O. Józef Augustyn SJ: Ludzie bez sumienia są największym zagrożeniem dla świata, w tym dla Kościoła

Prawość sumienia była, jest i winna być główną troską ludzkości. Ludzie bez sumienia są bowiem największym zagrożeniem dla świata, w tym dla Kościoła – mówi o. Józef Augustyn SJ. Jak podkreśla w rozmowie z KAI, bez zdrowego sumienia niemożliwa jest wewnętrzna spójność człowieka. Choroby sumienia zaburzają nie tylko naszą więź z Bogiem, ale także relacje z samym sobą.

Maria Czerska, KAI: Co to są choroby sumienia?

O. Józef Augustyn SJ: „Sumienie jest najtajniejszym ośrodkiem i sanktuarium człowieka, gdzie przebywa on sam z Bogiem, którego głos w jego wnętrzu rozbrzmiewa” – mówi Katechizm. „Głos Boga” wprawdzie rozbrzmiewa w sanktuarium sumienia, ale rodzi się pytanie, w jaki sposób człowiek go nasłuchuje, przyjmuje, interpretuje; jak za nim podąża. Choruje nie głos Boga, ale nasze posłuszeństwo głosowi. „Zdrowe sumienie” wymaga wielkiego duchowego wysiłku, ofiarnego i szczerego szukania Boga.

Lew Tołstoj w „Dziennikach” pisze: „Sumienie jest naszym najlepszym i najpewniejszym przewodnikiem, ale gdzie są cechy odróżniające ten głos od innych głosów?”. I to jest nasze zadanie: odróżnić głos sumienia od krzykliwych głosów naszych ludzkich potrzeb, pożądań, ambicji.

Nie rozmawiamy o chorobach sumienia, by sądzić i wyrokować o stanie sumienia bliźnich, ale aby dać świadectwo własnego sumienia. Każdego, kto snuje refleksję o sumieniu, czytelnik ma prawo zapytać: „A jakim sumieniem ty sam się kierujesz?”. Niemożliwa jest szczera rozmowa o sumieniu bez odwołania się do pracy własnego sumienia.

Sumienie jest darem, byśmy mogli życie godnie przeżyć. Dar ten nie jest nam jednak ofiarowany w gotowej postaci. Sumienie jest nam zadane. Troska o „zdrowie sumienia”, o jego prawość i czystość, jest naszym największym życiowym zobowiązaniem.

Wróćmy do pytania: czym są choroby sumienia? Są zaburzeniami w samym „centrum człowieka”, w sanktuarium, w którym spotyka się Bóg i człowiek, i gdzie człowiek decyduje o kształcie swojego życia: ludzkiego, duchowego i moralnego. Choroby sumienia zaburzają nie tylko naszą więź z Bogiem, ale także relacje z samym sobą. Bez zdrowego sumienia niemożliwa jest wewnętrzna spójność człowieka. Życie w sprzeciwie wobec swojego sumieniu jest życiem przeciwko samemu sobie, prowadzi do destrukcji nie tylko duchowej, ale także psychicznej, osobowej.

KAI: Czy możemy powiedzieć, że choroby sumienia są przez człowieka zawinione?

– Nie wszystkie choroby sumienia są bezpośrednio zawinione przez człowieka. Ale możemy powiedzieć, że w każdym stanie sumienia, jesteśmy odpowiedzialni za nasze wybory moralne, decyzje i czyny. (Rozważania na temat odpowiedzialności moralnej osób z głębokimi zaburzeniami psychicznymi przekraczają ramy naszej rozmowy) Choroby sumienia narastają zwykle stopniowo, powoli, i nieraz także jakby poza naszą świadomością. Ale w chwili, gdy je dostrzegamy, jesteśmy za nie odpowiedzialni. W moim przekonaniu zasadniczym źródłem chorób sumienia, jest brak zaangażowania za własne życie duchowe i moralne. Ludzkie sumienie psuje się, gdy człowiek odrzuca fundamentalne zasady moralne, którymi ludzkość kieruje się od tysiącleci; gdy żyje niemoralnie, destrukcyjnie, „na cudzy koszt”.

Ważną przyczyną pewnych chorób sumienia bywa też zgorszenie duchowe i moralne, szczególnie w okresie dzieciństwa i dorastania. Dokonuje się ono – jak mówi św. Paweł – „na skutek oszustwa ze strony ludzi” (Ef 4, 14). Chodzi zarówno o wielkie oszustwa cywilizacyjne, jak też złe świadectwo wiary i życia rodziców, wychowawców, duszpasterzy, polityków, młodzieżowych idoli. Zły przykład dawany dzieciom jest wielkim oszustwem. Ale i w takich chwilach młody człowiek nie przestaje być odpowiedzialny za swoje życie, za swoje wybory, decyzje i czyny, jakie podejmuje w swoim sumieniu.

Dodajmy też, że sam Bóg może dopuścić na nasze sumienia jakąś próbę, strapienia, „niedyspozycyjność sumienia”, by dać nam okazję do pełniejszego poznania siebie; „abyśmy – jak mówi św. Ignacy Loyola – nie panoszyli się w cudzym gnieździe podnosząc się do jakiejś pychy czy próżnej chwały” („Ćwiczenia duchowe”, 322). Taką próbą u osób szczerze dążących do świętości bywają nieraz skrupuły.

KAI: Zacznijmy zatem od skrupułów jako choroby sumienia? Czym one są?

– Są to silne lęki moralne, którym towarzyszy nierzadko głębokie poczucie winy. Skrupulant we wszystkich niemal swoich myślach, odczuciach, czynach dopatruje się grzechu. Wydaje mu się, że jest przez Boga odrzucony, skazany na piekło. Pamiętam penitenta, który wydzwaniał do znanych mu spowiedników w nocy prosząc o spowiedź, choć spowiadał się kilka godzin wcześniej; ale jemu jednak wydawało się, że była ona nieważna.

W skrupułach zostaje zawieszony racjonalny osąd, prawy rozum, stąd „teoretyczne” wyjaśnienia, co grzechem jest, a co nie jest, nie przynoszą skutku. Skrupuły to głębokie zaburzenie w ocenie moralnej myśli, pragnień, słów, czynów. Kierownicy duchowi, terapeuci usiłują niekiedy wskazać na przyczyny skrupułów, ale bywają to na ogół hipotezy, zwykle niemożliwe do zweryfikowania.

Skrupuły są źródłem wielkiej duchowej udręki. Św. Ignacy wyznaje, że cierpienie związane ze skrupułami, rodziło w nim myśli samobójcze. Teresa od Dzieciątka Jezus, która zachorowała na skrupuły po pierwszej Komunii świętej, pisała: „Trzeba samemu przejść przez to męczeństwo, by należycie zrozumieć”. Skrupuły obejmują zarówno sferę duchową i moralną, jak też emocjonalną i psychiczną.

KAI: Skoro jednak skrupuły są chorobą sumienia, czy zatem sfera duchowa nie jest istotniejsza, decydująca?

– Każda sytuacja jest inna, dotyczy innego rodzaju niepokojów i lęków, oraz obejmuje inne sfery moralnej wrażliwości. Mam wrażenie, że nasilenie cierpienia w skrupułach, w znacznym stopniu zależy od głębi życia duchowego, jak też dojrzałości emocjonalnej i psychicznej. Rozmawiając ze skrupulantami dorosłymi, zaangażowanymi duchowo, miałem wrażenie, że był to przede wszystkim problem duchowy, choć ujawniał się także w sferze psychicznej. Osoby te miały świadomość, że ich cierpienia są próba wiary. Spotykałem także osoby przeżywające swoją religijność w sposób nieco powierzchowny, i doświadczające nieraz bolesnych skrupułów. Miałem wówczas wrażenie, że za skrupułami kryły się bardziej problemy natury psychicznej, niż duchowej. Proszony o pomoc, godziłem się pod warunkiem, że będą one jednocześnie korzystać z psychoterapii. Byłem świadom mojej bezradności.

KAI: Czy nie ma Ojciec wrażenia, że skrupuły są dzisiaj chorobą rzadszą?

– Byłbym bardzo ciekaw jakichś solidnych badań na ten temat. Odwołując się do mojego doświadczenia duszpasterskiego, byłbym skłonny twierdzić, że rzadszą. Lękowe wychowanie religijne w przeszłości, gdzie drobne zaniedbania, zapomnienia, były kwalifikowane jako grzechy, po których nie wolno było przyjmować Komunii świętej, sprzyjały religijnym lękom, które przyjmowały nieraz formę skrupułów. Dobrze obrazuje to sytuacja, jakiej byłem świadkiem w czasie mojego przygotowania do pierwszej Komunii, kiedy to przed Komunią obowiązywał ścisły post od pokarmów i napojów, w tym także wody, od północy aż do chwili przyjęcia Komunii. Jeden kolega – „bystrzak” zadał księdzu podchwytliwe pytanie: „A gdyby ktoś idąc do kościoła w zimie połknął płatek śniegu, czy mógłby przyjąć Komunię”. Pamiętam moje dziecięce zdumienie, gdy usłyszałem zdecydowaną odpowiedź księdza: nie.

Przy głębszych zaburzeniach osobowości, skrupuły bywają jednym z problemów, wcale nie najważniejszym. W takich sytuacjach konieczna bywa nieraz także pomoc psychiatryczna. Rady dawane w konfesjonale skrupulatom bywają nieraz nieadekwatne, wręcz raniące, np. gdy spowiednik interpretuje „upartą” postawę penitenta skrupulata jako brak zaufania Bogu.

KAI: Jak zatem pomagać osobom ze skrupułami?

– Skrupuły to doświadczenie zindywidualizowane. Wiele zależy od sytuacji, w jakiej znajduje się osoba: jej wieku, dojrzałości, wrażliwości, zaangażowania duchowego. Skrupulaci mają też określone pola swoich religijnych lęków. Zazwyczaj potrzebują zarówno pomocy duchowej, jak i terapeutycznej.

Determinacja, by pokonać skrupuły, nie może być – choćby w najmniejszym stopniu – zatruta wymuszaniem czegokolwiek na sobie. Bardzo szkodliwe jest także przemocowe oddziaływanie spowiedników czy terapeutów. Osoby ze skrupułami potrzebują świadectwa wolności, a każdy nacisk psychiczny przynosi skutki przeciwne do zamierzonych. Kapłan spowiadający skrupulata potrzebuje jasnego osądu i empatii, by dawane rady były na miarą tej jednej osoby.

Nagłe wyzwolenie od skrupułów bywa kolejną tajemnicą sumienia. Byłem nieraz świadkiem paradoksalnych sytuacji: w momencie, gdy osoba udręczona skrupułami, kierowana bezradnością godziła się na swój stan, niespodziewanie doznawała ulgi. Św. Ignacy Loyola wyznaje, że został uwolniony od skrupułów nagle, gdy pewnego dnia uświadomił sobie bezsens wielokrotnego spowiadania się z grzechów z przeszłości. Miał wrażenie, że obudził się z sennego koszmaru.

KAI: Czym różni się podejście skrupulanckie od zdawałoby się „drobiazgowej” chęci unikania najmniejszej słabości i zachowania najdrobniejszych przepisów religijnych, jakie cechowało nieraz świętych?

– W skrupułach osoby nie posiadają moralnego wyczucia, ich lęki sumienia mają charakter kompulsywny. Nie są w stanie rozeznać ani świadomości, ani też dobrowolności czynów, stąd też przypadkowe odczucia, gesty, odczytują nieraz jako ciężkie grzechy.

W postawie wierności „w drobnych sprawach” duchowych i moralnych istnieje pełna świadomość i dobrowolność dążeń, czynów. Jezus pochwala taką wierność: „Kto w drobnej rzeczy jest wierny, ten i w wielkiej będzie wierny” (Łk 16, 10). Wyznawanie na spowiedzi drobnych „niewierności” jako grzechów, nie jest oznaką skrupułów, ale przeciwnie – znakiem wrażliwego sumienia.

Św. Karol de Foucauld w swoich pismach oskarżał się nieraz o oziębłość, lenistwo duchowe, ponieważ przydarzały mu się rozproszenia czy też ospałość w jego długich nocnych modlitwach. Nie były to objawy skrupułów, ale wyraz pragnienia radykalnej wierności Bogu we wszystkim.

Pewien młody człowiek, z którym rozmawiałem, udręczony swoimi słabościami moralnymi, których nie był w stanie opanować, w końcu zdecydował w sumieniu, że je „zaakceptuje”. „Ostatecznie mam prawo do chwilowej słabości” – powiedział sobie. Odpowiedziałem mu: „Nie mamy prawa do słabości moralnej, ale mamy pełne prawo do miłosierdzia, tak w małych słabościach, jak i wielkich grzechach. Odczucie niepokoju z powodu niewierności „w drobnych rzeczach” jest zdrową reakcją wrażliwego sumienia. Przyznawanie sobie prawa do słabości moralnej jest przejawem choroby sumienia.

KAI: Mówimy o skrupułach, ale istnieje wiele innych chorób sumienia. Czy można je jakoś sklasyfikować?

– Tradycyjne podręczniki teologii moralnej wymieniają całe katalogi chorób sumienia: sumienie ciasne, szerokie, laksystyczne, błędne, faryzejskie, lękliwe, niepewne itd. Każde z tych określeń posiada swoje uzasadnienie, ale wymagałyby one dłuższego komentarza. Nie czas na to w tej rozmowie.

Chorobą sumienia będzie zawsze to, co jest przeciwne ratio recta – prawemu rozumowi oraz uznanym od tysiącleci religijnym zasadom moralnym zakorzenionym w Biblii i Tradycji Kościoła.

Trendy współczesnej cywilizacji odrzucające jakiekolwiek odniesienia do religii, moralności religijnej, czy też prawa naturalnego, lansują anormatywność moralną, co stanowi poważne zagrożenie dla porządku społecznego, w tym szczególnie dla małżeństwa i rodziny. Anormatywność kwestionuje sumienie. Punktem odniesienia dla zachowań człowieka staje się wówczas on sam, jego własne odczucia i potrzeby.

KAI: Na jakie jeszcze choroby sumienia zwróciłby Ojciec szczególną uwagę?

– Zastanawiałem się nieraz, dlaczego Jezus tak wiele uwagi poświęca postawie faryzeuszy, ówczesnej grupie religijno-politycznej. Ten łagodny i miłosierny Rabbi nie szczędzi im ciężkich słów: obłudnicy, groby pobielane. Jezus w napomnieniach kierowanych do nich ukazuje najgroźniejszą chorobę sumienia: zakłamanie moralne oraz cynizm, w którym religia staje się jedynie narzędziem do osiągania własnych celów: zdobywania władzy, bogactwa i zaspokajania pożądliwości.

Tołstoj mówi, że „najważniejsze dla ludzi — jest wypracowanie sobie własnego sumienia, potem postępowanie zgodnie z nim”. Ale gdy ludzie odrzucają pracę dla własnego sumienia, „obierają sobie sumienie całkiem obce, (…) a potem żyją bez sumienia, i kłamią, kłamią, kłamią” – dodaje. Oto istota faryzeizmu. Niech czytelnik sam zastosuje słowa Tołstoja do sytuacji społecznej, politycznej, medialnej, kościelnej, jaka go otacza. Człowiek, który rezygnuje z pielęgnowania swego odniesienia do Boga, skazuje się na życie w kłamstwie i nieprawości, które programują dla niego inni.

Byłem kilka razy świadkiem zachowania, które budziło moje zdziwienie: jak to możliwe, że człowiek, który ma na sumieniu ciężkie nieprawości i ludzkie krzywdy, opowiada – jakby nigdy nic bez cienia skruchy – o swoich niezwykłych dokonaniach czy przeżyciach duchowych i to w bardzo wzniosłym tonie. Ta forma faryzeizmu rodzi się zwykle latami, stopniowo, powoli. Człowiek sam – bez interwencji Boga – nie jest w stanie przekroczyć owego stanu.

KAI: Czy faryzeizm dotyka przede wszystkim duchownych, ludzi Kościoła?

– Nie eksponowałbym faryzeizmu duchownych, choć trzeba przyznać, że łatwiej go dostrzec, ponieważ ludzie ci są na świeczniku. Faryzeizm pojawia się wszędzie tam, gdzie człowiek żyjąc w wielkiej nieprawości, sądzi i potępia ludzi z powodu grzechów, które sam popełnia. „Widzisz źdźbło w oku brata, a belki we własnym nie dostrzegasz” – powie Jezus. Faryzeizm to pokusa każdego ludzkiego serca, które lekceważy głos sumienia.

KAI: O jakich jeszcze chorobach sumienia warto wspomnieć?

– Subiektywizm, zwłaszcza w jego skrajnej formie. Osoba dotknięta tą chorobą, w osądach moralnych kieruje się własnymi emocjami, odczuciami, mniej natomiast interesuje się tym, do jakiego ładu moralnego zaprasza ją Stwórca. U osób dotkniętych tą chorobą wszystko niemal krąży wokół ich własnych potrzeb, upodobań, nastrojów. W słuchaniu słowa Bożego, treści religijnych przyjmują postawę dystansu, a to, co słyszą, niemal natychmiast konfrontują z własnymi odczuciami, upodobaniami, myślami. Gdy im coś nie odpowiada, mówią: „Ale ja nieco inaczej to widzę”.

KAI: Co powinniśmy robić, by nie banalizować i nie lekceważyć sumienia w naszym codziennym życiu?

– Winniśmy „żyć podług wzrastającego sumienia” – powie Tołstoj. Nasze sumienie rozwija się i doskonali, wraz z naszym rozwojem wiary i miłości, zgodnie z tym, co pisze św. Paweł: „Żyjąc prawdziwie w miłości sprawmy, by wszystko rosło ku (…) Chrystusowi” (Ef 4,15). By rosło także nasze sumienie. Po pierwsze – powinniśmy troszczyć się o głęboką relację z Bogiem. Wracamy do początku naszej refleksji: sumienie to „ziemia święta”, na której człowiek spotyka się z Bogiem, to płonący krzew na pustyni, który się nigdy nie spala. Najważniejszym słowem, jakie Bóg kieruje do człowieka w sanktuarium sumienia jest: „Szema Izrael – słuchaj Izraelu, będziesz miłował Pana Boga swego całym serca, całą duszą, całym umysłem i całą mocą”. Banalizowanie sumienia jest znakiem banalizowania Boga i Jego miłości.

Cudownym lekarstwem na choroby sumienia jest spowiedź. Dzięki niej dostrzegamy najmniejsze oznaki niedyspozycji sumienia. W spowiedzi miłosierdzie Boże leczy nas z lękowej koncentracji na sobie, z chorego poczucia winy, ze smutku, z gniewu.

Ważną, choć trudną w przyjęciu, pomocą w leczeniu naszych chorujących sumień, są udręki i cierpienia codziennego życia: choroby, konflikty, upokorzenia, jakie nas spotykają. Dotykamy tutaj samej istoty życia duchowego: naśladowania Jezusa w męce. Bolesne sytuacje życiowe obnażają nasz egoizm, wyniosłość, pychę; rzucają nas na kolana przed Bogiem. Sołżenicyn w „Archipelagu Gułag” szczerze wyzna, że jego sumienie obudziło się na „zgniłej więziennej słomie”. I właśnie dlatego czas łagrowej udręki nazwie „błogosławionym”. W poniżeniu i upokorzeniu trzeba nam wołać: „Panie, dobrze to dla mnie, żeś mnie poniżył, bym się nauczył Twych ustaw” (Ps 119, 71).

Ważną pomocą w kształtowaniu sumienia może być lektura mistyków i świętych. Ojciec Ignacy odzyskiwał prawość moralną czytając w czasie choroby Flos Sanctorum i Vita Christi. Tak rozpoczęło się wielkie nawrócenie i wielka świętość.

Nieocenionym darem dla dojrzałości sumienia jest też uczestnictwo w żywej wspólnocie Kościoła. Gdy wspólnota dostrzega nasz grzech, nie tylko nas upomina, ale udziela pomocy, podtrzymuje, wspiera. Osoby izolujące się od wspólnoty czy też własnej rodziny łatwiej zapadają na choroby sumienia, a szczególnie na moralny subiektywizm.

KAI: Na koniec dwie kwestie: pierwsza – kiedy i jak budzi się u dziecka sumienie?

– Człowiek w miarę swego dorastania staje przed fundamentalnym wyborem pomiędzy dobrem a złem. Sobór Watykański II powie, że człowiek sam „pod okiem Boga”, kształtuje swoje życie. Sumienie jest okiem Boga w człowieku. Istotny jest tutaj zaimek „sam”. Podkreśla on autonomię sumienia od chwili budzenia się świadomości. Choć we wczesnych latach życia dziecko nie ma pełnej świadomości moralnej, to jednak posiada dziecięcą intuicję, przeczucie dobra i zła. Kościół dopuszcza dzieci do sakramentu pokuty w przekonaniu, że są zdolne – choć w ograniczonym jeszcze zakresie – do wewnętrznej autonomii wyborów moralnych. Benedykt XVI zatwierdził heroiczność cnót Antonietty Meo (1930-1937), dziewczynki, która zmarła na raka kości, przekonany o jej świętości. Pisała pełne oddania i czułości listy do Jezusa ofiarując Mu swoje życie i swoje cierpienie.

KAI: I druga: Dlaczego mamy się troszczyć o sumienie? Do czego potrzebne jest nam zdrowe sumienie?

– Do godnego i prawego życia, w każdym wymiarze: osobistym, rodzinnym, zawodowym, politycznym, religijnym. Ludzie bez sumienia są największym zagrożeniem dla rodziny, dla kraju, dla gospodarki, dla biznesu, dla polityki. Kłamstwo, nienawiść, pogarda dla bliźnich, pazerność na władzę, chciwość pieniądza nie ma politycznych barw. Jakiekolwiek używanie religii dla celów politycznych jest zawsze ciężką chorobą sumienia.

Prawość sumienia była, jest i winna być główną troską ludzkości. Ludzie bez sumienia są bowiem największym zagrożeniem dla świata, zwłaszcza dzisiaj w dobie globalizacji i niezwykłych możliwości współczesnej techniki.

To ludzie zdeprawowanych sumień, odwołując się do wymyślonych przez siebie ideologii, odcinających się od wielkiej tradycji humanistycznej i religijnej, wszczynają krwawe przewroty, masowe zbrodnie i ludobójstwa, niekończące się wojny. A wszystko w imię szlachetnych haseł: liberté, fraternité, égalité. Zbrodnie, jakie oglądamy na Ukrainie, mają długą europejską tradycję zakorzenioną w bezgranicznej pysze, nienawiści, przemocy, chciwości i pogardzie dla wszystkich, którzy nie podzielają ideologii zbrodniarzy.

Największym zagrożeniem dla Kościoła są również ludzie zdeprawowanego sumienia. Im wyższe osiągają stanowiska, tym więcej zgorszenia i destrukcji rozsiewają wokół siebie. Tomasz Halik, czeski duchowny, mówi, że skutki współczesnych skandali seksualnych w Kościele będą podobne, jak skutki handlu odpustami w piętnastym wieku.

Dzisiaj konieczne jest nam głębokie przekonanie wiary, że kierując się w naszym życiu prawym i czystym sumieniem, pomagamy w budowaniu lepszego świata, lepszej ojczyzny, lepszej rodziny i bardziej wiarygodnego Kościoła.

Maria Czerska / Warszawa
KAI

Wpisy powiązane

Kraków: podopieczni Dzieła Pomocy św. Ojca Pio potrzebują zimowej odzieży

Halina Frąckowiak gościem specjalnym tegorocznej Żywej Szopki w Krakowie

Pola Lednickie: 9. rocznica śmierci o. Jana Góry OP