8 stycznia 2019 r. świętujemy 125. rocznicę urodzin św. Maksymiliana M. Kolbego. Z tej okazji zapraszamy do lektury artykułu o. Andrzeja Zająca o Męczenniku z Auschwitz i jego niezwykłym przyjacielu.
Drogi współczesnych sobie świętych w przedziwny sposób schodzą się. Tak było chociażby w przypadku św. Franciszka i św. Klary, św. Jana Pawła II i św. Matki Teresy. Podobnie też w życiu św. Maksymiliana Kolbego pojawił się sługa Boży o. Wenanty Katarzyniec, o którego świętości on jako pierwszy zaświadczył, polecając jednocześnie podjęcie starań o jego beatyfikację.
Pamiętne spotkania
Spotkali się po raz pierwszy w sierpniu 1908 r. u franciszkanów we Lwowie. Rajmund Kolbe był tam uczniem tzw. małego seminarium, a Józef Katarzyniec – straszy od niego o 5 lat – przybył właśnie, aby rozpocząć nowicjat. To pamiętne spotkanie przy kamiennym stole w ogrodzie klasztornym zrobiło na Rajmundzie takie wrażenie, że po latach je wspominał: „Nie zapomnę nigdy skromności, jaka tchnęła z całej jego postaci. W świeckim ubraniu, w wieku około dwudziestu lat, trochę nieśmiały, w ruchach poważny, ale bez wymuszenia, w mowie raczej skąpy, ale roztropny. Nie pamiętam już szczegółów rozmowy tylko ogólne bardzo po- zytywne wrażenie, jakie pozostało mi na zawsze”.
Całe dwa miesiące spędzili razem podczas wakacji w Kalwarii Pacławskiej w 1912 r. Wtedy poznali się bliżej. Różniły ich temperamenty, charaktery, osobowości, ale łączyły ich wspólne ideały i pragnienia. Obaj patrzyli na życie w sposób nadprzyrodzony, z przekonaniem, że jedynie zupełne podporządkowanie się Bogu i wytrwała gorliwość może przynieść zdumiewające efekty. Niewiele mamy informacji o ich spotkaniach i rozmowach. Wiadomo jednak, że pozostali sobie bliscy i dzielili ze sobą wspólne idee. Patrząc po ludzku, ich drogi zupełnie się rozeszły. Nawet wtedy, kiedy o. Wenantego jako magistra nowicjatu zastąpił we Lwowie o. Maksymilian, który przyjechał z Krakowa, nie było im dane się spotkać, bo ten był już w Hanaczowie, gdzie miał odpocząć i nabrać sił.
Listy
Cały czas jednak pozostawali w kontakcie listowym, co potwierdza zachowana szczęśliwie korespondencja o. Wenantego do o. Maksymiliana. Ile było między nimi serdeczności i duchowej jedności, świadczą chociażby słowa zawarte we wstępie jednego z listów: „Chociaż właściwie nie mam co pisać, ale że serce nie chce zgodzić się na milczenie, więc piszę”. Schorowany o. Wenanty nieustannie prosił swojego przyjaciela o wsparcie: „Proszę się pomodlić za mnie, żebym się umiał dostosować we wszystkim do woli Bożej”. Wiemy też, że obiecali sobie wzajemną, dozgonną pamięć podczas odprawiania Mszy Świętej. Ich przyjaźń była pełna wzajemnego podziwu, szacunku i troski.
Kiedy o. Maksymilian założył w Krakowie pierwsze w Polsce koło Rycerstwa Niepokalanej (Militia Immaculatae, czyli MI), o. Wenanty zaraz napisał do niego z prośbą o wytyczne, by móc wraz z nowicjuszami dołączyć do dzieła. Na wieść o pomyśle wydawania pisma o. Wenanty też zareagował natychmiastowo: „Oczywiście jestem całą duszą za tym. Bardzo się ucieszyłem, dowiedziawszy się, że ojciec ma zamiar wydawać pisemko, które byłoby organem Rycerstwa Niepokalanej. Jeżeli rada moja zasługuje na uwagę, to jestem za tym, aby czym prędzej przystąpić do wydawania naszego pisemka. Natomiast jeśli zaś chodzi o współpracę pisarską w przyszłym miesięczniku, niewiele będę mógł dopomóc w redagowaniu, gdyż prawdę mówiąc nie mam zdolności literackich”. Ostatecznie jednak podjął się napisania słowa wstępnego do pierwszego numeru. Przeszkodą stała się choroba i utrata sił. W dopisku do jednego z listów, którego nie pisał już sam, tylko dyktował, usprawiedliwiał się: „Słowa wstępnego do pisemka MI jeszcze nie napisałem, ale napiszę, o ile tylko będę zdrów”. Jednak nie wyzdrowiał.
Spełnione obietnice
Z obietnicy współpracy wywiązał się w zaskakujący sposób. Ta nadarzyła się, kiedy to – już po jego śmierci 31 marca 1921 r. – o. Maksymilian zwrócił się do niego o wstawiennictwo, bo wyczerpał już ludzkie możliwości. Brakowało pieniędzy na wydanie pierwszego numeru. Przekonany o świętości swojego przyjaciela, wierzył, że w niebie ma on większe możliwości. Nawet powiedział, że jeśli pierwszy numer ukaże się z początkiem 1922 r., to na pewno będzie to jego zasługa. I tak się stało. Potrzebne pieniądze znalazły się cudownie na ołtarzu Niepokalanej w krakowskiej bazylice. O. Maksymilian w nowym piśmie sam napisał o nim krótki artykuł. W końcowych słowach zwrócił się wprost do niego: „Teraz, gdy już stoisz przed tronem Najwyższego i wstawiasz się za zbłąkanymi duszami, gdy słabość ciała nie stawia Ci zapory w intensywnej pracy – spojrzyj! Oto bracia Twoi urzeczywistniają Twe gorące zamiary: pisemko, któregoś tak wyczekiwał, powstaje, aby dusze dla Niepokalanej zdobywać”.
Wkrótce wdzięczny o. Maksymilian wydrukował obrazek o. Wenantego z krótką informacją o nim, a potem zabiegał o wydanie biografii, zgodnie z wcześniejszą obietnicą, jaką złożył swemu przyjacielowi. Czas mijał, obowiązków było wiele, o. Maksymilian zdał sobie sprawę, że sam nie był w stanie tego zrobić.
Namówił w końcu swojego rodzonego brata, o. Alfonsa, który znał dobrze o. Wenantego, bo był w pierwszej grupie jego nowicjuszy. Udało się, w 1931 r. nakładem wydawnictwa w Niepokalanowie ukazała się pierwsza książka o o. Wenantym. Natomiast sam o. Maksymilian ułożył kwestionariusz dla świadków i niektórych osobiście przepytał. To co słyszał, było jedynie potwierdzeniem tego, o czym sam był przekonany. Jego przyjaciel był święty! Niby nic wielkiego nie zrobił, ale zawsze robił to, co najważniejsze. „Modlitwa – to jego najmilsza rozrywka”. „Nie silił się na czyny nadzwyczajne, ale zwyczajne wykonywał nadzwyczajnie”.
o. Andrzej Zając OFMConv
Artykuł ukazał się na łamach pisma „Posłaniec św. Antoniego z Padwy” nr 4/2018.