– mówi matka Violetta od Maryi Wszechpośredniczki Łask – przełożona klasztoru polskich karmelitanek bosych w Hafnarfjörður na Islandii. – Nie mogę powiedzieć, że kiedy zostałam przeoryszą, to poczułam się matką – dodaje jej wieloletnia poprzedniczka na tym stanowisku matka Agnieszka od Bogurodzicy.
Jarosław Dudała: Czy Matkom nie brakowało nigdy bycia… matkami?
Matka Agnieszka: W życiu mniszki na pewno są różne etapy. To normalne, że przychodzi czasem żal, że już nie można być matką, że się z tego zrezygnowało całkowicie. Tak wygląda czas próby. Jest to zarazem moment, kiedy trzeba na nowo wybrać Jezusa. Kiedy wstępowałam do Karmelu, wybierałam tylko Jego. To nie było wyrzeczenie, tylko wybór. I w takich sytuacjach też trzeba wolną wolą wybierać Jezusa na nowo.
Matka Violetta: Decyzja o wstąpieniu była dla mnie bardzo świadomą rezygnacją z macierzyństwa. Ale Jezus jest w stanie zaspokoić wszystko. Ten pierwszy wybór determinuje następne. Najważniejszy wybór to wybór Jezusa. W Nim posiadamy wszystko. Jeśli przychodzą różne chwile…
Na przykład?
M.V: Np. gdy podczas doświadczania wewnętrznych prób przychodziły do nas w odwiedziny dzieci z przedszkola. Wtedy jakoś szczególnie wydawały mi się… urocze…
Muszą przyjść chwile, w których człowiek odczuwa różne braki. To sposobność do okazania Jezusowi wierności. On także poprzez takie sytuacje realizuje swój długi plan oczyszczania naszych serc, by ostatecznie należały i pragnęły wyłącznie Jego. W tym odnajdujemy karmelitańskie „nada” (nic) domagające się porzucenia wszystkiego dla Niego samego. Jest to miejsce doświadczenia głębokiego ubóstwa duchowego. Padają mity, że mogę cokolwiek ofiarować Bogu i, jak by to określiła św. Teresa od Dzieciątka Jezus, ,,mam puste ręce”. Jest to trudny czas, bo nauczyliśmy się – biorąc wzorce z „tego świata” –, że do Jezusa musimy przychodzić z „darami”, by zyskać Jego miłość czy przychylność. A Jezus zaskakuje nas i mówi, że jeśli nie staniemy się jak dzieci, nie wejdziemy do Jego królestwa. Dziecko ma stuprocentowe przekonanie, że nic nie może i jest całkowicie zdane na matkę czy ojca. Takimi chce mieć nas Jezus.
Myślę, że czasem pojawia się pokusa (zwłaszcza u osób duchownych), by fizyczny brak rodzicielstwa zastąpić macierzyństwem czy ojcostwem duchowym dla poczucia spełnienia czy użyteczności. Subtelna pokusa umotywowana służbą Bogu i ludziom. Ale jak te „naręcza owoców” czy „kołyski duchowych dzieci” zrozumieć w kontekście pustych rąk u św. Tereni? Myślę, że większą uwagę powinnyśmy przykładać do refleksji, jak bardzo nic nie możemy uczynić niż temu, jak wielu nam coś zawdzięcza. W pierwszym przypadku mamy szansę na wejście w prawdziwą pokorę wobec Boga, w drugim – istnieje niebezpieczeństwo samozadowolenia. A to Jezus ma być moim jedynym zadowoleniem i ,spełnieniem najskrytszych pragnień. Będąc przez Niego tak prowadzoną, nigdy powierzonego mi zadania przełożeństwa nie traktowałam jako powołanie do stania się duchową matką.
Jest też w takich „ojcowskich” i „matczynych” relacjach niebezpieczeństwo uzależnienia od siebie nawzajem.
A jednak siostry w klasztorze zwracały się do Was per: Matko…
M.V.: Nasza założycielka św. Teresa z Avila chciała, by siostry były dla siebie przede wszystkim siostrami, przyjaciółkami. W tym duchu przełożoną, wybieraną co trzy lata, powinny cechować szczera miłość i troska o powierzone jej siostry. Oczekiwała, by w osobie matki-przeoryszy spotkały się cierpliwość, wyrozumiałość, rozsądek, wrażliwe serce i dojrzałość ludzka właściwa mądrym matkom, ale też i zmysł pedagogiczny…
Jeśli siostry czują się akceptowane i mają możliwość swobodnego dzielenia się we wspólnocie swoimi wewnętrznymi światami, nie będą wchodzić w partykularne i niezdrowe relacje z przełożoną ani też nie będą szukać tego poza klasztorem. Jeśli przeorysza – jako odpowiedzialna za wspólnotę – uchwyci tę zależność (sama będąc osobą wewnętrznie zintegrowaną ), pojawia się możliwość stworzenia wspólnoty o znamionach rodziny lub –, jakby to rzekła św. Teresa od Jezusa – ,,małego kolegium Jezusa”.
M.A.: Nie mogę powiedzieć, że kiedy zostałam przeoryszą, to poczułam się matką. Wybór sióstr zaskoczył mnie. Czułam się bezradna. Nie wiedziałam, jak mam działać, bo przecież te siostry to oblubienice Jezusa i tylko On wie, co jest dla nich dobre, a ja miałam podejmować decyzje, od których wiele zależało…
Ale Jezus postawił przede mną także inne zadanie w moim 39-letnim już karmelitańskim życiu. Przy naszej wspólnocie zaczęli gromadzić się świeccy – najpierw na mszach, potem w rozmównicy. Widziałam ich głód, pragnienie, żeby zaczerpnąć czegoś duchowego. Przez kilka lat prowadziłam świecką wspólnotę karmelitańską. Głosiłam im konferencje, towarzyszyłam duchowo. Jednak zawsze starałam się nakierowywać ich na dojrzałą i żywą relację z Jezusem, tak, by nie zatrzymywać ich na sobie. To Jezusowi wszystko zawdzięczają, ja czuję się słaba, nieudolna, choć Jezus posłużył się mną, by formować ich serca. Ktoś może to nazwać duchowym macierzyństwem, ja jednak postrzegam w tym siebie jako zwykłe narzędzie w ręku Pana.
Na początku swojej drogi zakonnej miały Matki swoje przełożone i to do nich zwracały się per: “Matko”.
M.V.: Tak, w ten sposób zwracamy się do przeoryszy, wyrażając swój szacunek i oddanie. Jednak zawsze bardziej czułam się córką Boga niż córką konkretnej przeoryszy, co nie przeszkadzało mi być posłuszną. W ślubie posłuszeństwa oddałam Jezusowi swoją wolę, otwierając się na Jego wolę objawiającą się w woli zmieniających się przełożonych-matek, a to bardzo uwalnia od samej siebie. Jako karmelitanka bosa czuję się również córką naszej świętej Matki Teresy z Ávila – założycielki naszego zakonu i nie ukrywam, że to jej nauczanie odegrało kluczową rolę w mojej duchowej wędrówce z Jezusem.
M.A.: Nasza Święta Matka pisze w konstytucjach, że przeorysza powinna ,,z miłością matki troszczyć się o potrzeby duchowe i materialne sióstr” oraz że ,,pośród sióstr jest więzią jedności i miłości”. Moja obecna przeorysza (Matka Violetta – przyp. JD) ma ciepłe serce matki. Jest dla mnie wzorem troski pod każdym względem: i ludzkim, i duchowym. Ujmuje mnie i wzbudza w sercu wdzięczność, że Jezus ukształtował i podarował wspólnocie taką osobę. Jezus troszczy się o każdy szczegół naszego życia. Zapewnia, że przeliczone są wszystkie włosy na głowie. Jeśli więc przeorysza zna numer buta każdej siostry, upodobania smakowe, martwi się trudnościami w naszych rodzinach, to niezaprzeczalnie dane nam zostało znaleźć się w orbicie Jego „matczynej miłości” (idąc za intuicją Julianny z Norwich).
Czyli Matka Violetta jest matką – nawet jeśli sama tego tak nie odczuwa…
Za: www.gosc.pl