Jezuici w Polsce to przeszło sześciuset mężczyzn w różnym wieku. Połowa z nich to jezuici pracujący w Prowincji południowej. Znam każdego z nich. Żyjemy w siedemnastu wspólnotach różnej wielkości.
Ojciec Jan. Ponad siedemdziesięcioośmioletni jezuita, pracujący na parafii. Jest kierownikiem wielu osób, w tym studentów, często spowiada podsyłanych mu ludzi z różnymi problemami. Ukończył filologię klasyczną, do dziś zajmuje się tłumaczeniem książek. Ten pogodny jezuita przez wielu jest nazywany „Dziadkiem” – to słowo jest kluczem do zrozumienia, w jaki sposób Ojciec Jan podchodzi do ludzi. Buduje bardzo ciepłe i serdeczne, a zarazem nacechowane dużą mądrością życiową relacje z innymi. Ojciec Jan jest człowiekiem głębokiej modlitwy.
Brat Józef. Znam go od dwudziestu lat. Człowiek, który łączy ciężką pracę z głęboką modlitwą. Kiedy go poznałem, był zakrystianem, już wtedy po sześćdziesiątce, ale potrafił mnie zafascynować swoją głębią. Ma bardzo spracowane ręce, zniszczone. Kiedyś był kucharzem, później ślusarzem, ogrodnikiem. Dziś mieszka w naszej wspólnocie, w moim rodzinnym mieście. Ze względu na wiek już nie pracuje, ale spędza sporo czasu w zakrystii i ogrodzie, i bardzo dużo się modli. Jego ciało, gdy się modli, wygląda jakby było opuszczone przez ducha, a on sam był gdzieś daleko z Bogiem. Brat Józef robi świetną królewską jajecznicę i produkuje bardzo dobre wino.
Ojciec Tomasz. Człowiek niskiego wzrostu, ale ogromnego serca. Od wstąpienia do nowicjatu marzył o zostaniu misjonarzem, przez wiele lat jego pragnienie musiało być „odstawiane” na bok, jednak nigdy go w sobie nie zabił. Dziś przygotowuje się do wyjazdu na swoje upragnione misje. Przez ostatnie lata pracował z młodzieżą, wkładając w to całego siebie, opracowywał nowe projekty formacyjne, organizował duże imprezy młodzieżowe. Pasją ojca Tomasza jest myślistwo.
Ojciec Wacław. Od lat jest w naszej prowincji jednym z tych jezuitów, którzy przemierzają tysiące kilometrów, głosząc słowo Boże. Ojciec Wacław robi to, korzystając z autobusów i pociągów. Przez swoje niełatwe doświadczenie życiowe został księdzem, który rozumie ludzi z „pokręconymi” historiami. Kiedy rozmawia się z tym człowiekiem, nigdy nie czuje się dystansu. Czasami nawet można odnieść wrażenie, że jest człowiekiem naiwnym, ale to tylko pozory. On jest po prostu tak bardzo łagodny. Lubi mówić o tym, że Bóg jest dobry.
Brat Grzegorz. Choć po czterdziestce jest jednym z najmłodszych naszych braci. Obserwuję go od wielu lat i zawsze przychodzi mi na myśl jedno określenie – pasjonat swojej roboty. Ten człowiek nigdy nie mówi o sobie, o swoim zmęczeniu czy frustracji. Od lat robi swoje i zawsze jest gotów, by pomóc. Pasją Brata Grzegorz jest piłka nożna.
Ojciec Tomasz. Wykładowca na naszej Akademii. Przygotowuje swoją habilitację, równocześnie całe swoje serce wkładają w dobre funkcjonowanie uczelni. Na Mszach Ojca Tomka zawsze kościół jest pełen ludzi, którzy przychodzą, bo wiedzą, że jest to człowiek dużej wewnętrznej radości. Z jego ust nigdy nie pada żadne słowo, które by raniło drugiego. Ojciec Tomek na kazaniach mówi o Chrystusie, który nie nudzi się człowiekiem. Jestem przekonany, że pasją Tomasza jest dobroć.
Ojciec Andrzej. Jeden z najbardziej dyspozycyjnych jezuitów, jakich znam. Andrzej ma charyzmat ożywiania martwych miejsc. Gdziekolwiek zostaje posłany, tam w krótkim czasie powstają nowe inicjatywy, zajmujące się duszpastersko ludźmi. Andrzej jest tytanem pracy, nie zna określenia „oszczędzanie siebie”. Wymaga także od innych. Jego cel? Rozwój człowieka. Jego pasja? Praca.
Ojciec Stanisław. Mógłby już spokojnie odpoczywać na emeryturze, tym bardziej że ma bardzo schorowane nogi i z trudem się porusza. Mimo tego ten człowiek, który przez całe życie pracował z młodzieżą, bardzo często wsiada do autobusu i jedzie do więzienia. Rozmawia z więźniami, modli się z nimi, daje im nadzieję. Jest ojcem dla wielu młodych, pogubionych w życiu mężczyzn.
Mógłbym tak o każdym z jezuitów napisać nie kilka zdań, ale wiele stron. Nie wstąpili do zakonu, by o nich pisać książki, poszli do nie, bo zrozumieli, że jedyną drogą jest Jezus, a najlepszą formą realizacji tego odkrycia jest Towarzystwo. Każdy z nas jest inny. Niektórzy mówią o tym indywidualizm, ja nazywam to skarbem różnorodności. Różne mamy historie życia, różne temperamenty, prace i wizje świata.
Wstąpiłem do zakonu szesnaście lat temu dlatego, że spotkałem właśnie takich zwykłych jezuitów, którzy pokazali mi, że można być księdzem, zakonnikiem, mieć swój styl działania, a zarazem być w drużynie. Dołączyłem do drużyny i choć przez te lata miewałem wiele wątpliwości, nie dotyczyły one jednak Towarzystwa. Może zabrzmi to niepokornie, ale jestem przekonany, że nie ma dla mnie lepszej drogi. Tak zapewne myśli owych wspomnianych ośmiu moich współbraci jak i cała reszta, o których wielki świat nigdy nie usłyszy.
Grzegorz Kramer SJ
Za: www.deon.pl