– wyjaśnia w rozmowie z KAI prof. Michał Królikowski, dr hab. nauk prawnych, adwokat i profesor Uniwersytetu Warszawskiego, komentując wczorajszy wyrok Sądu Najwyższego. „Myślę, że wszyscy muszą tę lekcję płynącą z tzw. przypadku chrystusowców pilnie odrobić” – dodaje.
Tomasz Królak, Marcin Przeciszewski: Sąd Najwyższy nie uwzględnił wczoraj skargi kasacyjnej Towarzystwa Chrystusowego dla Polonii Zagranicznej od wyroku przyznającego milion zł zadośćuczynienia na rzecz ofiary wydalonego już ze stanu kapłańskiego i ze zgromadzenia zakonnego Romana B. Były kapłan dopuścił się przed laty wielokrotnego molestowania i zgwałcenia małoletniej Katarzyny. Co ten wyrok oznacza dla ewentualnych kolejnych spraw o podobnych charakterze? Co to oznacza – czy powinno oznaczać – dla biskupów i przełożonych zakonnych? Czym jest dla całej wspólnoty wiernych w Polsce?
Michał Królikowski: Orzeczenie to dowodzi, że w sprawach dotyczących Kościoła zmianie ulega linia interpretacyjna przepisu Kodeksu cywilnego, mówiącego o odpowiedzialności przełożonego za czyn podwładnego, a mianowicie, że możliwe jest pociąganie do odpowiedzialności odszkodowawczej kościelnej osoby prawnej (np. diecezji) za szkodę wyrządzoną wykorzystaniem seksualnym przez księdza, nawet jeżeli nastąpiło to „przy okazji”, a nie „w ramach” realizacji misji kanonicznej, czyli nauczania religii lub sprawowania sakramentów.
Tego rodzaju rozumienie przepisów nie było do tej pory powszechne, zaś w obecnej atmosferze społecznej oraz zwiększonej wrażliwości na naganność czynów przeciwko wolności seksualnej osób małoletnich popełnionych przez osoby duchowne, a więc te, od których w przestrzeni publicznej oczekuje się większej zgodności z głoszonymi prawdami wiary, zaczyna narzucać się jako pierwszoplanowe. Dla osób, którym powierzono sprawy Kościoła instytucjonalnego – kierowanie diecezją lub zgromadzeniem zakonnym – wniosek jest bardzo prosty. Przypisanie odpowiedzialności odszkodowawczej za czyny członka takiej wspólnoty będzie coraz bardziej powszechne i oparte wyłącznie na ryzyku związanym z dopuszczeniem konkretnej osoby do realizowania misji kanonicznej, jeżeli już nie do samego stanu duchownego.
Dodać należy, że sytuacją jeszcze bardziej obciążającą jest osobiste zawinienie przełożonego, polegające na braku interwencji po powzięciu zawiadomienia lub tolerowanie ryzyka (np. przez przenoszenie osoby z zarzutami w nowe miejsce pracy z dziećmi). Myślę, że wszyscy muszą tę lekcję płynącą z tzw. przypadku chrystusowców pilnie odrobić, zaś ogólnodostępne wiadomości na temat tej sprawy muszą budzić wątpliwości, czy w ogóle sensowne było kierowanie w tej sprawie skargi kasacyjnej, by w sprawie dość oczywiście negatywnej dla kościelnej osoby prawnej dążyć do rozstrzygnięcia orzeczniczego na poziomie Sądu Najwyższego. Bowiem nie wszystkie sprawy wyglądają na tak jednoznaczne, a szeroka wykładnia wskazanego przepisu, zaaprobowana w odniesieniu do tego konkretnego przypadku przez najwyższą instancję sądową w Polsce, może mieć istotny wpływ na inne, te mniej oczywiste, sprawy.
Jak, w świetle wiedzy oraz zawodowej praktyki Pana Mecenasa, wygląda realizowanie przez Kościół w Polsce zasad rozliczania sprawców przestępstw seksualnych wobec nieletnich?
Moje doświadczenie we wspomnianych sprawach wynika głównie ze współpracy z inicjatywą „Zranieni w Kościele”, telefonu zaufania prowadzonego przez środowiska Więzi i KiK-u, choć konsultowano ze mną również kilka przypadków „od strony” kościelnych osób prawnych. Ostatecznie zdecydowałem się procesowo reprezentować wyłącznie pokrzywdzonych w relacji z bezpośrednim sprawcą. Powoduje to, że mój ogląd determinuje obserwacja zachowania się instytucji Kościoła katolickiego w konkretnych sprawach. Nie mam możliwości wyrobienia go w szerszej perspektywie badawczej.
Jak się kształtują Pańskie relacje, jako adwokata ofiar, osób skrzywdzonych, z diecezjalnymi delegatami, którzy są zobowiązani nie tylko do przyjęcia zgłoszenia, ale także do otoczenia osoby skrzywdzonej należytą pomocą oraz empatią? Wiemy, ze kiedyś ofiary były traktowane jako niechciany, kłopotliwy intruz. Czy to się zmieniło?
Nie wchodząc w szczegóły, co do zasady mam dobre doświadczenia w pracy z delegatami biskupa ds. ochrony osób niepełnoletnich. Spotkałem na tej funkcji bardzo różnych księży, ale w zdecydowanej większości rozumiejących swoje zadanie, empatycznych względem ofiary, nieepatujących solidarnością z kolegami-księżmi. Widać, że zadanie to potrafi być dla nich bardzo obciążające, psychicznie i powołaniowo. W paru przypadkach, z którymi miałem do czynienia, delegaci osobiście znali sprawcę czy rodzinę ofiary, a nawet mieszkali w tym samym czasie niemal za ścianą pokoju, w którym rozgrywały się relacjonowane przez pokrzywdzoną sceny.
Wydaje mi się zatem, że we wrażliwości instytucji Kościoła, a dokładniej ludzi dedykowanych do bycia jego twarzą w relacji do pokrzywdzonych i tych, którzy ich do tej pracy wyznaczają, doszło do dobrej i zauważalnej zmiany. Oczywiście ogromną rolę odgrywa osoba przełożonego. Wspominał mi w pewnej trudnej sytuacji ksiądz delegat, że jest w stanie udźwignąć swoje zadanie dlatego, że ma dobrego biskupa. Co prawda, wciąż zdarzają się przypadki całkowitego niezrozumienia istoty odpowiedzialności osób duchownych za wykorzystanie seksualne, niezrozumiała osobista nieporadność przełożonego, brak wiary w depozycje pokrzywdzonego — niemniej zaczynają to być przypadki marginalne.
A czy spotyka się Pan mecenas z przypadkami, jakie zostały np. ukazane w filmie braci Sekielskich, obrazującymi uwodzenie seksualne ofiary podczas sakramentów, niejako w atmosferze ”duchowej” zasłony? To chyba jest szczególny stopień tego przestępstwa? Czy takie przypadki wciąż się zdarzają?
Zdarza się, że delegaci konfrontują się z przypadkami nadużycia, czy wręcz zdrady powołania przez innego księdza. Chodzi nie tylko o samą relację z pokrzywdzonym i wprowadzenie do niej wykorzystania seksualnego, o brak dojrzałości seksualnej sprawcy, ale też o zwrócenie się przeciwko istocie sakramentów, jak ma to miejsce np. w przypadku budowania relacji zaufania ze strony pokrzywdzonego w trakcie spowiedzi świętej, spożywania Ciała i Krwi Pańskiej przez księdza w czasie liturgii, gdy uczestniczy w niej młoda osoba, która z powodu poczucia grzeszności wynikającej ze współżycia z tym księdzem nie przystępuje do sakramentu.
Chodzi także o doświadczenie nieefektywności pomocy w kierownictwie duchowym, gdy dana osoba podróżowała od konfesjonału do konfesjonału w małym mieście albo jechała poza nie, by się wyspowiadać. W trakcie sakramentu wypowiada fakt zaangażowania seksualnego księdza, często trwającego już jakiś czas, i otrzymuje rozgrzeszenie ze swoich grzechów bez propozycji dalszego wsparcia albo chociażby rozmowy na ten temat. Albo o to, że obietnice pomocy ze strony duchownego, który wie o sytuacji, nie są dotrzymywane, lub że ten, który obiecywał pomoc, ostatecznie sam następnie wykorzystał tę samą osobę ofiary.
Do najbardziej zaskakujących dla mnie zdarzeń należało napotkanie „krzyżowego spowiadania się” przez współuczestniczących księży lub spowiadanie się przez sprawcę u podejrzewającego coś księdza, skutkujące brakiem możliwości poinformowania przełożonych lub składania zeznań w charakterze świadka ze względu na tajemnicę spowiedzi.
Jak – nie wchodząc w szczegóły – można byłoby opisać typową reakcję biskupa czy przełożonego zakonnego, który dowiaduje się o podejrzeniu popełnienia takiego czynu przez księdza czy zakonnika? Czy widać tu jakąś ewolucję? W jakim kierunku?
Wydaje mi się, że wytyczne w zakresie prowadzenia tych spraw i przeniesienie ciężaru postępowania na Kongregację Nauki Wiary daje biskupom sporo komfortu, bowiem ograniczają pole do samodzielnego kształtowania sposobów reakcji na zaistniałą sytuację, również w perspektywie wytłumaczenia jej innym księżom danej diecezji czy zgromadzenia. Z drugiej strony, trzeba dostrzec sporo lęku w środowisku zwykłych księży, bowiem bezwzględność tych reguł powoduje, że niezwykle łatwo wyrządzić krzywdę każdemu z nich. Wystarczy w miarę wiarygodne doniesienie, a lawina sankcji, zawieszenia w wykonywaniu funkcji, utrata dobrego imienia, staną się udziałem tego księdza. W mojej praktyce spotkałem się również z przypadkami, które budziły moje wątpliwości i nie decydowałem się inicjować postępowania przed delegatem.
Wspominałem, że w pewnym momencie rozstrzygnąłem dylemat zawodowy, bowiem co do zasady mam obowiązek udzielenia pomocy prawnej każdemu, kto się o nią zwróci, że nie reprezentuję procesowo sprawców wykorzystania seksualnego przez osoby duchowne. Okazuje się to być absolutnie konieczne dla mojej wiarygodności i możliwości uzyskania rzeczywistego zaufania ze strony pokrzywdzonych. Jest to ich uzasadnioną potrzebą emocjonalną i nie można z nią pogrywać. Tak też ustaliliśmy to z zespołem telefonu zaufania „Zranieni w Kościele”, bowiem będąc współpracującym z nim prawnikiem muszę dawać również im poczucie wiarygodności. Jednocześnie, z powodów innej wiarygodności, unikam prowadzenia spraw z roszczeniem finansowym kierowanym przeciwko wspólnocie Kościoła. Tak bowiem definiuję swoją odpowiedzialność jako katolika biorącego udział w procesie leczenia ran Kościoła spowodowanych wykorzystaniem seksualnym przez osoby duchowne.
Powiedział Pan wcześniej, że „wciąż zdarzają się przypadki całkowitego niezrozumienia istoty odpowiedzialności osób duchownych za wykorzystanie seksualne, niezrozumiała osobista nieporadność przełożonego”. Czy taka mentalność jest szeroka? Jak na to wpływają normy obowiązujące od 1 czerwca ub. r. a zawarte w nowym motu proprio Franciszka? Czy ukazanie ścieżki karania przełożonych kościelnych za zaniedbania zmienia jakościowo postawy, z jakimi spotykamy się w Polsce?
Nie chcę tu nadmiernie uogólniać. Dostrzegam w niektórych zdarzeniach i reakcjach przełożonych w Kościele katolickim niezrozumienie znaczenia społecznego wykorzystania seksualnego osób małoletnich, zwłaszcza poniżej 15. roku życia, przez osoby duchowne, czasem nawet niezrozumienie istoty zdarzenia nieprawidłowego kontaktu seksualnego. Nie potrafię przejść obojętnie wobec sytuacji, w której to nie osoba pokrzywdzonego, ale dobro Kościoła jako całości – prezentowane przeciwstawnie – jest eksponowane. Trudno mi zrozumieć ten sposób postępowania, który będzie kładł nacisk na sprawiedliwość w procentach (ilu księży jest na ilu pedofilów w społeczeństwie), zamiast na realną i efektywną pomoc oraz rozliczenie sprawców konkretnych czynów, tak potrzebną dla odzyskania wiarygodności moralnej. Oczywiście trudno jest z tym pogodzić perspektywę domniemania niewinności, ideę koncyliacji dla osób dopuszczających się zła i jakiejś ojcowskiej odpowiedzialności biskupa czy innego przełożonego za dobro księży. To wszystko jest teraz poddane tak radykalnemu przeobrażeniu, że niekiedy niełatwo jest się w tym nie pogubić, niezależnie od dobrych intencji biskupa czy przełożonego zakonnego. Jednocześnie jest to również źródłem lęku i poczucia zagrożenia dla dobrych księży – jedno słowo, choć kłamliwe, wobec bezwzględnych reguł postępowania wobec osób objętych podejrzeniem, potrafi zniszczyć ich życie.
Jaki jest punkt widzenia skrzywdzonych? Jak oceniają funkcjonowanie kościelnych zasad w ich konkretnych przypadkach? Czy widać tu jakąś prawidłowość, na podstawie której ową praktykę można byłoby poddać ocenie moralnej czy prawnej?
Ze strony pokrzywdzonych niezwykle dotkliwą, i obiektywnie zasługującą na zdecydowaną naganę, jest długotrwałość postępowań w sprawach ze zgłoszenia wykorzystania seksualnego. W samej diecezji potrafi trwać to kilka miesięcy, natomiast końca postępowania przed Kongregacją Nauki Wiary po prostu nie widać. Jest to w rzeczywistości brak konsekwencji ze strony instytucji Kościoła — nie można wprowadzić retoryki pierwszeństwa i ochrony ofiar w sposób spójny z wolnym mieleniem sprawiedliwości. Tym bardziej, że akurat organy prokuratury są w tych sprawach znacznie bardziej efektywne i mniej zorientowane na dobro Kościoła jako wspólnoty. Podobnie, w zasadzie to od delegata będzie zależało to, czy pokrzywdzonemu zgłaszającemu fakt wykorzystania będzie mógł towarzyszyć pełnomocnik, czy będzie można uzyskać informację o dalszym toku postępowania, bowiem — inaczej jak to jest w postępowaniu karnym — pokrzywdzony nie ma we wstępnym dochodzeniu kanonicznym równie podmiotowej pozycji strony tego postępowania.
Trzeba w końcu pamiętać, że obowiązek złożenia zawiadomienia przez kurię do prokuratury prowadzi do konieczności kolejnego przesłuchania pokrzywdzonego, w niektórych wypadkach przed sądem i z udziałem psychologa, niemniej ponownie naraża się taką osobę na powtórną wiktymizację i łamie dobrą zasadę jednego przesłuchania.
Michał Królikowski – prof. Uniwersytetu Warszawskiego, dr hab. nauk prawnych, adwokat. W latach 2006—2011 dyrektor Biura Analiz Sejmowych Kancelarii Sejmu, 2011—2014 podsekretarz stanu w Ministerstwie Sprawiedliwości, 2009-2015 członek Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Karnego, od 2008 r. członek Zespołu ekspertów KEP ds. bioetycznych.
Za: www.gosc.pl