Miłosierdzie Boże nie ma granic! Tam, gdzie szeroko rozlał się grzech, tam jeszcze szerzej rozlewa się łaska Bożego miłosierdzia (por. Rz 5,29) – mówi KAI o. Józef Augustyn, jezuita i znany mistrz życia duchowego. W niedzielę 7 kwietnia Kościół obchodzi święto Bożego Miłosierdzia.
Anna Rasińska: Obchodzimy niedzielę Bożego Miłosierdzia. To jedno z ważnych świąt, ustanowione zresztą przez Jana Pawła II. Co w istocie Kościół rozumie pod tym pojęciem?
Józef Augustyn SJ: Miłosierdzie Boga to wszechogarniająca człowieka i stworzenia łaska, dobroć i miłość. „Pan jest dobry dla wszystkich i Jego miłosierdzie ogarnia wszystkie Jego dzieła” (Ps 145,9) – mówi Psalmista.
Bardzo głęboko doświadczył tego Karol de Foucauld, który w maleńkiej pustelni sióstr klarysek w Nazarecie notował: „Twe miłosierdzie, mój Boże, miłosierdzie dnia wczorajszego, dzisiejszego, w każdej chwili mego życia, przed moim narodzeniem i przed wiekami. Jestem zatopiony w nim, zanurzony, ogarnia mnie i otacza ze wszystkich stron”.
„To, co jest różnorodne według nas, w Bogu jest jednym” – mówi z kolei Joshua Abraham Heschel, teolog i mistyk żydowski. Jedna jest tylko Jego droga; jego moc, Jego miłość, Jego sprawiedliwość, Jego miłosierdzie. (…) Jego prawem jest miłosierdzie; Jego miłosierdziem jest prawo”.
Mówi Ojciec, że Boże Miłosierdzie to „wszechogarniająca człowieka i stworzenia łaska, dobroć i miłość”. Tymczasem już jako dzieci uczymy się „głównych prawd wiary”, w których wybrzmiewa: „Bóg jest sędzią sprawiedliwym, który za dobre wynagradza a za złe karze”. Jak więc Bóg może surowo karać grzeszników, skoro jest miłosierny i przebacza winy, a nawet umarł po to, aby nas od nich wybawić?
– Miłosierdzie Boga jest odwiecznie związane z Jego sprawiedliwością. „Zaręczę się z tobą na wieki; zaręczę się z tobą w prawości i sprawiedliwości, w dobroci i miłosierdziu. Zaręczę się z tobą w wierności; i poznasz Pana” (Oz 2,21-22) – mówi Prorok Ozeasz. W rozważaniach teologicznych Heschela miłosierdzie i sprawiedliwość wymieniane są jednym tchem: „Bóg jest sprawiedliwością i miłosierdziem, nie tylko władzą, przed którą odpowiadamy”.
Sprawiedliwość Boga nie wiąże się najpierw z Jego władzą nad człowiekiem, ale i z Jego Boską miłością. Jezus zarzuca faryzeuszom: „pomijacie to, co ważniejsze jest w Prawie: sprawiedliwość, miłosierdzie i wiarę” (Mt 23,23). Również Jezus na jednym oddechu mówi o sprawiedliwości i miłosierdziu.
Problem, o którym Pani wspomina, nie wynika z katechizmowego zapisu „sześciu prawd wiary”, ale z naszego powierzchownego doświadczenia wiary. Bóg, który karze „za złe” kojarzy nam się z karami wymierzanymi przez surowych ojców, nauczycieli, sędziów. Nasz codzienny język, którym opisujemy nasze ludzkie relacje, brzmi ordynarnie, niekiedy brutalnie, gdy zastosujemy go do opisu naszych więzi z Bogiem. Słowa, że „Bóg jest Sędzią sprawiedliwym, który za dobro wynagradza, a za zło karze”, w uszach dziecka faktycznie może brzmieć okropnie.
Co z tym zrobić? Głoszenie dzieciom Bożego miłosierdzia zaczyna się od budowania relacji rodzinnych na miłosierdziu: wzajemnego traktowania się z miłosierdziem matki i ojca, miłosiernego traktowania dzieci. Aby dzieci mogły wzrastać w kimacie Bożego miłosierdzia, muszą go doświadczyć.
Słynny dominikanin o. Jacek Woroniecki zwykł mawiać o grzechu „nadmiernego zaufania Bożemu miłosierdziu”. Czy możliwe jest zbyt duże zaufanie do Bożego miłosierdzia? Jak unikać skrajności w interpretacji tego konceptu?
– „Głębia przyzywa głębię hukiem Twych wodospadów” (Ps 42,8). Od poznania głębi naszej nieprawości, głębi skruchy i żalu, zależy głębia doświadczenia Bożego miłosierdzia. Wstrząsająca jest lektura niektórych listów św. Ojca Pio. Niedługo po otrzymaniu stygmatów pisał do o. Benedykta, swojego kierownika duchowego: „Mój Boże! Kara jest sprawiedliwa i Twój wyrok słuszny, lecz okaż mi w końcu swoją litość”. Był przekonany, że jego stygmaty i bolesne próby, były karą za grzechy i wezwaniem do naśladowania Jezusa.
Tzw. „nadmierne zaufanie” Bożemu miłosierdziu płynie z powierzchownego przeżywania swojego grzechu oraz Bożego przebaczenia. Nie jest to tak naprawdę „nadmierne” zaufanie Bogu, ale rodzaj pewnej moralnej arogancji. Człowiek może udawać sam przed sobą, że się nawraca; przed Bogiem jednak udawanie jest niemożliwe. Kto uparcie trwa w grzechu, dąży do śmierci, a Boże miłosierdzie ma związane ręce. „Nadmierne zaufanie” jest de facto zaufaniem ograniczonym lub wręcz brakiem zaufania.
Czym są grzechy przeciwko miłosierdziu Bożemu? Mówi się, że są one trudne do wymazania…
– Grzechy przeciwko Bożemu miłosierdziu to te same, które Jezus określa jako grzechy przeciwko Duchowi Świętemu. Istota ich nie polega na jakiejś szczególnej „materii”. Jest to rodzaj zatwardziałości, skamienienia sumienia, rodzaj zdeprawowania, w którym człowiek wydaje swoją wolę w ręce zła. Niektórzy więźniowie niemieckich obozów koncentracyjnych czy łagrów sowieckich wspominając najbardziej okrutnych kapo morderców, mówili o zimnych, pustych oczach zwierzęcia.
Bułhakow w powieści „Mistrz i Małgorzata” opisując oczy Azazela, szatana, należącego do świty Volanda pisze, że oczy jego „nie różniły się od siebie, były jednakowo puste i czarne, twarz zaś blada i zimna”. Zło, nieprawość jest tajemnicą. Zanurzanie się w nie, fascynowanie się nim bez przywoływania Bożego miłosierdzia, jest niebezpieczne.
W ciągu kilkudziesięcioletniej posługi kierownictwa duchowego jeden czy dwa razy w rozmowie miałem wrażenie, że dotykam zła. Nie było jakichś nadzwyczajnych objawów i nie miałem wrażenia, że osoba jest „opętana”. Wszystko było bardzo normalnie. Był to rodzaj wyniosłości, pychy, cynicznego dystansu, usprawiedliwianie nawet największych własnych nieprawości, przy jednoczesnym oskarżaniu innych o drobne przewiny. Była to dla mnie żywa przypowieść o dwóch dłużnikach.
Czy dla zatwardziałych grzeszników, którzy nie podejmą próby nawrócenia – chociażby w godzinie śmierci – nie ma miłosierdzia?
– Co to znaczy „zatwardziały grzesznik”? Cyniczny sposób reagowania może być rodzajem „barw ochronnych”. Kiedy nie mamy dotarcia do duszy człowieka, do jego historii życia, doznanych krzywd jakich doświadczył, nie możemy powiedzieć, kim on jest: zatwardziały czy niezatwardziały. Głębia jego grzechu znana jest tylko Bogu. Co będzie z nim w godzinie śmierci? To tajemnica Boga. Modlimy się w Zdrowaś Mario: „Matko Boża, módl się za nami teraz i w godzinę śmierci naszej”. To piękna modlitwa, odmawiana przez nas nieustannie. To prośba, aby godzina śmierci była godziną miłosierdzia. Mocno wierzę, że każdemu człowiekowi w ostatniej „chwili” życia, już na granicy życia i śmierci, miłosierny Ojciec da „ostatnią szansę” na pojednanie. W jaki sposób się to dokona?” – Jezus odpowiedziałby: „Nie wasza to rzecz”. Nie ma doświadczenia Bożego miłosierdzia bez zaufania.
A może Boże miłosierdzie ma taką siłę, że jego konsekwencją jest to, że piekło jest puste? Koncepcja „pustego piekła” jest obecna zarówno w ikonografii chrześcijańskiej jak i w teologii. Co Ojciec na to?
– „To, co powiem, nie jest dogmatem wiary, ale moim osobistym poglądem. Lubię myśleć o piekle jako pustym; mam nadzieję, że tak jest” – powiedział w styczniu br. Papież Franciszek w programie włoskim „Che Tempo Che Fa”, oglądanym na żywo przez kilka milionów. Filmik z wypowiedzą Papieża można odnaleźć na Facebooku. Portale internetowe na całym świecie odnotowały papieską wypowiedź. Oczywiste jest, że ma ona charakter nieco anegdotyczny, ale przez wielu wiernych została źle przyjęta, jako relatywizowanie prawdy wiary o piekle. Katechizm mówi, że kto umiera w grzechu śmiertelnym, odrzucając Boże miłosierdzie, zostaje oddzielony od Boga na wieki. „Ten stan określa się słowem «piekło»”.
Wokół teologicznego pojęcia apokatastaza, „nadzieja powszechnego zbawienia”, toczy się dyskusja od czasów starożytności chrześcijańskiej. Wielu teologów współczesnych, między innymi Urs von Balthasar czy też polski teolog Wacław Hryniewicz, podejmowało ten temat w swoich rozważaniach. Katolik może żywić nadzieję, że piekło jest puste i nie ma obowiązku wierzyć, że ktokolwiek w nim się znajduje.
Św. Ignacy mówi, że w razie braku miłości Boga w nas, od grzechów winien nas powstrzymywać przynajmniej lęk przed piekłem. I właśnie dlatego modlimy się razem z pastuszkami z Fatimy: „O mój Jezu, przebacz nam nasze grzechy, zachowaj nas od ognia piekielnego, zaprowadź wszystkie dusze do nieba”. Niech tak zostanie.
Co z osobami, które nigdy nie słyszały o Jezusie, nie mogą świadomie praktykować Jego nauczania, często postępują wbrew moralności chrześcijańskiej… Czy takie osoby obejmie Boże miłosierdzie?
– Odpowiedź daje nam wielkopiątkowa modlitwa powszechna za wszystkich niewierzących w Chrystusa, „aby i oni napełnieni światłem Ducha Świętego, mogli wkroczyć na drogę zbawienia”. Kościół modli się dla nich o postępowanie zgodne z sumieniem, dzięki któremu mogą znaleźć prawdę, wzrastać w miłości ludzkiej i Boskiej. W ten sposób mogą stawać się w świecie doskonałymi świadkami Miłości Boga i tak osiągnąć życie wieczne.
Sobór Watykański II pomógł nam przekroczyć ostatecznie wzajemną nieufność wobec ateistów, prawosławnych, protestantów. Katolicy używali wobec prawosławnych obraźliwego pojęcia schizmatycy, wobec wiernych Kościołów reformowanych heretycy, a ateistów określano bezbożnikami. Nie była to postawa godna Bożego miłosierdzia.
W 2002 roku na krakowskich Błoniach Jan Paweł II wzywał nas do “kreowania wyobraźni miłosierdzia”. Jak powinniśmy to czynić na co dzień? Co to oznacza w praktyce?
– Było to ostatnie niezwykłe spotkanie Papieża z rodakami w Ojczyźnie, w którym uczestniczyło niemal dwa i pół miliona wiernych. Słowa “o kreowaniu wyobraźni miłosierdzia” wzbudziły zainteresowanie i były później żywo komentowane. Podoba mi się użyte w tym kontekście pojęcie „kreowania”. Mija powoli czas wielkich instytucjonalnych dzieł miłosierdzia Kościoła i trzeba nam „kreowania nowej wyobraźni miłosierdzia”. Przez całe wieki Kościół angażował się w materialną pomoc ubogim, rozwój szpitalnictwa, szkolnictwa. Tym zajmuje się dzisiaj państwo. Głównym dziełem miłosierdzia dzisiaj staje się zaangażowanie w duchową posługę ludziom żyjącym w Kościele, na jego obrzeżach oraz poza Kościołem.
Jezus, Głowa Kościoła, posyła swoich uczniów na krańce świata, by dawali świadectwo miłości Boga do każdego człowieka. Głoszenie Ewangelii, udzielanie chrztu, sprawowanie Eucharystii, posługa jednania, wierna modlitwa wspólnotowa i osobista, spieranie rodzin, budowanie wspólnoty – oto istotne dla świata dzieła Bożego miłosierdzia.
Mam nieraz wrażenie, że najbardziej twórczych kapłanów i osoby konsekrowane posyłamy do kościelnych instytucji: do kurii, mediów kościelnych, wyższych uczelni, jakichś innych „ważnych” ośrodków, jakby szkoda było ich posłać do prostej pracy parafialnej, do szpitali, więzień, ubogich z ulicy, przytułków itp. Jeszcze jakieś piętnaście lat temu profesorowie seminaryjni mieszkali w budynkach seminarium i oddawali się niemal wyłącznie pracy dydaktycznej i naukowej. Dzisiaj z braku księży mieszkają na parafiach i tam są proboszczami bądź też pomagają jako rezydenci czy wikarzy. To bardzo zdrowa sytuacja.
Ks. Krzysztof Grzywocz przywoływał nieraz słowa swojego proboszcza z okresu młodości, który powiedział mu kiedyś: „Po co taki ksiądz, który nie idzie do ludzi?”. Wielkim dziełem miłosierdzia w Kościele jest dziś bezinteresowne wyjście do ludzi: zgłodniałych słowa Bożego, modlitwy, adoracji Najświętszego Sakramentu, spowiedzi świętej. Za dużo jeszcze wychodzenia do ludzi, z którym wiążą się bezpośrednie gratyfikacje materialne. Znakiem miłosierdzia jest nasze ubóstwo, stąd też Jezus mówi: „Idźcie, oto was posyłam jak owce między wilki. Nie noście z sobą trzosa ani torby, ani sandałów” (Łk 10,3-4).
Jak głosić ludziom Boże miłosierdzie w kontekście skandali wykorzystania seksualnego nieletnich przez księży oraz tolerowania przez przełożonych ich zachowań nieraz przez całe lata?
– To ważne pytanie. Tam, gdzie szeroko rozlał się grzech, tam jeszcze szerzej rozlewa się łaska Bożego miłosierdzia (por. Rz 5,29). Miłosierdzie nie ma granic. Znakiem Bożego miłosierdzia jest życie w prawdzie. Grzech trzeba widzieć, uznać go, wyznać, powierzyć Bogu. Winien to zrobić najpierw sam sprawca, ale także – choć w innej formie – także jego przełożony oraz kapłańska wspólnota.
„Jedni drugich brzemiona noście i tak wypełnicie prawo Chrystusowe” (Gal 6,2) – pisze św. Paweł. Wspólnota, do której należy sprawca, winna wziąć grzech na siebie, nie w znaczeniu odpowiedzialności osobistej, ale odpowiedzialności wspólnotowej. Znakiem Bożego miłosierdzia we wspólnocie kapłańskiej jest nie tylko upomnienie przełożonego, ale także wspólnoty. Pozostawienie człowieka w jego grzechu, który go niszczy, jest wyrazem okrucieństwa i braku miłosierdzia.
Innym ważnym znakiem miłosierdzia we wspólnocie kapłańskiej, w której ujawniają się ciężkie zbrodnie wobec nieletnich, jest modlitwa ekspiacyjna. O ciężkich grzechach kapłanów wobec nieletnich media piszą codziennie, a my modlimy się w tej intencji raz do roku, najczęściej w Wielkim Poście. Szczególnie ważnym znakiem Bożego miłosierdzia jest troska o ofiary: wysłuchanie ich, otoczenie opieką, udzielenie wszelkiej koniecznej pomocy, także – w razie potrzeby – materialnej, traktowanie ich z szacunkiem i najwyższą uważnością, prośba o przebaczenie. We wszystkich nieletnich ofiarach wykorzystania seksualnego objawia się Jezus biczowany i krzyżowany.
Natomiast miłosierdzie wobec sprawców wyraża się w udzielaniu im wsparcia duchowego i ludzkiego w podejmowaniu odpowiedzialności moralnej, kościelnej i społecznej z powodu niegodziwych czynów. Nie należy im odmawiać szacunku i życzliwości, które nie mogą być mylone z pobłażliwością.
Szczególna pomoc i miłosierdzie należy się duchownym, którzy zostali fałszywie oskarżeni o wykorzystanie seksualne nieletnich. I choć są to raczej rzadkie przypadki, to jednak każdemu człowiekowi należy się sprawiedliwość i pomoc w jego cierpieniu. Jest to zawsze wielka krzywda, a dla osób bardziej wrażliwych dosłownie piekło na ziemi.
Heschel w książce „Człowiek nie jest sam” napisał”: „Kiedy ludzka strona religii staje się celem, niesprawiedliwość staje się drogą”. Oto diagnoza tej dramatycznej sytuacji, w jakiej znalazł się Kościół za sprawą skandali seksualnych, szczególnie wobec nieletnich. To właśnie fałszywa troska o ludzką stronę Kościoła: dobrą opinię, powodzenie kościelnych instytucji, doczesne sukcesy, wykorzystywanie instytucji kościelnych i pełnionych w Kościele funkcji dla własnych celów, a nieraz także hołdowanie namiętności – oto droga nieprawości. Celem religii i celem Kościoła jest „czynić sprawiedliwość, kochać miłosierdzie i iść pokornie za swoim Bogiem” (Joshua Heschel).
Papieżem miłosierdzia wydaje się być Franciszek. Ogłosił specjalny Rok Miłosierdzia, ustanowił misjonarzy miłosierdzia, a w swym nauczaniu, zwłaszcza w wymaganiach moralnych, stara się być znacznie bardziej wyrozumiały od swych poprzedników. Woła o postawę inkluzji, czyli włączenia do Kościoła tych, którzy żyją w różnego rodzaju związkach nieregularnych. Zatwierdził Deklarację dogmatyczną Dykasterii Nauki Wiary „Fiducia Supplicans”, w której zaleca udzielanie „prywatnego” błogosławieństwa par homoseksualnych. Wielu odczytało ją jako próbę rozmywania fundamentu moralności chrześcijańskiej.
– Papież Franciszek od pierwszego dnia pontyfikatu nawoływał spowiedników do miłosierdzia. Już w czasie wizyty w Bazylice Santa Maria Maggiore, dzień po wyborze, napominał dominikanów pełniących dyżury w konfesjonale, aby byli miłosierni wobec penitentów. Do tego tematu nawiązywał w czasie wielu spotkań z kapłanami. Było to ważne. Formalizm i surowość w konfesjonale jeszcze dzisiaj bywa problemem.
Czy rację mają ci, którzy słowa i gesty Papieża Franciszka odczytują jako próby rozmywania fundamentu moralności chrześcijańskiej? Myślę, że winniśmy być bardzo uważni i roztropni, by nie szafować ocenami, które mogą wypływać bardziej z naszych obaw, niż z troski o autentyczny przekaz wiary.
Jestem jednak głęboko przekonany, że jako członkowie Kościoła, choć jesteśmy słabi i grzeszni, mamy prawo do niepokojów sumienia. Sytuacja wymaga jednak najpierw naszej gorliwej modlitwy o światło i moc Ducha świętego dla wszystkich: dla nas, dla wszystkich wiernych, dla księży, biskupów i dla Papieża. Uważam, że otwarta krytyka i sprzeciw wobec Ojca świętego są niedopuszczalne. Wysoki poziom naszych niepokojów, lęków nie usprawiedliwi sianie zamętu i ducha oporu wobec Papieża Franciszka.
Ponieważ ostatnio byłem zobowiązany pisać tekst o recepcji „Fiducia Supplicans” w Kościele, prześledziłem reakcje wielu episkopatów światowych, wypowiedzi wysoko postawionych hierarchów i innych autorytetów w Kościele. Na szczególną uwagę, w moim odczuciu, zasługuje jednomyślna postawa biskupów całej Afryki i Madagaskaru. Mój podziw wzbudziła ich mądrość, umiejętność prowadzenia dialogu, dynamika działania, lojalność wobec Papieża Franciszka i Stolicy Apostolskiej, odwaga, a nade wszystko niezłomna wiara.
Wielka w tym zasługa kard. Fridolin Ambongo OFMCap, przewodniczącego episkopatów Afryki, metropolity Kinszasy i członka Rady Kardynałów. Osobiście rozmawiał z Papieżem Franciszkiem oraz prefektem Dykasterii Nauki Wiary. Odrzucenie Deklaracji dla Afryki odbyło się za zgodą Papieża i Stolicy Apostolskiej. Franciszek wyraził zrozumienie dla decyzji biskupów Afryki. Ich reakcję określił jako „odrębny przypadek” ze względów kulturowych, społecznych i politycznych. W wielu krajach Afryki homoseksualizm podlega nadal surowej penalizacji (za: KAI 29 I 2024).
Papież Franciszek kilka tygodni temu w rozmowie z dziennikarzem „Corriere della Sera”, Fabio Marchese Ragoną”, powiedział, jakby dystansując się nieco do poprzednich swoich wypowiedzi: „Jeśli bracia biskupi zdecydują się nie podążać tą drogą [ukazaną w „Fiducia Supplicans”], nie oznacza to, że jest to przedsionek schizmy, ponieważ nie została zakwestionowana doktryna Kościoła” (za: KAI 15 marca 2024).
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Anna Rasińska