„W dobie mediów tożsamościowych, kiedy musimy się wszyscy określać, pokazywanie, że można rozmawiać i że różne osoby mogą się znaleźć na tych samych łamach, jest dowodem na to, że łączy nas coś więcej” – mówi redaktor naczelny miesięcznika „W drodze” o. Roman Bielecki OP. W rozmowie z KAI z okazji jubileuszu 50 lat pisma dominikanin odnosi się do aktualnych problemów Kościoła w Polsce.
Dawid Gospodarek (KAI): Opowiadając o misji „W drodze” wskazuje ojciec, że staracie się mówić o Bogu w sposób bardziej ludzki. Co to znaczy? Jak to robicie?
Roman Bielecki OP: Chodzi o to, żeby to co piszemy było dla wszystkich zrozumiałe. Unikamy języka w którym Kościół nie idzie a kroczy, biskup nie je a spożywa, księża nie kłamią tylko mijają się z prawdą. Zależy nam na tym, żeby osoba, która sięga po miesięcznik, była w stanie nas zrozumieć, bez konieczności czytania dodatkowych książek dogmatycznych, filozoficznych, prawniczych czy innych.
Przecież wszyscy bardzo cenimy ludzi, którzy mówią o rzeczach trudnych w sposób przystępny, bez względu na to, czy to jest chemia, fizyka czy matematyka. Podobnie z teologią. To jest „ludzki” sposób mówienia o Bogu.
Druga sprawa to podejmowane tematy. Życie chrześcijańskie dotyczy spraw, które są blisko życia: relacje, emocje, rodzina, praca, problemy z wychowaniem i związkiem. Staramy się dotykać takich kwestii, realnych i aktualnych. Bo choć, jako wierzącym, zależy nam na życiu wiecznym, to trzeba pamiętać, że do nieba idziemy przez to co tu i teraz.
KAI: Gdy patrzy ojciec na minione 50 lat „W drodze”, co jest dla ojca najbardziej charakterystyczne w tym piśmie? Co było najbardziej inspirujące?
– W związku z naszym jubileuszem przygotowaliśmy numer specjalny miesięcznika, który składa z najlepszych tekstów minionego 50-lecia. To jest wybór subiektywny. Tekstów jest pięćdziesiąt, numer liczy niemal 600 stron a to dalej nie wszystko co chcielibyśmy tam zmieścić. Z powodzeniem stworzylibyśmy tom drugi i trzeci.
To co mnie uderzyło podczas jego lektury to fakt, że te teksty się nie zdezaktualizowały. Dalej są bardzo interesującymi analizami, a niektóre z nich nabrały wyrazistości. Zaskakująco trafnie brzmią analizy na temat przyszłości Kościoła formułowane dwadzieścia czy trzydzieści lat temu.
Drugą ważną rzeczą jest dla mnie sam język. Bardzo lubię, gdy podczas lektury tekst się „nie haczy”, to znaczy czyta się go dobrze, bez konieczności ciągłego zaczynania od nowa, szukania o co autorowi chodziło, rozszyfrowywania trudnych słów i przebijania się przez zasieki cytatów. Mam wrażenie, że wszystkie pokolenia redaktorek miesięcznika walczyły z tym przesadnym unaukowianiem publikacji.
KAI: „W drodze” jest też przestrzenią do spotkania z niewierzącymi, poszukującymi. Zwłaszcza w obliczu aktualnej sekularyzacji wydaje się to bardzo ważne. Jak to robicie?
– Nikogo nie oceniamy pod kątem jego sytuacji życiowej, przynależności religijnej czy sympatii politycznych. To nie są podstawowe kryteria, którymi kierujemy się proponując komuś napisanie tekstu dla „W drodze”. Te mają bronić się same, a nie dlatego że mówi to dominikanin, profesor socjologii czy publicysta kulinarny.
W dobie mediów tożsamościowych, kiedy musimy się wszyscy określać, pokazywanie, że można rozmawiać i że różne osoby mogą się znaleźć na tych samych łamach, jest dowodem na to, że łączy nas coś więcej. W czasach podziału, symetryzmu i polaryzacji ta formuła stanowi dla wielu istotną trudność, bo „W drodze”, choć religijne, nie atakuje konfesyjnością, a jednocześnie zbyt dużo w nim o Bogu, by uznać je za świeckie ramię sekularyzmu. Taki styl zawsze przyświecał redakcji i jest też z gruntu dominikańskie. Taki był ojciec Marcin Babraj, pierwszy redaktor naczelny i pomysłodawca miesięcznika, który zbierał wokół siebie ludzi, których relacje z Panem Bogiem był różne. Myślę chociażby o Gustawie Herlingu-Grudzińskim, któremu do Kościoła było naprawdę nie po drodze, ale jednocześnie był autorem wybitnym, który pokazywał prawdę o człowieku w sposób genialny.
KAI: Czy macie niewierzących czytelników?
– Znam niektórych osobiście, ale nie chciałbym zdradzać nazwisk, bo to osoby publiczne. Są to ludzie, którzy potrafią się z nami nie zgadzać pod kątem prezentacji nauki Kościoła, jednak potrafią też docenić, to co jest u nas dobre. To dla nas największa rekomendacja.
To zresztą ciekawe, bo jeden z zarzutów, jakie zdarza mi się słyszeć pod naszym adresem to taki, że skoro jest to pismo religijne, to dlaczego od razu nie widać tego na okładce w postaci wyraźnego religijnego elementu? Są nawet tacy którzy twierdzą, że znajduje się na niej odwrócony krzyż. Mało kto rozpoznaje, że to stylizowany herb rodu Odrowążów, z którego pochodził święty Jacek pierwszy polski dominikanin.
KAI: Czy są jakieś pytania, które dzisiaj katolikom stwarzają trudność, które trudno podejmować, konfrontować się z nimi?
– Szybciej byłoby nam znaleźć te kwestie które trudności nie sprawiają. Problemy wyłaniają się jeden za drugim: transseksualizm, syndrom postaborcyjny, antykoncepcja, język mówienia o naturalnych metodach planowania rodziny, rozmawianie z dziećmi o seksualności, kapłaństwo kobiet, bycie w Kościele po rozwodzie, in-vitro, odejścia księży, pedofilia, religia w szkole, podatki na Kościół, relacja państwo-Kościół, homeopatia, jaki ma być ksiądz w przyszłości, poronienia, adopcja, uczucia w wierze. To są miejsca w których rozgrywa się życie wspólnoty chrześcijańskiej.
KAI: Gdy Ojciec patrzy dziś na Kościół w Polsce, jakie kwestie wydają się ojcu najważniejsze?
– Skończył się czas kościelnego mówienia z autorytetu „tak bo tak”. Może gdzieniegdzie jeszcze funkcjonuje, ale to naprawdę faza schyłkowa. Myślę, że ludzie zarówno wierzący jak i nie wierzący bardzo potrzebują uzasadnienia i argumentacji. Niekoniecznie tylko w formie apologii. Ale może bardziej uzasadnienia tego, dlaczego są ludźmi wierzącymi. Rzeczywistość oferuje bardzo dużo propozycji spełnienia, satysfakcji i szczęścia. Pytanie gdzie w tym wszystkim Ewangelia? Możemy jak mantrę mówić, że to przecież Dobra Nowina. Ale powtórzmy za profesorem Bladaczką – no jak zachwyca, jak nie zachwyca? Gdzie dziś szukać tego zachwytu? W jaki sposób Ewangelia pomaga ludziom być lepszymi dla siebie i dla innych?
KAI: Poważnym dramatem w Polsce jest to, jak bardzo jesteśmy spolaryzowani, podzieleni. Nawet wewnątrzkościelnie. Nie brakuje tu przemocy, agresji. Widać to chyba najmocniej w mediach społecznościowych. Czy ma Ojciec jakieś remedium na to przykre, destrukcyjne zjawisko? Gdzie szukać bezpiecznej przestrzeni spotkania?
– Ktokolwiek wymyśli na to receptę dostanie Pokojową Nagrodę Nobla. Dobrze wiemy, że Internet nie służy do rozmawiania, tylko okładania się cepami. Nie powiem niczego odkrywczego ale bycie w kontakcie ze sobą i z innymi, budowanie bliskich i prawdziwie głębokich relacji, zrozumienie, że każda z tych rzeczy daje poczucie satysfakcji, szczęścia i spełnienia pozwala doświadczać pełni życia. Podobnie jak powstrzymywanie się od przymusu komentowania wszystkiego i uruchamianiu świętego oburzenia. Świat się od tego nie zmieni. Ba, nawet nie zauważy.
Po drugie, inaczej się rozmawia, gdy widzi się konkretną osobę, z całym bagażem doświadczenia i kontekstem życia. Internet ułatwia agresję, bo jesteśmy anonimowi i bezpieczni za naszymi ekranami. Spotkanie dużo zmienia. To znowu nic odkrywczego. Ale widać to w kontekście przeobrażenia życia parafialnego. Ludzie lgną do miejsc, w których czują się zrozumiani i wysłuchani, a nie jedynie połączeni granicami administracyjnymi. Podobnie myślimy o naszej misji „W drodze”. Jeżeli ktoś odnajduje się w sposobie, w jakim opowiadamy o Kościele, to jest w takiej naszej „parafii”. To kilka tysięcy osób, które co miesiąc sięgają po miesięcznik.
KAI: Od dawna już mówi się o kryzysie czytelnictwa, pogłębiającym się. Ludzie nie chcą czytać, unika się zwłaszcza dłuższych tekstów, papier budzi opory. Jakie Ojciec ma tu obserwacje? Czy jest przyszłość dla drukowanego pisma, z dłuższymi, ambitniejszymi tekstami?
– Być może czytelnictwo nie jest na wysokim poziomie, jednak te osoby, które czytają, czytają bardzo dużo. W tej grupie czytelnictwo nie maleje i one są gotowe poszerzać swoje horyzonty. „W drodze” jest wymagające ale to też paradoks, bo jedni mówią, że jest miałkie, bo zbyt duszpasterskie, a inni z kolei, że za trudne, bo zbyt teologiczne. Wydaje mi, że staramy się utrzymywać pewien balans.
Zachęta do czytania to zaproszenie do spotkania z cudzą wyobraźnią i cudzą myślą. Z perspektywy autora największa satysfakcja jest wtedy gdy jego punkt widzenia jest w stanie odbiorcę wciągnąć do dyskusji i sprowokować do reakcji. Dlatego cieszą mnie krytyczne maile przychodzące do redakcji. Ludzie piszą w nich, że się nie zgadzają, co im się podoba albo wzbudza sprzeciw. Przecież to dowód na to, że chcą wejść z nami w dialog.
Charakter miesięcznika, zwalnia nas z newsowej pogoni za komentarzami i konieczności bycia ze wszystkim na bieżąco. Stawiamy na pogłębione treści pozwalające autorom rozwinąć swoje myśli. Staramy się nie forsować własnego zdania na dany temat, oglądając go z wielu stron, pokazując nieoczywiste punkty widzenia i licząc na dojrzałość czytelników. Zdaje sobie sprawę, że wszystkim nie dogodzimy bo gdyby tak było to stalibyśmy się zupą pomidorową.
***
Roman Bielecki – ur. 1977, dominikanin, absolwent prawa KUL oraz teologii PAT, od 2010 roku redaktor naczelny miesięcznika „W drodze”, popularyzator pielgrzymek do Santiago de Compostela. Mieszka w Poznaniu.
Dawid Gospodarek / Poznań
KAI