególnie czczeni. Myślę, że można się do niego zwracać o wiele, wiele rzeczy. Jak najbardziej!
Za: www.saletyni.pl