Program obozu był bogaty, więc nie sposób było się nudzić. Po pierwsze – góry. Pogoda była mocno średnia, musieliśmy nieraz czekać na „okienka pogodowe”, zupełnie jak jacyś himalaiści. Ale Wielką Raczę zdobyliśmy, poza tym odprawialiśmy „górską” Drogę Krzyżową, zaś Mszę św. niedzielną przeżywaliśmy w kapliczce na Oźnej.
No i wycieczki autokarowe. Tych mieliśmy dwie. Pierwsza – to wyjazd do Ustronia. Stamtąd wyjechaliśmy kolejką na Wielką Czantorię, gdzie niektóre dzieciaki po raz pierwszy mogły przekroczyć dwie granice: Polski (z Czechami) i granicę 1000 m. n.p.m. Po zjechaniu w dół udaliśmy się do Leśnego Parku Niespodzianek, w którym czekała nas kolejna dawka wrażeń. Można tam przechadzać się wśród zwierząt, które w normalnym zoo znajdowałyby się w zamknięciu (np. muflony, lamy). Coś, czego na pewno nie zapomnimy, to pokaz lotów ptaków drapieżnych. Ogromny orzeł szybujący tuż nad głową potrafi przyśpieszyć bicie serca.
Druga, bardziej „uduchowiona” podróż – to wyjazd do sanktuariów: w Przyłękowie i w Rychwałdzie. Oczywiście nie mogliśmy nie odwiedzić wówczas ks. Kazimierza Jońca w Pewli Małej, który ugościł nas obficie, a wcześniej wielokrotnie prowadził obóz. Jeszcze tego samego dnia zwiedzaliśmy Stare Miasto w Żywcu.
Do historii przejdą piłkarskie mecze: Toruń – Reszta Świata; zacięte, wspaniałe pojedynki, kończone ze zmiennym rezultatem. Ale to dobrze, każdy mógł się cieszyć ze zwycięstwa. Prócz tego turnieje: w tenisa stołowego, w bilarda i w piłkarzyki.
Staraliśmy się jednak, żeby uczestnicy obozu odczuli, że centrum dnia stanowi na obozie Eucharystia. Dlatego codziennie przygotowywaliśmy się do niej przez szkołę liturgiczną i śpiew. Programem tych dziesięciu dni było „osiem błogosławieństw” i to według nich staraliśmy się przeżyć te dni.
Wielkie “Bóg zapłać!” składamy ks. Tadeuszowi Cadrowi za to, że z taką cierpliwością przetrwał nasz najazd i wielokrotnie służył nam radą i pomocą.
ks. Grzegorz Krężel CSMA
Za: www.michalici.pl