Ks. Jerzy Limanówka SAC o Pallotyńskim Sekretariacie Misyjnym: zrobiliśmy wiele, musimy zrobić jeszcze więcej

O historii misji podejmowanych przez polskich pallotynów, o działalności Sekretariatu Misyjnego, o trudnościach oraz o planach na przyszłość opowiada ks. Jerzy Limanówka SAC, Sekretarz ds. Misji pallotyńskiej Prowincji Chrystusa Króla. Jak podkreśla w rozmowie z KAI, Sekretariat, który w tym roku obchodzi jubileusz 50 – lecia istnienia ma już za sobą długą drogę. Przed nim jednak wciąż wiele nowych zadań i nowych wyzwań związanych z koniecznością odczytywania znaków czasu i podejmowania dialogu z wciąż zmieniającym się światem.

KAI: Pallotyni w Polsce szykują się do jubileuszu. Co będziecie świętować?

– Obchodzimy 50- lecie funkcjonowania Sekretariatu Misyjnego Prowincji Chrystusa Króla. Jedno z zebrań generalnych pallotynów zarządziło, że w każdej prowincji pallotyńskiej powinien zostać utworzony Sekretariat Misyjny odpowiedzialny za pracę misjonarzy. Taki sekretariat powstał również w Polsce – w 1972 r. Miał się zajmować nie tylko wysyłaniem na misje misjonarzy i opieką nad nimi ale też animacją misyjną w kraju, organizowaniem spotkań poświęconych misjom, budzeniem zainteresowania. Plany te wydawały się wówczas bardzo abstrakcyjne.

KAI: Dlaczego?

– Polscy pallotyni nie jeździli na misje. Zarówno przed wojną, jak i po wojnie były to pojedyncze przypadki, chociaż misyjność od samego początku była ważnym elementem naszego charyzmatu. Misjonarzem był ks. Alojzy Majewski, który w 1907 sprowadził pallotynów na ziemie polskie. Wcześniej przebywał na misji w Kamerunie. Przed II wojną światową kilku polskich pallotynów wyjeżdżało m.in. do Urugwaju, gdzie opiekowali się Polonią. Po wojnie, z uwagi na sytuację polityczną, wyjazdy stały się praktycznie niemożliwe. Problemem były również kwestie ekonomiczne. Misjonarzy można było policzyć na palcach jednej ręki. Był ks. Józef Maślanka, który wyjechał do Amazonii, czy ks. Adam Wiśniewski, założyciel Ośrodka dla Trędowatych Jeevodaya w Indiach, który, aby wyjechać, musiał de facto przejść do prowincji niemieckiej. Trzeba jednak zaznaczyć, że wśród polskich pallotynów, mimo żelaznej kurtyny, tęsknota za misjami była żywa. Dlatego, gdy tylko pojawiły się możliwości wyjazdu, nie zabrakło chętnych.

KAI: Czy te możliwości stworzył Sekretariat?

– Można to nazwać zbiegiem okoliczności, że akurat w 1972 r., gdy powstał Sekretariat, przyjechał też do Polski biskup z Rwandy, Jean Baptiste Gahamanyi, szukając misjonarzy. Akurat w tym czasie też okazało się, że brazylijscy pallotyni w Rio de Janeiro muszą opuścić swoją placówkę i trochę szkoda, by pozostała ona nieobsadzona… Już w 1973 r. do Rwandy i do Brazylii wyjechały grupy polskich misjonarzy. Było to w sumie kilkanaście osób. Zorganizowaniem tych wyjazdów, biletami i opieką nad misjonarzami musiał się zająć Sekretariat. Podjął się też finansowania części projektów, które rozpoczęli w tych miejscach Polacy.

Równolegle Sekretariat zaczął też organizować współpracowników misyjnych w Polsce oraz animację misyjną w celu szerszego zainteresowania wiernych tą tematyką i pozyskiwania kandydatów do naszego zgromadzenia – już z perspektywą wyjazdu. W tym kontekście duże zasługi miał późniejszy abp Henryk Hoser, który przyszedł do nas już jako lekarz z pragnieniem pracy na misjach i założył prężne koło misyjne wśród kleryków.

KAI: Przywołując konkretne osoby nie sposób w kontekście Sekretariatu Misyjnego nie wspomnieć o ks. Stanisławie Kuracińskim.

– Był on de facto twórcą Sekretariatu, choć funkcję Sekretarza ds. Misji powierzono w 1972 r. ówczesnemu ekonomowi prowincjalnemu, ks. Czesławowi Ramusiewiczowi. Po wyjeździe znaczącej grupy misjonarzy trudno było jednak pogodzić obowiązki ekonoma i Sekretarza ds. Misji i w 1974 r. funkcję tę objął ks. Kuraciński, przygotowywany wcześniej do pracy dydaktycznej w seminarium. Otrzymał błogosławieństwo i samochód – małego fiata. I okazał się właściwym człowiekiem na właściwym miejscu.

W ówczesnej sytuacji ekonomicznej Polski, gdzie średnia miesięczna pensja wynosiła maksymalnie 20 dolarów, marzenie o tym, że polski Kościół jest w stanie utrzymać misje było nierealne. Trzeba było nawiązać kontakty z organizacjami z Zachodu. Ks. Kuraciński to potrafił. Umiał przekonać zachodnich partnerów, m.in. Kirche in Not, Renovabis, MissioWerk czy Miva Austria, że warto wspierać pallotyńskie misje; potrafił też dyscyplinować misjonarzy, przypilnować, by ich projekty były dobrze realizowane i odpowiednio rozliczane.

Środki zbierał również w Polsce. W ramach sekretariatu działała ekipa księży, która jeździła po kraju głosząc rekolekcje i opowiadając o misjach. Sekretariat nawiązywał też kontakt z tzw. współpracownikami, którzy regularnie wspierali dzieło. Z pieniędzy zbieranych w Polsce finansowana była głównie pomoc rzeczowa, jak meble, czy wyposażenie kościołów i kaplic.

Ks. Kuraciński potrafił odczytywać potrzeby danego czasu. Przekładem jego intuicji jest nawiązanie w latach 80 -tych współpracy z francuskimi pallotynami, dzięki którym można było drukować na polskie potrzeby rozmaite materiały – modlitewniki, obrazki itp. Zważywszy, że w u nas nie było wówczas takich możliwości, okazało się to strzałem w dziesiątkę.

KAI: Jak w dalszych latach rozwijał się Sekretariat?

– Upadek komunizmu przyniósł wielkie zmiany. Lata 90 – te XX w. były czasem bardzo dużej aktywności. W ramach sekretariatu powstawały kolejne działy i przestrzenie zaangażowania, m.in. tzw. „eMka”, dział współpracy z młodzieżą czy Wieczerniki Misyjne organizowane na wzór oaz. Wydawano czasopismo „Posyłam was”. Liczba współpracowników wspierających działalność misyjną sięgała 40 tys.

Sekretariat rozszerzył też swoją działalność na inne kraje. W latach 90 –tych kolejno pojawiały się misje na Wybrzeżu Kości Słoniowej, w Korei Południowej, Papui Nowej Gwinei, Kolumbii i Wenezueli. Co bardzo istotne pallotyni z Polski podjęli też pracę w krajach b. ZSRR i dawnego Bloku Wschodniego, m.in. na Słowacji, Ukrainie i Białorusi. W związku z tym wschodnim kierunkiem Sekretariat zaangażował się w dzieło peregrynacji figury Matki Bożej Fatimskiej po Polsce. Czuwali nad nim księża z ekipy organizującej rekolekcje i animację misyjną w parafiach.

Po wojnie w Rwandzie, w 1994 r. z inspiracji Ruchu Maitri powstał projekt Adopcji Serca, polegający na wspieraniu przez konkretną osobę konkretnego afrykańskiego dziecka. Miesięczny koszt takiej opieki wyliczono na około 15 dolarów. Przypomnijmy, w latach 80-tych była to równowartość miesięcznej pensji. W drugiej połowie lat 90-tych już nie. Bardzo szybko udało się znaleźć kilka tysięcy Polaków, którzy deklarowali regularne comiesięczne wpłaty.

Sekretariat nie zajmował się przygotowaniem misjonarzy do wyjazdu – to zapewniała formacja w zgromadzeniu pallotynów. Organizował natomiast kursy językowe i zwykle roczny wyjazd na kurs języka francuskiego do Belgii.

Po śmierci ks. Kuracińskiego w 2006 r. funkcję Sekretarza ds. Misji objął ks. Grzegorz Młodawski, który kontynuował dzieło poprzednika, uporządkowując je i systematyzując. Niestety zmarł w 2020 r. w wieku zaledwie 49 lat, w na skutek powikłań po zarażeniu Covid-19.

KAI: Od kiedy Ksiądz jest związany z Sekretariatem?

– Od 1998 r., gdy zostałem zatrudniony jako jeden z pracowników. W 2008 r. stanąłem na czele powołanej w ramach Sekretariatu Pallotyńskiej Fundacji Misyjnej Salvatti.pl. Jednym z jej założeń jest pozyskiwanie środków niekoniecznie w przestrzeniach „kościelnych”. Wykorzystujemy inserty do gazet, Internet, konkursy, staramy się o różne grantów. Próbujemy docierać do ludzi, którzy niekoniecznie chodzą do Kościoła, ale czują się osobami wierzącymi i bliskie są im idee wspierania działalności misjonarzy, zwłaszcza w wymiarze społecznym; dlatego też Fundacja przede wszystkim koncentruje się na wspieraniu takich właśnie dzieł – szkół, ośrodków zdrowia, pomocy biednym itp.

Od 2021 r. pełnię funkcję Sekretarza ds. Misji.

KAI: Czym dziś zajmuje się Sekretariat? Na jakim etapie są prowadzone przez niego misje?

– Mamy już jedną misję spełnioną. Uznajemy, że ma to miejsce, gdy lokalny Kościół jest samodzielny personalnie i ekonomicznie. Wyrazem tego jest możliwość powstania osobnej jednostki -czyli prowincji pallotyńskiej. W 1988 r. powstała najpierw Regia (częściowo samodzielna jednostka administracyjna zależna od polskiej Prowincji) a potem w 2015 r. prowincja Rwanda – Kongo. Jest tam jeszcze 4 polskich pallotynów ale oni już należą do tamtejszych struktur.

Na statucie Regii pozostaje placówka brazylijska. Mają już samodzielność personalną ale potrzebne jest jeszcze wsparcie ekonomiczne.

Dziś naszym ważnym zadaniem są pozostałe misje: Wybrzeże Kości Słoniowej, gdzie w tym roku otrzymujemy kolejną parafię, Burkina Faso (otworzyliśmy misję 2 lata temu), Papua Nowa Gwinea, Korea Pd., Kolumbia, Wenezuela, Kuba, Barbados, Meksyk. Na wschodzie – Kazachstan, Białoruś i Ukraina, gdzie niestety borykamy się z problemem powołań; usamodzielnienie się misji na Ukrainie, zwłaszcza w kontekście wojny, bardzo się oddala…

Kontynuujemy wcześniejsze dzieła Sekretariatu – niedziele misyjne, rekolekcje. Mamy kilkanaście tysięcy współpracowników, którzy regularnie nas wspierają, utrzymujemy też wciąż kontakty z organizacjami zachodnimi. Próbujemy prowadzić animację misyjną wśród młodzieży, choć są z tym duże trudności. Szanse upatrujemy w zorganizowaniu swego rodzaju młodzieżówki wolontariatu misyjnego, z możliwością wyjazdu na wakacyjny wyjazd misyjny, w grupie, pod opieką osoby dorosłej.

Wolontariat misyjny, który prowadzimy od 8 lat budzi duże zainteresowanie – świadomość misyjna wśród świeckich jest mocna. Wiele osób bardzo sobie ceni to, że nasz pallotyński wolontariat nie ma ograniczeń wiekowych, nie jest tylko dla ludzi młodych, jak to bywa w wielu przypadkach. Nasz najstarszy wolontariusz, który wyjechał na misje miał 70 lat. Osobiście zresztą uważam, że najlepszymi wolontariuszami są osoby ok. 50 roku życia. Mają mocną motywację, by zrobić coś dla innych, bo już się napracowali dla siebie i dzieci, mają doświadczenie życiowe a jednocześnie nie są tak bardzo nastawieni na przeżycie przygody. Każdego roku w ramach wolontariatu wysyłamy na misje kilkanaście osób.

Kontynuujemy projekt Adopcja Serca. Jest to ważny dział naszej pracy. Obecnie mamy pod opieką ok. 5 tys. dzieci głównie z Rwandy i Konga ale też z Wybrzeża Kości Słoniowej. Jest to bardzo dobry projekt, choć nie ukrywam, że prowadzenie go bywa niezwykle skomplikowane, zwłaszcza w sytuacji, gdy dzieci się przemieszczają a czasem tracimy z nimi kontakt. Związana z projektem logistyka wymaga licznego personelu.

Teraz, niejako równolegle, uruchomiliśmy kolejny projekt – portal składkowy adopcja.edu.pl. Jest to o tyle prostsze, że chodzi w nim o wspieranie już nie konkretnego dziecka co raczej konkretnej placówki, np. szkoły czy ośrodka, która ma pod opieką wiele dzieci.

Bardzo istotną pozycją w naszym budżecie jest utrzymanie i kształcenie afrykańskich kleryków. Staramy się, żeby miejscowe Kościoły były pod tym względem jak najbardziej samodzielne ale do tego jeszcze długa droga. Podejmowane były próby kształcenia kleryków w Polsce. Doszliśmy jednak do wniosku, że lepiej jest, by przyjeżdżali księża już wyświęceni – na dodatkowe studia.

Zajmujemy się też promocją misji, współpracą z mediami itp. W najbliższych dniach we współpracy z nami do Afryki wyjeżdża ekipa telewizyjna, by robić tam filmy dokumentalne.

KAI: Ilu misjonarzy wyprawił na misje Sekretariat?

– W sumie to ponad 250 osób. Najwięcej misjonarzy przebywało na misjach na początku lat 90- tych. Było to wówczas ok. 150 osób, w tym ok. 50 osób w krajach b. ZSRR. Obecnie mamy na misjach ok. 100 misjonarzy, w tym ok. 50 na wschodzie.

KAI: Jakie dostrzega dziś Ksiądz trudności w pracy Sekretariatu?

– Trudnością jest po pierwsze – brak czasu, po drugie – to, że niełatwo jest znaleźć odpowiednich ludzi do współpracy. Nasze działania wymagają coraz większego profesjonalizmu, natomiast jako organizacja charytatywna nie możemy ofiarować zbyt dużych zarobków. Choć dbamy, by były one dobre, musimy szukać profesjonalistów, dla których ważna jest też praca dla idei.

Trudnością jest sama tematyka religijna i dotarcie z nią do szerszego grona odbiorców. Sami doświadczyliśmy, jak np. Facebook blokuje pewne treści, gdy dotyczą one bezpośrednio spraw wiary. Z tym wiąże się też zjawisko laicyzacji społeczeństwa. Wrażliwość na potrzeby misji słabnie, choć jest to częściowo rekompensowane zwiększającą się wrażliwością na sprawy społeczne, którymi misjonarze przecież też się zajmują.

Naszej pracy nie ułatwia też brak powołań. Dotyka nas on proporcjonalnie do wszystkich zgromadzeń w Polsce. Nie jest może bardzo źle, bo w tym roku wyświęciliśmy 6 księży a w nowicjacie mamy 6 kandydatów ale w perspektywie najbliższych lat mam szanse wysłać na misje najwyżej 2 lub 3 pallotynów. Przesuwa się też wiek wstępowania do zgromadzenia. Kandydatów po maturze już nie ma.

Ułatwieniem są dobre relacje z instytucjami państwowymi, które zaczęły dostrzegać, że misjonarze są rzetelnymi współpracownikami przy realizacji rozmaitych projektów pomocowych. Są na miejscu, są w stanie dobrze rozeznać sytuację, dopilnować projektu w czasie realizacji, a po jego zakończeniu nie wyjeżdżają, tylko zostają i nadal mogą go nadzorować. W tym kontekście jednak też nie obywa się bez trudności. Misjonarze nie zawsze są przekonani co do wymogów formalnych, do tego, że np. pieniądze trzeba wydać na coś, co wcale w danym momencie i miejscu nie jest największą potrzebą…

To jednak jest ogólnie bolączka tzw. pomocy rozwojowej, której zakładnikiem jest teraz Kościół.

KAI: Czy mógłby Ksiądz to wyjaśnić?

– Moje doświadczenie pokazuje, że tzw. pomoc rozwojowa często służy bardziej donatorom niż beneficjentom. „Nieważne, że dana droga tu akurat nie bardzo jest potrzebna. Musi powstać, bo na to właśnie mamy środki.”. Przykładowo – w dobie epidemii Covid – 19, gdy nasz rząd ograniczył budżet w tym zakresie nie protestowali Afrykańczycy, protestowały organizacje pomocowe przerażone tym, że nie będą miały za co się utrzymać.

Istotna jest zmiana naszego nastawienia do Afrykańczyków. Wiemy już, że nie chodzi o to, by dać im przysłowiową „rybę”. Sprawy nie załatwią też liczne „wędki”. Ważne jest, by nasza pomoc działała tak, byśmy mogli kupować od nich złowione przez nich „ryby”. Czy to jednak byłoby na rękę wielkim koncernom? Wybrzeże Kości Słoniowej, które jest światowym potentatem w zakresie produkcji kakao – importuje czekoladę. Kakao zaś nie może być sprzedawane na wolnym rynku, gdyż jest „dobrem narodowym”, na które koncesję otrzymali od rządu tylko niektórzy…

Tak więc Afryka nadal jest eksploatowana, mimo obecności licznych organizacji i projektów pomocowych. Efekty ich działań są często niewspółmierne do oczekiwań i zaangażowanych środków.

Przykładem innego myślenia, choć na bardzo drobną skalę, jest nasz sklep charytatywny Amakuru w Warszawie. Co roku z Rwandy sprowadzamy około 15 ton kawy i 6 ton herbaty, kupujemy od Afrykańczyków wyroby rzemieślnicze. Unikamy pośredników zatem dajemy im godziwie zarobić, tak, by mogli utrzymać swoje rodziny i posłać dzieci do szkoły.

KAI: Jakie ma Ksiądz plany i jakie widzi Ksiądz perspektywy dalszej pracy?

– Musimy, jak ks. Kuraciński, odczytywać znaki czasu i otwierać się na nową rzeczywistość. Tą rzeczywistością jest np. rosnąca grupa ludzi nie chodzących do kościoła, albo wręcz niewierzących. Musimy nauczyć się do nich docierać, znajdować nowe kanały komunikacji. Tu dużym wyzwaniem jest Internet. Tym bardziej, że osoba, która nie przychodzi na niedzielną mszę wcale nie musi być wrogo nastawiona do Kościoła. Ona docenia społeczną działalność Kościoła i chętnie ją wesprze, o ile będzie miała taką możliwość.

Musimy też w jeszcze większym stopniu otwierać się na misjonarzy świeckich. Nie mam tu na myśli wolontariatu misyjnego, ale świeckich, którzy posyłani są na dłuższy czas, realizując tak swoje powołanie. Jest już wielu takich misjonarzy wysyłanych przez diecezje. W zgromadzeniach, również u nas – jest ich mniej. To trzeba zmienić.

Bardzo istotne jest, byśmy nauczyli się „łapać kontakt” z młodym pokoleniem, które już co kilka lat jest inne. Mam bardzo pozytywne doświadczenia jeśli chodzi o kontakt z młodymi, urodzonymi w latach 90-tych. Są świetnie zorganizowani, o szerokich horyzontach; może tylko nieco zagubieni z powodu nadmiaru możliwości. Z obecnymi licealistami musimy podjąć konkretną pracę, związaną z tworzeniem swoistej „młodzieżówki wolontariatu misyjnego” będącej przygotowaniem do podjęcia wolontariatu.

Chcę zacieśnić relacje z naszymi Współbraćmi z Afryki i Ameryki Południowej. Misja w Rwandzie i Kongo, jak wspomniałem, jest zakończona sukcesem i uważam, że została przeprowadzona w sposób wzorcowy. Dziś jednak bolesne jest to, że nie mamy z tamtejszą prowincją pallotyńską w zasadzie kontaktu. Nie znamy ich, oni z małymi wyjątkami nie znają nas. Zależy mi, by to zmienić. Naciskam, by pallotyni z Afryki przyjeżdżali do nas na 2 lub 3 lata, by realizowali u nas jakieś zadania, by nas poznawali, by mogli się tu uczyć ale też, by pozbywali się w ten sposób uprzedzeń i kompleksów wobec Europejczyków – i vice versa.

Chciałbym również w ramach Fundacji Salvatti rozwinąć działalność gospodarczą, która przynosiłaby wymierne efekty , tak, byśmy uzyskane w ten sposób środki mogli przeznaczać na cele statutowe. Są konkretne pomysły – mam nadzieję, że to się uda.

KAI: Czego życzyłby Ksiądz Sekretariatowi w dniu jego 50. urodzin?

– Jubileusz 50-lecia w naszym myśleniu naznaczonym systemem dziesiętnym to jakieś „pół”. Mam też przekonanie, że w pracy Sekretariatu jesteśmy jakby „w pół drogi”, co oczywiście nie oznacza, że Sekretariat ma istnieć tylko 100 lat!

Życzyłbym jednak, by w 100. rocznicę urodzin Sekretariat dalej wykonywał swoje zadania, ale był już zupełnie inny – tak jak inna będzie rzeczywistość za kolejne 50 lat. Życzę Sekretariatowi, by stale za nią podążał i nawiązywał z nią dialog.

Życzę też, by udało się zamknąć i usamodzielnić kolejne misje, by tak jak w Rwandzie i Kongo pozostał po nas trwały ślad.

rozmawiała Maria Czerska

Maria Czerska / Warszawa
KAI

Wpisy powiązane

Paulini zapraszają do przeżywania świąt na Jasnej Górze

RPO: ks. Michał O. w areszcie był traktowany niehumanitarnie

Franciszkańskie spotkanie na „ojcowiźnie” braci albertynów