Nie mógłbym ich zostawić. Rozmowa z kapelanem szpitala zakaźnego

Choć księdzem jestem dopiero 3 lata, obecna posługa to najpiękniejszy czas mojego kapłańskiego życia! – mówi redemptorysta o. Łukasz Baran, kapelan Szpitala Zakaźnego w Warszawie. To on był świadkiem choroby ks. Pawła, o którym pisaliśmy w ubiegłym tygodniu.

Pamięta ojciec ks. Pawła?

No pewnie, to było dla mnie niesamowite doświadczenie, prawdziwe kapłańskie rekolekcje, jakie otrzymałem od Pana Boga. Nie mam wątpliwości że to Boża interwencja sprawiła że wszystko dobrze się skończyło.

Jak to wyglądało od strony Kapelana?

Gdy go przywieźli do szpitala była Wielka Środa. Największy dramat rozpoczął się w Wielki Czwartek, gdy jego stan gwałtownie się pogorszył. Pamiętam, że zanim się o tym dowiedziałem to był taki normalny Wielki Czwartek: Dzień modlitwy za kapłanów, wspólnego uroczystego obiadu w klasztorze, pięknej, podniosłej atmosfery, dobrych humorów. I nagle w tym wszystkim dzwoni telefon ze szpitala: Z ks. Pawłem, przywiezionym wczoraj jest naprawdę źle! Pobiegłem od razu do szpitala, nasz klasztor znajduje się niedaleko. Chciałem udzielić mu sakramentu namaszczenia chorych. Jednak było to niemożliwe, bo był nieprzytomny, podłączony do respiratora. Rokowania lekarzy były bardzo złe. Ale udało mi się dostać naprawdę blisko niego, dzieliło nas może pół metra. Znajdowałem się za szybą jego izolatki i tak jak stałem udzieliłem mu absolucji generalnej na wypadek śmierci. To była dramatyczna chwila modlitwy pełnej mojego buntu przeciwko Panu Bogu.

Buntu?

Ks. Paweł jest święceniami zaledwie rok młodszy ode mnie, ma 27 lat! Młody kapłan, młody chłopak! Nie rozumiałem dlaczego umiera młody ksiądz, który ma całe kapłańskie życie przed sobą, tylu ludzi mógłby jeszcze wyspowiadać, tyle Mszy św. odprawić. I do tego umiera w Wielki Czwartek? Wtedy gdy składa się księżom życzenia, modli za nich, ja musiałem udzielać absolucji generalnej na wypadek śmierci mojego rówieśnika. Ale oczywiście modliłem się w tej swojej rozpaczy, niezrozumieniu. Zadzwoniłem do sióstr sakramentek na Nowym Mieście, poinformowane zostały karmelitanki na Wolskiej z tą jedna prośbą: Módlcie się, żeby ks. Paweł ocalał. 

Wiele osób się wtedy za niego modliło, kard. Nycz odprawił nawet Mszę Krzyżma w intencji ks. Pawła…

To był wielki szturm do nieba. Każdy modlił się przez wstawiennictwo swojego ulubionego świętego. Ja przez pochowanego u nas w kościele na ul. Karolkowej, Sługi Bożego o. Bernarda Łubieńskiego. Ale minął Wielki Piątek, Wielka Sobota – żadnej poprawy. Niedziela Zmartwychwstania tak samo. I nagle w Poniedziałek Wielkanocny dzwoni do mnie podekscytowana pielęgniarka krzycząc do słuchawki: “Proszę księdza, cud! Ks. Paweł się wybudził, jest przeniesiony z intensywnej terapii na zwykłą salę”. Od razu udałem się do kaplicy szpitalnej. Z tebarnakulum wziąłem Najświętszy Sakrament i udałem się na oddział. Zastałem ks. Pawła przytomnego na łóżku, na tyle świadomego, że mogłem mu udzielić Komunii Świętej. Następnego dnia poprosił mnie o paramenty liturgiczne do odprawiania Mszy. Patrzyłem jak odprawia codziennie Msze św. W Oktawie Wielkanocy, ołtarzem było jego własne łóżko w sali, bo do kaplicy nie mógł wychodzić. 

I to były te ojca rekolekcje…

Przez to doświadczenie ks. Pawła Pan Bóg mi pokazał, że z każdego zła On jest w stanie wyprowadzić dobro. Że jest Panem wszystkiego, co się dzieje, Panem nad tą pandemią, nad każdą chorobą, nad naszą słabością i niezrozumieniem. My nie musimy na początku wszystkiego rozumieć, ale powinniśmy oprzeć się na Nim, nie na swoim planie i wyobrażeniach, całkowicie zaufać Bogu jak Maryja.

Historia ks. Pawła była pierwszym tak mocnym doświadczeniem w posłudze ojca jako kapelana?

Równie mocno pamiętam jedną pacjentkę, także z COVID-19, Była takim moim pierwszym trudnym “przypadkiem” w posłudze kapelana. Przy niej pierwszy raz założyłem ten specjalny kombinezon, przyłbicę i gogle. Do szpitala trafiła na początku kwietnia. Skontaktował się ze mną jej syn z prośbą, bym udzielił jego mamie sakramentu namaszczenia chorych. Poszedłem, niestety nie było już z nią kontaktu, ale udzieliłem sakramentu namaszczenia chorych, absolucji generalnej, modliłem się. Tydzień później dostałem informację, że zmarła. I choć przeżyłem to mocno, to jednak czułem, że się przydałem, że ona mogła odejść do Pana pogodzona, że otrzymała odpust zupełny na wypadek śmierci. Pocieszałem też jej rodzinę. 

Rodziny zmarłych na COVID mają szczególnie ciężko, prawda?

Na pewno, nie dość bowiem, że nie mogą towarzyszyć swoim bliskim w odchodzeniu, to jeszcze nawet nie mogą ich zobaczyć po śmierci, pożegnać się. Zmarli z koronawirusem są od razu zapakowywani w foliowy worek i umieszczani w trumnie, której nie można otworzyć. Trumna także nie może być obecna na Mszy pogrzebowej. Zakład pogrzebowy przekazuje zmarłego dopiero na odprowadzenie do grobu. To jest wyjątkowo trudna sytuacja dla osób w żałobie. Na pewno jednak pomaga rozmowa z kapłanem oraz świadomość, że ich ukochana zmarła Mama czy babcia pojednała się przed śmiercią z Panem Bogiem, że był przy niej kapłan. 

Jest ojciec takim łącznikiem między rodziną a chorymi. Jak wygląda na co dzień ta posługa w czasie koronawirusa?

Rzeczywiście, w czasie epidemii wygląda inaczej niż wyglądała wcześniej, gdy mogłem osobiście chodzić po wszystkich salach, przedstawiać się i pytać, czy ktoś chciałby poprosić o moją pomoc jako księdza. Teraz moimi pomocnikami są pielęgniarki i lekarze, którzy zaraz po przyjęciu pacjenta na oddział informują że w szpitalu jest kapelan i można się w razie potrzeby do niego zwrócić. 

Jak często korzystają z tej pomocy? Jak w ogóle wygląda życie duchowe na oddziale zakaźnym z pacjentami zarażonymi koronawirusem?

Moim habitem jest teraz specjalny kombinezon, rękawice, przyłbica i maska (śmiech). Do tego wszystko, co wnoszę ze sobą do chorych musi już u nich zostać. Jeśli idę z Panem Jezusem to Hostii niosę tylko tyle, ilu rzeczywiście będę miał przyjmujących Komunię św. Cyborium, gdzie przenoszę Najświętszy Sakrament po powrocie z oddziału jest dezynfekowane. Tak samo z olejami świętymi, których używam do sakramentu Namaszczenia Chorych: przed wejściem do sali biorę na kciuk tyle, ile będę potrzebował dla danego pacjenta. Nie zabieram tez drukowanego obrzędu sakramentu chorych, a teksty modlitw odbijam wielokrotnie na ksero, by je już u chorego po Sakramencie zostawić. 

Skoro to nie ksiądz chodzi po salach chorych, tylko oni sami muszą się przez lekarza zgłosić, pewnie jest ich mniej teraz niż przed epidemią?

Rzeczywiście jest trochę mniej chętnych do skorzystania z posługi, ale na brak pracy nie narzekam. Pacjenci traktują mnie rzeczywiście jako ich łącznik ze światem, zwłaszcza ci, którzy są już starsi i nie umieją korzystać ze smartfonów czy telefonów. 

Co im najbardziej dokucza, poza samotnością?

Rzeczywiście, samotność dokucza im szczególnie, martwią się co tam słychać w ich rodzinach. Do tego monotonia życia szpitalnego. Pamiętajmy, że nawet nam – zdrowym, w domach jest ciężko przetrwać w tym zamknięciu, a co dopiero chorzy w izolatkach, bez kontaktu z innymi chorymi. Dla nich jedynym światem jest personel medyczny no i ja, kapelan. Pewnie dlatego tak wielką popularnością cieszą się wśród nich różne książki, które są w szpitalu rozdawane. Najmocniej te o ks. Kaczkowskim oraz o Spowiedzi świętej. Dostaję od zaprzyjaźnionych osób lub kilku wydawnictw egzemplarze książek i wszystko rozchodzi się na pniu. Także wśród personelu medycznego. 

Pacjenci przychodzą na Mszę ś. do kaplicy szpitalnej?

Obecnie wszyscy pacjenci ze względu że przebywają w izolatkach nie mogą przyjść do kaplicy, która znajduje się w strefie „czystej”. Jednak łączą się z transmisjami Mszy św. i nabożeństw. Często na korytarzu słyszę charakterystyczny dżingiel Radia Maryja. Jak leżał jeszcze u nas ks. Paweł, o którym wcześniej mówiliśmy, on nawet prowadził ze swojego łóżka modlitwy brewiarzowe przez media społecznościowe ze swoją młodzieżą ze wspólnoty, którą się opiekował. Oczywiście gdy już był przytomny i dochodził do zdrowia po tym najcięższym okresie. 

Kto zatem najczęściej korzysta ze Mszy św. w kaplicy?

Pielęgniarki, salowe, opiekunki medyczne, lekarze, i służby techniczne. W skrócie cały przekrój personelu medycznego. Oni są szczególnie spragnieni pokrzepienia duchowego, Eucharystii. Dla nich także jestem kapelanem. Wcześniej Msza św. była tu w niedzielę tylko raz, teraz są dwie: jedna o 7 rano, dla wszystkich kończących zmianę nocną, druga o 18:30 – dla kończących zmianę dzienną lub zaczynających “nockę”. Sami o to prosili. Zwłaszcza, że przez obecne obostrzenia nie są w stanie zawsze “wbić” się do swoich kościołów parafialnych. Ich głód Pana Boga jest dla mnie bardzo budujący. Lekarze, pielęgniarki, salowe, cały personel – często widzę, jak wpadają na kilka chwil do kaplicy na cichą modlitwę albo chociaż robią znak krzyża przechodząc obok kaplicy. A kaplicę mamy w centrum szpitala, nie gdzieś w piwnicy czy na obrzeżach. Oni wszyscy są w szczególnie trudnej sytuacji. Ja mam łatwo, idę do tej posługi na parę godzin, zaglądam tylko do sal. Oni są z pacjentami non stop, 12 godzin na dobę, w tych kombinezonach, całym trudzie. Musimy o nich pamiętać stale.

Jest ojciec kapelanem w tym szpitalu zaledwie od września ubiegłego roku. Jak z perspektywy tych kilku miesięcy, zwłaszcza teraz patrzy ojciec na tę posługę. 

Rzeczywiście, jestem tu krótko, księdzem też jestem zaledwie 3 lata, ale nawet z takiej perspektywy mogę powiedzieć, że jest to najpiękniejszy moment w całym moim kapłaństwie. Najtrudniejszy, pełen największych wyzwań, ale i najpiękniejszy. Mogę sam na własne oczy widzieć, jak działa Pan Bóg, jak troszczy się o nas, w jaki sposób wysłuchuje modlitw. Przypomina mi się utwór, Alberta Camusa “Miasto oblężenia”. Albert Camus w swym utworze przedstawia sytuację panującą w mieście nawiedzonym przez epidemię. Uciekają z niego najpierw najbogatsi ludzie. Na widok ich ludzie zachowują spokój, milczą. Opuszczają ich potem artyści, wojskowi, medycy – lecz lud ciągle milczy. Dopiero, kiedy w końcu miasto opuszcza ksiądz ktoś przeraźliwie krzyczy: “Teraz, ludu chrześcijański, jesteś sam”. I ja nie chcę do czegoś takiego dopuścić. Widzę, że póki wśród pacjentów, ale też i pielęgniarek, salowych, lekarzy jest ksiądz – morale duchowe nie upada. Nie mógłbym zostawić ich wszystkich samych. 

Za: www.stacja7.pl

Wpisy powiązane

Kokotek: prawie 100 uczestników Zakonnego Forum Duszpasterstwa Młodzieży

Na Jasnej Górze odbywają się rekolekcje dla biskupów

125 lat obecności naśladowców św. Franciszka w Jaśle