704
Jest wielu nieporadnych ludzi, zwłaszcza starszych, którzy wciąż jakoś sobie radzą, ale mają cały czas w głowie świadomość, że nie wiadomo, jak długo to potrwa i są tak naprawdę zostawione same sobie. Takich osób jest coraz więcej – mówi albertynka s. Teresa Pawlak.
Magda Dobrzyniak / KAI: Słyszałam głosy, że Namiot Spotkań na Małym Rynku powinien stać cały rok. Co Siostra na to?
S. Teresa Pawlak: Takie głosy docierały i do nas. Byli i tacy, którzy deklarowali, że pójdą z tą sprawą do magistratu. Na pewno Namiot pokazał, że są osoby, które nie mają gdzie spędzić całego dnia, szczególnie wtedy, gdy jest chłodno. Namiot stał się dla nich świetlicą, domem, kuchnią, wszystkim, co mieli. Są miejsca w Krakowie, gdzie osoby bezdomne mogą przychodzić, ale nie są one czynne 12 godzin na dobę. Nasz Namiot pokazał, że jest taka potrzeba miejsca, w którym osoby bezdomne, mieszkające w noclegowniach mogły gdzieś spędzić dzień.
Są już pomysły, gdzie taki namiot lub coś podobnego mogło w Krakowie stanąć?
Na razie to tylko idea. Za tydzień odbędzie się spotkanie, podczas którego będziemy o tym rozmawiać. Myślę, że nam, czyli ludziom, którzy zajmują się pomaganiem, Namiot zadał pytanie: i co teraz? Jak można pomagać bardziej? Co zrobić, by osoby bezdomne nie musiały się tułać przez cały dzień? To impuls do myślenia dla organizacji, fundacji i stowarzyszeń pomocowych. Zobaczymy. Widzimy potrzebę i to w naszych sercach już pracuje.
Dla zwykłych krakowian mógł to też być impuls do refleksji nad tym, jak w swojej codzienności rozbijać taki Namiot Spotkań?
Namiot wyczulił na to, że mamy więcej niż inni i możemy się tym dzielić. Było wiele osób, które nas odwiedzały i widać było po nich duże przejęcie. To nie kwestia ludzkiej ciekawości, tylko zainteresowania drugim człowiekiem. Dla mnie najbardziej wzruszające były spotkania z tymi, których bliscy zostali bezdomnymi. Te osoby miały poczucie i żal do siebie, że nie zrobiły nic, by do tego nie doszło, i dlatego teraz chcieli się zaangażować w pomoc.
Poza tym widać było, że w bezdomnych zaczynamy dostrzegać ludzi z konkretnymi twarzami i konkretnymi historiami. To pozwala, by zastanowić się nad tym, jak pomóc osobom, które są wśród nas i potrzebują naszego wsparcia.
Wśród ludzi odwiedzających namiot było też sporo takich, którzy mówili nam, że niewiele brakowało, by znaleźli się w podobnej sytuacji. Przy stolikach prawnika i psychologa odbyło się wiele rozmów z osobami, które nie są jeszcze bezdomne, ale znajdują się na granicy i potrzebują konkretnej pomocy, żeby nie znaleźć się na ulicy. Stanowiska, gdzie udzielano tego typu porad, były dla nich idealnym miejscem, żeby zatrzymać pewien proces, który prowadzi do tego, by wpadły w kryzys bezdomności.
To też jest kolejny obszar pomocy, którym trzeba się zająć.
Ludzie zagrożeni bezdomnością mają w sobie lęk przed instytucjami. Zasada no logo pomagała w tym, by te osoby mogły przyjść i poprosić o pomoc. Jest wielu nieporadnych ludzi, zwłaszcza starszych, którzy wciąż jakoś sobie radzą, ale mają cały czas w głowie świadomość, że nie wiadomo, jak długo to potrwa i są tak naprawdę zostawione same sobie. Takich osób jest coraz więcej. Rodzi się pytanie, jak do nich dotrzeć. One się wstydzą, nie wiedzą, jak poprosić o pomoc, może są samotne, a historie pokazuje, że może niewiele brakować, by ci ludzie znaleźli się w ekstremalnie trudnej sytuacji, której można przecież zapobiec.
Są jeszcze jakieś nowe wyzwania, które stoją przed organizatorami ŚDU po tym niezwykle intensywnym tygodniu wydarzeń?
Teraz będzie bardziej optymistycznie. Zobaczyliśmy wielu wspaniałych wolontariuszy. Wielu z nich po raz pierwszy pomagało osobom bezdomnym i ubogim. To duży zasób ludzi, którzy chcą się bardziej zaangażować w udzielanie pomocy. To spory potencjał wrażliwości i potrzeby działania. Widziałam studentki, które były wyznaczone na określone godziny, ale potem przychodziły już tylko dlatego, że chciały. Odnalazły w Namiocie swoje miejsce. Przychodzili młodzi, starsi, ludzie związani ze środowiskami typowo modlitewnymi, tylko po to, by pomóc w sprzątaniu czy rozdawaniu herbaty. Dla nas wszystkich ten zaangażowany całym sercem wolontariat to było wielkie zaskoczenie. Szkoda by było to zmarnować. Ludzka dobroć nie ma granic. Szesnastolatek z Igołomi dojeżdżał do nas codziennie, by pomóc. Wielu krakowskich emerytów przychodziło, żeby pomóc albo po prostu pobyć i porozmawiać.
Dużym zainteresowaniem cieszył się też fryzjer. Dla ludzi ubogich czy bezdomnych zmiana wizerunku okazała się czymś bardzo ważnym. Poszli więc do fryzjera, który przez cały tydzień był do dyspozycji, zrobili sobie zdjęcia potrzebne do wyrobienia dokumentów i deklarowali, że zaraz następnego dnia złożą wniosek o dowód. To dla wielu może okazać się początkiem zmian w życiu. Podobnie z pomocą medyczną.
Jest też przestrzeń bardzo trudna, bo związana z nałogami. Wielu bezdomnych ma problem z alkoholem czy innymi używkami. Oczywiście nie pozwalaliśmy na picie w Namiocie, ale niestety widać było, że z dnia na dzień coraz trudniej niektórym tę abstynencję utrzymać. To dla nas wielki ból, bo trudno na dłuższą metę pomóc komuś, kto nie chce wytrzeźwieć. To jest pytanie: jak do nich dotrzeć i czy da się jeszcze coś zrobić, by im pomóc.
Na niedzielnym posiłku pojawiały się całe rodziny. To jest niepokojące, bo wydawać by się mogło, że ten problem w Krakowie prawie nie istnieje i że pomoc socjalna jest tak wydajna, że ubogie rodziny mogą dać sobie radę. W wielu wypadkach jest to jednak kwestia niezaradności życiowej i wielka potrzeba wsparcia tych rodzin.
Namiot był także przestrzenią ekspresji artystycznej dla osób ubogich i bezdomnych. Udał się ten eksperyment?
Warsztaty literackie pokazały, że ci ludzie mają ogromną potrzebę wyrażenia siebie i są bardzo wrażliwe. Osoby bezdomne, jeśli tylko mają taką możliwość, chcą śpiewać, pisać, malować i być zauważone w przestrzeni kulturalnej. Są w Krakowie takie miejsca, gdzie mogą wyrazić siebie przez sztukę, ale to ciągle za mało. Potencjał jest dużo większy, a dla nas zadanie, bo jest nadzieja, że przez wrażliwość artystyczną osób bezdomnych można do nich dotrzeć i pomóc podnieść się z dna.
Wśród gości Namiotu Spotkań było wiele znanych osób, ale nikt nie robił wokół nich zbędnego show. To chyba pokazuje, że spełniło się założenie tego miejsca, w którym wszyscy są równi?
Wiadomo, że jak pojawia się osoba znana, to wszyscy ją rozpoznają. Tak było, gdy gotowała Ewa Wachowicz, czy gdy przyszedł ks. kard. Dziwisz. To wielki plus tego miejsca. Nie było bariery, która rozdzielałaby znanych od anonimowych, bogatych od ubogich, pomagających i przyjmujących pomoc. Dobre było i to, że osoby medialne potrafiły się w tym odnaleźć i służyć naszym namiotowym gościom. Kiedy pojawił się kard. Dziwisz, jeden z bezdomnych poprosił o spowiedź. Ksiądz Kardynał nie miał oporów, żeby usiąść do konfesjonału. Wyspowiadał wtedy wilka osób. Nikt nikogo nie klasyfikował. Osoby gotujące na warsztatach kulinarnych to są przecież ludzie znani i medialni, ale w ogóle nie rzucali się w oczy. Dla osób, które do nas przychodziły z obawami, czy nie zostaną napiętnowane, to było bardzo istotne, bo pokazywało, że wszyscy są równi, że nie ma lepszych i gorszych.
Osoby, z którymi rozmawiałam, porównywały atmosferę Dnia Ubogich do tego, co się działo na krakowskich ulicach w czasie ŚDM. Skala mniejsza, ale radość świętowania podobna?
To porównanie jest uzasadnione, bo w czasie Światowych Dni Młodzieży ludzie się zjednoczyli bez względu na środowiska, narodowość, język czy nawet wyznanie. Młodzi przyjechali, by spotkać się ze sobą i z Panem Bogiem. Mieli dla siebie czas, byli razem. To była ogromna radość, o której nie da się zapomnieć i wynikała ona ze spotkania i czasu, który poświęcaliśmy sobie nawzajem. Podobnie było i u nas. Może nie spotkały się zupełnie inne światy, ale nie było też podziałów. Ludzie mieli dla siebie czas, by rozmawiać ze sobą, śpiewać, tańczyć i modlić się. Nasza radość wynikała nie z tego, co posiadamy jako materialne dobra, ale z tego, że mamy siebie nawzajem. Sprawdziła się prawda, że największą biedą człowieka jest brak relacji, samotność i brak miłości. A takie spotkania, jak nasze, to przestrzeń bycia razem, która jest ogromnym bogactwem. Zapominamy o własnych brakach, niewygodach i krzywdach. Kiedy mamy obok siebie drugiego człowieka, ciężar jest lżejszy. Tego nam na co dzień brakuje. Wartość spotkania koniecznie trzeba ocalić.
Magda Dobrzyniak / s. Teresa Pawlak / KAI
Za: www.deon.pl