W klasztorze był ogrodnikiem. Skrawek ziemi między tzw. „browarkiem” a ogrodem średnim, z małą szklarnią i szopą na narzędzia, przez całe dziesiątki lat był jego małym „królestwem” wpisanym w mozaikę złożonej struktury opactwa. Był to jednak kamień w mozaice znaczący: każdy z nowych współbraci wstępujących do klasztoru przechodził szlify benedyktyńskiej pracy w ogrodzie brata Gabriela, chętnie też pracowali tam goście przyjeżdżający do nas na rekolekcje czy indywidualne dni skupienia. Praca u brata Gabriela pozwalała odetchnąć od nawały zewnętrznych spraw, przywracała spokój i równowagę ducha, przy czym niemałe, a czasem podstawowe znaczenie miał tu również kontakt z samym bratem Gabrielem. Był człowiekiem pełnym wewnętrznego pokoju, pogody ducha, niezwykle pracowitym i pobożnym. Nie lubił wiele mówić, ale spotkania z nim zapadały w serce. Wraz z nim żegnamy już ostatecznie pewną epokę, w której „niezłomni bracia”, jak ś.p. br. Sebastian, Bartłomiej i inni – związani przez całe życie z pracą na roli – wnieśli tak wiele do ukształtowania się owego domowo-rodzinnego klimatu klasztoru, który – mimo socjologicznych zmian – nigdy nie powinien zaginąć.