Publikujemy tekst przemówienia o. prof. Jacka Salija OP:
Teologia w poszukiwaniu swojej tożsamości
W podzięce za tak zaszczytne wyróżnienie chciałbym Księdzu Rektorowi oraz Senatowi Papieskiego Wydziału Teologicznego w Warszawie złożyć swoją krótką refleksję na temat teologii.
Teologia jest to wiedza o Bogu. Otóż jest tylko jeden Teolog w pełnym tego wyrazu znaczeniu. Jest nim Ten, o którym czytamy w Ewangelii, że „nikt nie zna Ojca, tylko Syn, i ten, komu Syn zechce objawić” (Mt 11,27). Owszem, zwyczajny chrześcijanin może być teologiem, ale tylko poprzez uczestnictwo w tej znajomości przedwiecznego Ojca, jaką ma Jego Syn, Jezus Chrystus.
Skoro zaś tak rzeczy się mają, to nie widać powodu, dlaczego wydziały teologiczne miałyby być szczególnie uprzywilejowanym miejscem poznawania Boga. Trudno przecież nie zgodzić się ze świętym Tomaszem, który w Komentarzu Listu do Efezjan napisał, że prosta kobieta (vetula) może znać Boga więcej, niż uczony teolog. Jak dobrze wiemy, Akwinata miał wiele szacunku dla teologów i nie lekceważył naukowego uprawiania teologii. Chciał tylko przestrzec przed uprawianiem takiej teologii, która nie jest zanurzona w miłości ani nie prowadzi do Boga.
Przypomnę swego rodzaju pamflet na teologów, jaki znajduje się wśród opowieści chasydów. Kurtuazja, z jaką krytykę tę sformułowano, czyni ją jeszcze dotkliwszą. Oto czym, według tej opowieści, różni się teolog autentyczny od kogoś, kto ogranicza się do uprawiania nauk teologicznych: „Dwu ludzi weszło do pałacu królewskiego. Jeden z nich oglądał okiem znawcy długo każdy pokój, wspaniałe tkaniny i skarby, i nie mógł się im napatrzeć. Drugi szedł przez salony, radując się tym jednym: To jest dom króla. Jeszcze parę kroków i zobaczę mojego Pana, Króla!”.
W obrazie tym należałoby tylko mocniej podkreślić jego wymiar wspólnotowy. Teolog jest w tym pałacu kimś, kto stara się pokazywać drogę do Króla, podpowiadać, co trzeba zrobić, aby z Nim się spotkać, a nawet zaprzyjaźnić; pomagać tym, którzy się pogubili, dodawać ducha i otuchy zniechęconym. Przede wszystkim zaś, teolog z prawdziwego zdarzenia stara się tak mówić o tym wspaniałym Królu, o Jego dobroci i miłości, ażeby przychodzący do pałacu pokochali Go już idąc do Niego i marząc o spotkaniu z Nim.
Rzecz jasna, poza zbawieniem wiecznym niczego bardziej nie pragnę, niż być teologiem z prawdziwego zdarzenia. Czy jednak nim jestem? Czy nie jestem raczej teologiem fatalnym? Pytanie o tyle trudniejsze, że niewątpliwie wielu jest teologów fatalnych i niewątpliwie żaden z nich się za takiego nie uważa.
Teolog fatalny, w świetle tego obrazu, to ktoś taki, kto drogę pokazuje fałszywie, kto zamiast rozjaśniać mąci, kto niewiele wie o tym, że Króla można kochać oraz innych do miłowania Go pobudzać. Teolog fatalny szuka chwały własnej albo chwały różnych swoich „ja zbiorowych”, a nie chwały Tego, który własnej chwały nie szukał (por. J 5,44; 7,18; 8.50.54; 12,43).
Nie wystarczy uważać się za teologa autentycznego, żeby naprawdę nim być. „Nie ten bowiem jest wypróbowany – mówił apostoł Paweł w obronie autentyczności swojej posługi w Kościele – kto się sam przechwala, lecz ten, kogo Pan uznaje” (2 Kor 10,18). Czy w oczach Pana Jezusa jestem teologiem autentycznym? Jak to poznać?
Otóż parę rzeczy wiem tu na pewno. Po pierwsze – niech sobie psychologowie komentują to, jak chcą, niech widzą we mnie epigona cywilizacji strachu, ale ja to po prostu wiem – że na Sądzie nie będę ocalony, jeśli Pan się nade mną nie zmiłuje. Bo jeśli przyłożę do mojej działalności teologicznej miarę Pana Jezusa: „Gdy uczynicie wszystko, co wam polecono, tak mówcie: Słudzy nieużyteczni jesteśmy, wykonaliśmy to, co powinniśmy wykonać” (Łk 17,10), to akurat tego jestem pewien, że na pewno nie wykonuję wszystkiego, co powinienem wykonać.
Nie jestem pesymistą ani nie próbuję kokietować, mówię nieudolnie coś, co bardzo głęboko czuję, a czego nie potrafię inaczej sformułować. Chodzi tu o proste pytania: Czy dostatecznie dużo się modlę? Czy nie miesza mi się zbyt często zgoda z wygodą, miłość bliźniego z pragnieniem „świętego” spokoju, a postawa służby z egocentrycznym szukaniem samego siebie? Czy wierność Ewangelii nie miesza mi się ze strachem przed tym, co nowe i nieznane, a może przeciwnie – z niemądrą pogonią za tym, co nowe i nieznane? Tego po prostu nie wiem, Pan Jezus to wie i w tym cała moja nadzieja, że to, co we mnie i w mojej pracy dobre, On przyjmie i rozświetli blaskiem swojego Bóstwa, a to, co ułomne i zdeformowane, w swoim miłosierdziu wyprostuje i naprawi. Do mnie należy starać się o to, żeby uprawiana przeze mnie teologia zakorzeniona była w mojej własnej wierze i modlitwie, i żebym ją wykonywał w postawie posłuszeństwa i służby.
Po wtóre, wiem na pewno, że teologia autentyczna polega na naśladowaniu Pana Jezusa w tym, że On własnej nauki nie głosił: „Moja nauka nie jest moją, lecz Tego, który Mnie posłał” (J 7,16; por. 3,11; 8,28). To właśnie dlatego naśladowanie Pana Jezusa w zgłębianiu Ewangelii oraz rozświetlaniu jej światłem tysiąca problemów, przed którymi stajemy dzisiaj, wymaga wielkiej modlitwy i bardzo uważnego wsłuchiwania się nie tylko w te współczesne problemy, ale przede wszystkim w wiarę Kościoła. Nie po to przecież Syn Boży przyniósł nam Ewangelię, żeby zagubiła się ona wśród tysiąca różnych opinii. Krótko mówiąc, nie umiem sobie wyobrazić autentycznej teologii obok Kościoła, a tym bardziej wbrew Kościołowi.
I jeszcze trzeciej rzeczy jestem pewien: że na tej ziemi nawet najlepsze matki noszą w sobie cień macochy. Kochające matki starają się ten cień z siebie usuwać, ale udaje im się to tylko częściowo. Takim cieniem macochy naznaczona jest również Matka Kościół, bo przecież jeszcze jesteśmy grzeszni. Teolog ma szczególne zadanie przyczyniać się do zmniejszania tego cienia. Choć chcę jak najlepiej, zapewne czasem przyczyniam się bezwiednie do czegoś przeciwnego.
Toteż moje wystąpienie dziękczynne za honory, które mnie dzisiaj spotykają, pozwolę sobie zakończyć modlitwą: Boże, bądź miłościw mnie grzesznemu! Panie Boże, miej w opiece naszą teologię!
Jacek Salij OP. 27 listopada 2019
Za: www.gosc.pl