Oblaci MN: Dwaj prowicjałowie w ogniu pytań

“Modlę się o to, żeby współbracia wspierali ojca Marka” – mówi ustępujący prowincjał.

Szymon Zmarlicki, NINIWA: Minęło sześć lat, dwie kadencje prowincjała. Przekazuje Ojciec tę rolę swojemu następcy raczej ze spokojem i ulgą czy może też z jakimiś obawami, niepokojami?

Paweł Zając OMI: Z wielkim spokojem, bo znam troszeczkę ojca Marka jako współbrata bardzo zaangażowanego w misje. Zatem jestem pewien, że Opatrzność Boża, powierzając mu ten urząd, nie myli się, wręcz przeciwnie – obdarzy go potrzebnymi łaskami, żeby dobrze go realizował. Odczuwam też ulgę, że mogę przekazać odpowiedzialność i troski następcy.

Jednocześnie nie chcę sprowadzić urzędu prowincjała tylko do zmartwień i kłopotów, broń Boże! Wprawdzie one zawsze są częścią naszego życia, ale życzę ojcu Markowi, żeby – tak jak to było i moim udziałem – doświadczył jak najwięcej piękna oblackiego życia, oblackiej misji. Bo urząd prowincjała też jest taką łaską, że podczas pełnienia swojej posługi można spotykać oblatów i ludzi, z którymi pracują, w bardzo wielu miejscach i w bardzo wielu sytuacjach. I to jest niezwykle budujące, bo widzimy, jak żywy i piękny jest nasz charyzmat, jak bardzo promienieje w Kościele.

Po tych 26 latach spędzonych na Madagaskarze ciężko będzie zamienić Czerwoną Wyspę na gabinet prowincjała?

Marek Ochlak OMI: Ciężko było już półtora roku temu, kiedy właśnie ojciec Paweł zaburzył mój misyjny świat, ściągając mnie do Prokury Misyjnej w Polsce. Wiadomo, że trudno było opuścić Madagaskar, w którym spędziło się ćwierć wieku. Ale z drugiej strony odkryłem taką prawdę, że my sobie układamy pewne plany, a Pan Bóg – w myśl przysłowia – śmieje się z tych planów.

Myślę, że ani ja, ani ojciec Paweł nie przypuszczaliśmy, że ten powrót z Madagaskaru do Prokury potem przekształci się w kolejną odpowiedzialność. A więc Pan Bóg ma swoje plany i nam trzeba poddawać się Jego woli. Wówczas staje się to wypełnieniem naszego powołania misjonarskiego i zakonnego. I jeżeli w tym wszystkim widzimy palec Boży, to nawet opuszczenie tej kochanej Czerwonej Wyspy ma sens. Jeżeli odkryje się wolę Bożą, łatwiej jest podejmować kolejne wyzwania.

To pytanie nie będzie łatwe, bo będzie wymagało oceny – i to nie tylko samego siebie, ale też swojego następcy. Do tej pory historyk Kościoła, naukowiec, wkrótce – misjonarz z dalekiej Afryki. Jak mogą się różnić te dwa style kierowania prowincją?

Paweł Zając OMI: Myślę, że zanim popatrzymy na kompetencje zawodowe czy osobiste doświadczenia, to powinniśmy zauważyć po prostu człowieka, jego osobowość, wrażliwość, drogę wiary. To jest fundament i przez to też poszczególne prowincjalaty z konieczności się różnią. W historii polskiej prowincji było kilkunastu prowincjałów i każdy wnosił właśnie swoją osobowość, swoją wrażliwość, duchowość, swoje nastawienie do świata, do życia, do Pana Boga. Mamy wspólny fundament, ale każdy z nas jest też jakąś indywidualnością. Więc pewne różnice muszą i powinny być.

Ja byłem wcześniej wykładowcą, formatorem, dyrektorem studiów, pracowałem w archiwach i bibliotekach. Nie ukrywam więc, że czułem się bardzo mało przygotowany do tej ogromnej posługi, jaką jest bycie prowincjałem. Obejmując urząd miałem 41 lat, więc w dodatku byłem jeszcze stosunkowo młodym człowiekiem. W perspektywie całej prowincji jest dużo starszych współbraci i człowiek ma z natury taki lęk przed występowaniem wobec nich jako przełożony. Ale to jest posługa relacji, budowania więzi między oblatami i uczestniczenia w posługach duszpasterskich. Nie przeceniam więc swojego wcześniejszego doświadczenia, bo byłem wręcz przerażony tym, co przede mną i jak wiele się będę musiał uczyć.

Uważam, że ojciec Marek jest teraz w znacznie lepszej sytuacji ode mnie, ponieważ w swoim życiu poznał bardzo wiele sytuacji duszpasterskich, misyjnych, z wieloma sytuacjami życia zakonnego miał do czynienia. Ale życie potrafi zaskakiwać, więc jestem pewien, że i on będzie musiał się wiele uczyć. Najważniejsze jest to, żeby wszyscy, którzy otaczają prowincjała w prowincji, naprawdę go wspierali. Bo to nie jest taka praca jak na stadionie, że zawodnik musi sobie radzić, a kibice stoją dookoła i kibicują, oceniają. Prowincja to jest jednak zespół, drużyna, czyli my wszyscy gramy, a ktoś jeden bierze na siebie tę wielką odpowiedzialność za całokształt. Ale wszyscy muszą mieć tę świadomość, że uczestniczą w tej misji. I jeżeli prowincjałowi coś się powiedzie, to wszystkim się powiedzie. Jeśli prowincjałowi coś się nie powiedzie, no to wszyscy skutki tego dźwigają na sobie. Modlę się o to, żeby współbracia wspierali ojca Marka.

Jak te doświadczenia przywiezione z Madagaskaru wpłyną na ojca pracę jako prowincjała?

Marek Ochlak OMI: Może będzie więcej takiego spojrzenia misyjnego. Jako zgromadzenie misjonarzy oblatów mamy charakter misyjny i na pewno ta moja służba jako prowincjała siłą rzeczy również taki charakter będzie miała. Myślę, że każdy prowincjał powinien mieć poczucie, że jest tylko człowiekiem. Mam świadomość swoich słabości i różnych braków, niedociągnięć. Ale jednocześnie – oprócz niepokoju – jest Opatrzność Boża i świadomość tego, że ludzie się za mnie modlą. Miałem już takie głosy od sióstr karmelitanek, od misjonarek z Madagaskaru… To są perełki modlitewne, które na pewno pomogą w tej kontynuacji mojego powołania.

Wracając do tego porównania sportowego: gdy Lewandowski strzelał bramki – wcześniej w niemieckim klubie, a teraz w hiszpańskim – były oklaski i zachwyty. Ale wystarczyło, że na mundialu nie strzelił karnego i już było po Lewandowskim. Myślę, że tak samo jest w życiu prowincjała. Dopóki wszystko mu się udaje, to jest fajnie, wszyscy się cieszą. Zwłaszcza na początku jest elegancko, wszyscy myślą, że zbawi świat. A potem przyjdzie taki moment, że nie strzelę jednego karnego i będzie porażka. Ale myślę, że to wszystko można w jakiś sposób uporządkować, jeżeli będziemy realizować to, co Pan Bóg nam daje.

Jakie były najtrudniejsze wyzwania w trakcie tych dwóch minionych kadencji? Co w tym czasie Ojca najbardziej zaskoczyło?

Paweł Zając OMI: Wszystko to, co działo się w całym świecie i co było wyzwaniem dla milionów ludzi, czyli wydarzenia globalne, które wpływają na nasze samopoczucie. Zacznę od końca, czyli od trwającej ciągle wojny na Ukrainie, która dotyka wielu naszych współbraci w prowincji. Dotyka przede wszystkim ludzi na Ukrainie, ale wśród nich są nasi współbracia i ich misja, ich posługa. To przyniosło bardzo wiele zmartwień i trosk.

Wcześniej była niepewność związana z pandemią, która też dotknęła cały świat, całe społeczeństwo. W roku pandemii świętowaliśmy jubileusz stulecia polskiej prowincji, więc wcześniej było bardzo wiele entuzjazmu, zapału, że zaangażujemy się jeszcze bardziej, z jeszcze większym dynamizmem… I nagle to wszystko zostało „uziemione”. Jednak patrzymy na to w perspektywie Opatrzności Bożej. Być może Pan Bóg chciał cały Kościół i nas wszystkich pouczyć, że nie liczy się tylko aktywizm, ludzkie plany i działania, ale że istotna jest głębsza duchowość, relacja z Bogiem.

Były też rozmaite wydarzenia w naszym polskim społeczeństwie. Zmasowany atak na Kościół z powodu odkrywanych grzechów ludzi Kościoła. Czasami w tym wszystkim były też manipulacje i nadużycia. I nas dotknęły te rozmaite akty agresji na Kościół. Ojciec Marek pochodzi z Iławy i tam jeden z takich ataków miał miejsce. Ci atakujący podczas marszu szczególnie „dobrze” wybrali cel, bo tamtejszy stary krzyżacki kościół jest lekko obwarowany, więc niewielkiej grupie oblatów i pomagających im świeckich było stosunkowo łatwo zagrodzić dostęp do tej świątyni. Niemniej napięcie było ogromne. To są niby takie rzeczy, o których teraz już zapominamy, ale mamy poczucie, że młodzi ludzie, którym głosiliśmy katechezę czy kazania, nagle stają po jakiejś „drugiej stronie” i wykrzykują dziwne rzeczy, nakręceni emocjami przez innych.

Takie „spadające bomby” odkładają na zawsze na przełożonych, bo mamy na sobie tę odpowiedzialność za całokształt. Choć często są to rzeczy niezależne od nas, musimy się jakoś do nich ustosunkować. Również inne wyzwania widzimy w całym Kościele, jak chociaż spadek powołań – to nas wszystkich martwi. I znowu – wierzymy miłości Bożej i Jego Opatrzności. Ale tak po ludzku to martwi, bo widzimy rosnące potrzeby misyjne, duszpasterskie, a nasze szeregi są nieco przerzedzone.

Natomiast to, co pozytywnego odkryłem, to że obok wyzwań była stała świadomość, iż moi współbracia dzielnie realizują charyzmat oblacki i są misjonarzami w tym świecie z wszystkimi jego problemami. Każdy z nas ma prawo być zdeprymowany czy troszeczkę przestraszony różnymi sytuacjami, ale dostrzegam przede wszystkim to, że i młodsi, i starsi – gdziekolwiek posługują, wkładają w swoją posługę bardzo wiele gorliwości.

Nie mogę też nie wspomnieć o pięknym doświadczeniu spotkań z młodzieżą w Kokotku i w ogóle o rozwoju tego miejsca przez ostatnie sześć lat. Obserwuję, jak dzięki zaangażowaniu miejscowej wspólnoty to, co tutaj się dzieje, kwitnie i jest taką perełką w tym naszym świecie – nie tylko w prowincji, ale w ogóle w polskim Kościele.

Odchodzący prowincjał powiedział o tym, co było, więc prowincjał nominat powinien teraz opowiedzieć o tym, co będzie. Co najwyraźniej rysuje się na horyzoncie w perspektywie tych trzech najbliższych lat?

Marek Ochlak OMI: Jestem jeszcze w trakcie obmyślania nowej administracji, trzeba pomyśleć o ludziach, którzy będą mi towarzyszyli, bo to jest ważne, żeby nie być osamotnionym w decyzjach. Dobrze mieć taką ekipę, która w jakiś sposób dopomoże. Pewne priorytety są, na pewno ważną sprawą są powołania i tu jest kwestia domów formacyjnych, żeby wzmocnić akcent na studia młodych oblatów. Innym ważnym elementem jest troska o chorych i starszych. Jest coraz więcej współbraci, którzy się w tych kategoriach mieszczą i trzeba o nich zadbać.

Również współpraca ze świeckimi, których wartość jest nieoceniona. To wyzwanie, ale biorąc pod uwagę doświadczenie misyjne, to żadna misja po prostu by nie funkcjonowała, gdyby nie było świeckich – i myślę, że polski Kościół też powoli do tego dorasta. Jeżeli nie będziemy współpracować ze świeckimi – i to ściśle, konkretnie – to zwyczajnie nie mamy perspektyw, nie mamy przyszłości – to jest jasne. Chciałbym wydrukować Dzieje Apostolskie i na końcu zostawić 30 pustych kartek, a potem rozdawać je młodzieży. To byłaby zachęta, żeby wrócić do źródeł, ale też żeby jednocześnie mieć taki power, by w tym kierunku rozwijać Kościół. Wtedy właśnie znajdą się tacy rybacy czy cieśle, którzy kiedyś rozpoczynali ten Kościół Chrystusowy, a którzy w tej rzeczywistości współczesnego świata będą potrafili się odnaleźć.

No i oczywiście animacja młodzieży w charyzmacie oblackim i Kościoła powszechnego. Nie ma przyszłości oblatów i Kościoła bez młodzieży! Początki są trudne, ale jeżeli Pan Bóg pozwoli, to chciałbym, żeby właśnie w takich kierunkach nasza prowincja się rozwijała wraz z polskim Kościołem.

O planach na tegoroczny Festiwal Życia w Kokotku i przekazaniu tytułu „honorowego, prowincjalnego uczestnika Festiwalu” przeczytacie więcej na KLIKNIJ

(niniwa.pl)

Za: www.oblaci.pl

Wpisy powiązane

Kokotek: prawie 100 uczestników Zakonnego Forum Duszpasterstwa Młodzieży

Na Jasnej Górze odbywają się rekolekcje dla biskupów

125 lat obecności naśladowców św. Franciszka w Jaśle