Dom Pomocy Społecznej w Lublińcu na Kochcickiej… nie ma własnej nazwy, jak chociażby “Zameczek”, w którym obecnie posługuje dwóch innych oblatów wraz z młodzieżą z “Niniwy”. W ośrodku znajduje się 250. mieszkańców. Od soboty do wyczerpanego psychicznie i fizycznie personelu dołączyło trzech zakonników, wśród nich oblat z Katowic – o. Sylwester Maćkiewicz OMI. Na co dzień jest misjonarzem ludowym (rekolekcjonistą). Na kilka tygodni zamienił habit na maseczkę, przyłbicę i rękawiczki. Pracuje w ośrodku, w którym stwierdzono zarażenia COVID19, na jego oddziale jest blisko 40 pensjonariuszy.
Paweł Gomulak OMI: Zgłosiłeś się jako wolontariusz do pracy wśród pensjonariuszy, wśród których są pacjenci zarażeni COVID19, czy łatwo było podjąć taką decyzję i co na nią wpłynęło?
Sylwester Maćkiewicz OMI: Decyzja nie była łatwa, choć dość szybko ją podjąłem. Może to dziwnie zabrzmi, ale jeśli taka jest wola Boża, to nie mam wątpliwości, że jest to słuszna decyzja. Nie, żebym czuł się przymuszony. Po prostu z radością przyjmuję od Niego zadania.
Gdy epidemia się rozprzestrzeniała, społeczeństwo zamykano w domach, a księży odizolowano od ludzi, przeszła mi myśl, że dziwne czasy nastały. Kiedyś w takich sytuacjach to właśnie księża i osoby zakonne narażały swoje zdrowie i życie posługując chorym i potrzebującym. A dziś – gdybym chciał pójść tymi śladami, prawo mi zabrania. Myślę, że to były pierwsze Boże przygotowania do tej decyzji. Gdy więc zadzwonił do mnie mój współbrat z propozycją takiej posługi, od razu się zgodziłem. Chyba powinienem powiedzieć, że decyzję już wcześniej miałem podjętą. Z perspektywy kilku dni posługi cieszę się, że mam tę możliwość.
Z naszej rozmowy wiem, że personel, do którego dołączyłeś, był skrajnie wyczerpany. Czy obecność księży pomaga im w wykonywaniu codziennych obowiązków?
Pierwsze moje chwile spędzone na oddziale przyniosły wrażenie, że nie chorzy potrzebują pomocy, ale właśnie personel. Jedna z młodych pracownic wspominała, że wiele łez wylała z wyczerpania. Psychicznego i fizycznego. W całkowitym zamknięciu, z obawą utraty zdrowia, na dyżurze 24h na dobę, bez możliwości normalnego snu, pracując w uciążliwym stroju, mającym zmniejszyć ryzyko zakażenia. Coś strasznego. Później też wylewała łzy wdzięczności, gdy jedna z koleżanek zdecydowała się przyjść jej z pomocą, zamykając się na tym samym oddziale.
Nasza obecność (oprócz mnie jest tam jeszcze dwóch salwatorianów: oo. Maciej i Wojciech) nie tylko odciążyła je fizycznie, ale przede wszystkim przyniosła im wsparcie duchowe, psychiczne.
Inna z pań zadała mi pytanie: „Dlaczego ksiądz zdecydował się na ten wolontariat?”. Według mnie to pytanie odkrywa, że już sama ta decyzja była dla nich umacniająca, niosąca nadzieję. Jak się potem dowiedziałem, ludzie nie znają księży z tej strony.
Gdy już nasza obecność pozwoliła pracownikom się wyspać, odpocząć, zaczęły się żarty i sympatyczne rozmowy. Współpraca się układa bardzo dobrze.
Patrząc na personel DPS, stwierdziłem: to nie praca, to powołanie. Nie ma innej możliwości.
Jesteś „na stanowisku” od soboty. Na czym polegają Twoje obowiązki? Co jest dla Ciebie zaskoczeniem, co jest najtrudniejsze?
Nocny dyżur to przede wszystkim czuwanie. Wykwalifikowany personel może wtedy odpocząć. W dzień natomiast jest sporo pracy przy wydawaniu posiłków, niektórych trzeba nakarmić. Trzeba posprzątać, pomóc w zadbaniu o higienę osobistą, zdezynfekować niektóre powierzchnie.
Największym dla mnie zaskoczeniem była postawa pracowników. Szczerze powiedziawszy, nie wiedziałem czym w swojej istocie jest DPS. Widząc personel tak oddany pomocy ludziom, spośród których część nie potrafi, czy wręcz nie może okazać wdzięczności, a inni są niekiedy bardzo złośliwi i uciążliwi, stwierdziłem: to nie praca, to powołanie. Nie ma innej możliwości.
A co najtrudniejsze? Moje własne ograniczenia, niepewność, wewnętrzne opory. Nowa rzeczywistość, to nowe pokonywanie siebie.
Wiemy, że św. Eugeniusz w swojej kapłańskiej młodości zgłosił się jako ochotnik do posługi wśród jeńców austriackich w Aix. Sam przypłacił to zarażeniem tyfusem. Czy czujesz więź z tą kartą historii Założyciela?
To jest właśnie przykład, o którym mówiłem wcześniej. Przyznaję, że umknął mi ten ważny epizod z życia Założyciela. Ale to dobrze. To pokazuje, że choć nie byłem świadomy, sam św. Eugeniusz brał udział w podejmowaniu mojej decyzji. Albo raczej – w wyznaczaniu mi tego zadania.
Wiemy, że św. Eugeniusz miał serce rozpalone do czerwoności miłością do Jezusa Chrystusa i gorliwością o zbawienie tych, za których Zbawiciel oddał życie. Taka posługa tylko to potwierdza. A Twoje pytanie uświadomiło mi duchową więź z Założycielem. Niech zatem pomaga mi rozpalić serce taką samą miłością.
Za: www.deon.pl