Publikujemy pełną wersję rozmowy o meandrach historii oliwskich cystersów, przybyszach ze Wschodu i o tym, jak niemiecki feretron Maryi słał się obrazem Matki Bożej Królowej Korony Polskiej. O tym wszystkim mówi proboszcz o. Albin Chorąży OCist.
Ks. Rafał Starkowicz: Jak to się stało, że nieopodal prastarego opactwa cysterskiego działa parafia, w której posługują ojcowie z tego zakonu?
O. Albin Chorąży OCist: W tej parafii cystersi posługują od zakończenia II wojny światowej. Opatem w Szczyrzycu był wówczas niezwykły wizjoner o. Benedykt Biros. Miał on wielkie pragnienie posługi wiernym i rozkrzewiania naszego zakonu. Na ziemiach odzyskanych, które po wojnie wróciły do Polski, było mnóstwo klasztorów pocysterskich. Opactwo szczyrzyckie liczyło wówczas sporo ponad 100 zakonników. Wymyślił sobie zatem, że może obsadzić wszystkie te klasztory i w ten sposób przyczynić się do powrotu cystersów na Pomorze. Już w 1945 r. do Gdańska przybyli pierwsi bracia. Ale w pocysterskim kościele od 1925 r. działała już katedra gdańskiego biskupa. Sam bp Karol Splett został po wojnie internowany. Diecezją zarządzał ks. inf. Andrzej Wronka. On zaproponował, żeby cystersi zajęli protestancki kościół znajdujący się w Oliwie, nieopodal katedry. Problem w tym, że wówczas jeszcze funkcjonowali tu ewangelicy, którzy właśnie przygotowywali się do opuszczenia Polski.
Cystersi po prostu go przejęli?
Wszystko odbyło się zgodnie z literą prawa. Cystersi kupili ten kościół od gminy ewangelickiej. Opat zapłacił, sporządzono odpowiedni dokument, na którego mocy cystersi stali się właścicielami trzech działek, kościoła i domu. Ale komunistyczne władze tego nie zatwierdziły. Dobra te formalnie zostały przekazane cystersom dopiero po latach, w ramach tzw. mienia przesiedleńczego. Co ciekawe, wciąż mamy ten dokument kupna i można go u nas obejrzeć.
Od czego rozpoczęliście pracę z mieszkańcami Oliwy?
Od remontu. Budynek wprawdzie nie nosił śladów większych zniszczeń, ale była jakaś dziura w wieży, kilka wybitych witraży i kompletnie zniszczone organy. W obecnej plebanii znajdowała się komenda Armii Czerwonej. Najstarsi mieszkańcy mówią, że w obecnych salkach katechetycznych była wtedy stajnia. Cystersi mieszkali wówczas gdzieś przy ul. Wita Stwosza i na nabożeństwa dochodzili do kościoła. Trzeba było też dostosować świątynię do sprawowania katolickiej liturgii. Pierwszy ołtarz – tryptyk pochodzący z kościoła z Pruszcza Gdańskiego – wypożyczono od konserwatora zabytków. Ale po kilku latach trzeba było go oddać. Wówczas pojawiło się kolejne zadanie: skąd wziąć nowy ołtarz? Postanowiono o zlikwidowaniu bocznych balkonów, jakie często znajdują się w protestanckich świątyniach. Z nich pozyskano materiał do budowy ołtarza. Wersje mówiące o miejscu jego wykonania są różne. Jedni zarzekają się, że maszyny stolarskie sprowadzono na plebanię i tu go wykonano. Inni – że powstał we wrzeszczańskich zakładach meblarskich, a na plebanii jedynie montowano jego elementy. Jeszcze inni z kolei zaświadczają, że został wykonany w Toruniu, pod okiem profesora toruńskiego uniwersytetu Jerzego Hoppena. Ale adaptacja świątyni dla potrzeb katolickiego kultu to nie wszystko. Ponieważ po wojnie nie było wielu nauczycieli, nasi ojcowie uczyli w pobliskiej szkole, w której obecnie działa znane z wysokiego poziomu nauczania V Liceum Ogólnokształcące. W programie były wówczas jeszcze łacina i greka. Jeden wykładał nawet geografię. Można powiedzieć, że od początku swojej posługi byli zintegrowani z tą społecznością.
W jaki sposób zadecydowano o nadaniu świątyni tytułu Matki Bożej Królowej Korony Polskiej?
Po 1945 r. zaczęli przyjeżdżać do Gdańska ludzie z różnych stron Polski. Szczególnie z terenów, które zostały zajęte przez Związek Radziecki. Byli to ludzie z okolic Wilna, obecnej Białorusi czy ze Lwowa. Co ciekawe, przyjeżdżali tu także ludzie z Podhala, wysiedleni ze swoich domów. Byli to najczęściej właściciele dużych obiektów wypoczynkowych, których majątek znacjonalizowano, a ich samych zmuszono do wyjazdu. Znalazło to odzwierciedlenie chociażby w nazwach ulic w Oliwie. Są tu Podhalańska, Tatrzańska, Karpacka, Kasprowicza, Witkiewicza… Na początku z naszego kościoła korzystali także grekokatolicy oraz duszpasterstwo wojskowe. Wszyscy oni mieli zaś niezwykłą cześć dla Matki Bożej. Wystarczy przypomnieć, że z ostatnim z transportów z Wilna przyjechała do Gdańska kopia obrazu Matki Bożej Ostrobramskiej, która znajduje się u franciszkanów. Ktoś wpadł na pomysł, że tytułem najbardziej łączącym wszystkie te środowiska będzie tytuł Matki Bożej Królowej Polski.
Ale skąd cystersi wzięli wizerunek Matki Bożej? Nie było go przecież w protestanckiej świątyni…
To prawda. W prezbiterium był ewangelicki ołtarz, którzy przedstawiał drzewo życia. U podstawy stały dwie postacie – Adama i Ewy. Na gałęziach znajdowały się przedstawienia świętych Starego i Nowego Testamentu. Całość wieńczył Pan Jezus na krzyżu. Ten krzyż znajduje się obecnie nad ołtarzem Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Ówczesny proboszcz katedry zaproponował, że w związku z tytułem kościoła odda jeden z feretronów z wizerunkiem Matki Bożej, aby wyeksponować go w katolickim ołtarzu. Wykonali go pod koniec XVIII w. gdańscy złotnicy z firmy Bauer i Synowie. Przedstawia Matkę Bożą przyozdobioną srebrną sukienką. Po drugiej stronie są natomiast krzyż i narzędzia męki Pańskiej. Rzecz w tym, że był to feretron, z którym do sanktuarium w Wejherowie pielgrzymowali niemieccy katolicy z Oliwy. Właśnie ten feretron podarowano cystersom. I tak oto niemiecka Matka Boża stała się Królową Korony Polskiej. Wywoływało to pewnie uśmiech na twarzach starych mieszkańców Oliwy, którzy pamiętali genezę tego wizerunku.
To znamienne, bo przecież Oliwa była w ciągu wieków ostoją polskości…
Od czasu reformacji większość katolików w Gdańsku stanowili Polacy. Oliwscy opaci też w większości przypadków byli właśnie Polakami. Niektórych z polskimi królami łączyły mocne więzi. W historii zachowały się chociażby świadectwa o przyjaźni łączącej opata Michała Hackiego z królem Janem III Sobieskim. Opat Hacki na różne sposoby dbał o umocnienie polskości na Pomorzu. Włączał się też w umacnianie państwa polskiego. Jednak w ostatnich latach przed kasatą oliwskiego klasztoru opatów zaczął mianować król pruski. Trzej ostatni opaci oliwscy – mianowani z jego nadania – byli już Niemcami… Ale, co ciekawe, kasata opactwa, która miała miejsce w 1831 r., wiązana jest przez niektórych z tym, że cystersi udzielili wówczas schronienia powstańcom listopadowym. Wiemy jednak, że wówczas przez ziemie pruskie przetoczyła się fala kasaty zakonów. Procedura była prosta. Najpierw był nakaz, później kilka godzin na spisanie inwentarza, który zabierali przedstawiciele władzy pruskiej. A zakonników rozsyłano na różne placówki, gdzie dożywali swoich dni. Ostatni cysters oliwskiego opactwa zmarł w Braniewie i tam został pochowany.
Przed reformacją oliwa także ciążyła ku Rzeczypospolitej…
Za wierność Polsce i Kościołowi katolickiemu przychodziło cystersom płacić wysoką cenę. Trzeba przypomnieć, że oliwskie opactwo przeżyło wiele najazdów, które nierzadko kończyły się nie tylko splądrowaniem klasztoru, ale także śmiercią wielu braci. Były więc dwa napady Prusów, trzy najazdy krzyżackie. Wszystkie w samym tylko XIII wieku. Później napadali na Oliwę Brandenburczycy, husyci i gdańszczanie. Opactwo przeżyło wreszcie także dwa najazdy szwedzkie. Ale jest tu też miejsce na swoiste zwycięstwo. To właśnie w Oliwie 3 maja 1660 r. podpisano słynny pokój oliwski, kończący wojny szwedzkie. Król Polski nie zamierzał wstępować do świątyni protestanckiej, jaką była obecna bazylika Mariacka. Jedynym okazałym miejscem w okolicy, należącym do Kościoła katolickiego, była Oliwa.
Jak niezwykła historia Oliwy przekłada się na współczesność?
Dzisiaj na terenie parafii mieszkają grekokatolicy i prawosławni, którzy modlą się z nami. To ludzie, którzy przybyli ze Wschodu, aby pracować w Polsce. To zadziwiające, ale dwa lata temu, podczas procesji Bożego Ciała, bardziej słychać było języki ukraiński i rosyjski niż polski. Ludzie od wieków przyjeżdżali tu z różnych stron. Tak jest i dzisiaj. Od lat łączy ich jedna Matka Boża. Królowa Korony Polskiej.
Za: gdansk.gosc.pl