Od prawie dwudziestu lat noszę dominikański habit. Mam tę olbrzymią łaskę, że nigdy, ani przez jeden dzień, nie żałowałem swojej decyzji. Naprawdę. Nigdy. Przez lata myślałem, że tak samo mają wszyscy zakonnicy i księża, potem odkryłem, że to jednak kompletnie niezasłużony dar. Olbrzymia łaska. Mogę powiedzieć: zrobiłem pierwszy krok, ale Pan odpłacił mi stokrotnie, a potem lawina się potoczyła i nie sposób już było tego zatrzymać.
Każdy katolik to powie. Im dłużej się jest w Kościele tym więcej poznaje się ludzkiej biedy i grzeszności. Przede wszystkim w sobie. Tak bywa, jednak również jest i tak, że im dłużej poznaję Kościół od środka, tym bardziej staje mi się on bliski. To dzięki Zakonowi mogłem poznawać żywotność i niezwykłą różnorodność działania Ducha Świętego. Nigdy nie pomyślałbym, że objadę w habicie 40 tysięcy kilometrów po Europie, bez żadnych zaplanowanych noclegów, spał po domach nieznanych mi wcześniej ludzi, poznawał liczne wspólnoty. Najbardziej lękałem się publicznych przemówień, więc doprawdy zdumiewa mnie także fakt, że miałem okazję głosić rekolekcje w zakonnych czy diecezjalnych seminariach, zgromadzeniach żeńskich, miejskich i wiejskich parafiach, rekolekcyjnych ośrodkach, nawet w Irlandii czy górzystej i deszczowej Szkocji, przy opactwie trapistów. Mam świadomość, że nie zapraszano mnie tam dlatego, bo jestem jakiś wyjątkowy, ale ponieważ jestem dominikaninem i księdzem. Tylko dlatego.
Od kiedy jestem księdzem, nie pamiętam miesiąca, a często i nawet tygodnia, żebym na swojej drodze nie spotykał ludzi dotkniętych łaską Ducha Świętego, takich którzy święcą Bogiem, chociaż dla nich samych, to światło jest niewidzialne. Wystarczy cichy, niewidoczny dla tłumów dyżur spowiedzi, by odkryć, że wylewająca się stamtąd siła, najpierw uzdrawia mnie samego. Wystarczy spędzić ascetyczne godziny nad przygotowaniem kazania w kaplicy i przy biurku własnej celi, by następnie ze zdumieniem stwierdzić, że wypowiadane słowo jest żywe i przede wszystkim karmi mnie samego.
Pochodzę z franciszkańskiej parafii. Gdy miałem kilkanaście lat w kościelnej gazetce znalazłem zdjęcie: kilku młodych franciszkanów siedzi na trawie, wśród nich o. Maksymilian Kolbe, przyszły święty. Twarze zakonników pogodne i uśmiechnięte. Pod zdjęciem podpis, być może słowo samego męczennika z Auschwitz: “Ludzie nie mają pojęcia, jak bardzo można być w zakonie szczęśliwym”. Nie zrozumiałem wówczas tego, a chyba i nawet wyśmiałem, obrazek wydał mi się ckliwy i zbyt naiwny. Jednak gdzieś w głębi duszy pojawiło się niczym do końca nieuzasadnione przekonanie, taki błysk: “To jest prawda”.
***
Ostatnie miesiące były dla mnie niezwykle intensywne ze względu na spotkania z kandydatami do zakonu. Rekolekcje powołaniowe zostały zawieszone, a wiele zaległych spotkań musiałem odbywać przez internet. Nie przepadam za rozmowami telefonicznymi, a już tym bardziej przez kamerę i mikrofon. Mówiłem sobie: Boża Opatrzność także tym się posługuje i nie bez powodu te, a nie inne osoby, zgłaszają się do nas teraz, a nie na przykład wcześniej.
W ciągu ostatnich dziesięciu miesięcy miałem kontakt z około 190 mężczyznami. Niektórzy prosili o krótkie lub dłuższe spotkanie, a potem znikali, inni wzięli udział w tygodniowych rekolekcjach czy weekendowych dniach skupienia na nowicjacie, byli też tacy, którzy prosili o samą modlitwę w podjęciu decyzji, a potem pisali, że wybierają seminarium, inne zgromadzenie lub życie w świecie. Za każdego z nich codziennie się modlę.
Najtrudniejsze są jednak zawsze odmowy. Proszę Maryję, która uczy mnie łagodności, aby nikt przez moją postawę lub nieumiejętnie wypowiedziane słowa nie odszedł zniechęcony Kościołem czy Zakonem. Niestety, mam świadomość, iż pewnie nie byłem w stanie tego uniknąć. “Oczyść mnie z błędów przede mną ukrytych” – woła psalmista.
Nasz mądry współbrat Tomasz z Akwinu powtarzał, że natury nie wolno lekceważyć, gdyż łaska właśnie na niej buduje, dlatego też przy procesie rozeznawania powołania zakonnego, oprócz weryfikacji aspektu nadprzyrodzonego, niezbędne się konsultacje z lekarzami, doświadczonymi psychologami klinicznymi czy coraz częściej specjalistami od prawa kanonicznego. To ludzie zaufani, z których każdy doskonale zna nasze klasztorne realia i jest w stanie pomóc w znalezieniu odpowiedzi: “Czy nasze zakonne życie będzie odpowiednią glebą, na której dany człowiek będzie mógł wzrastać ku świętości?”.
Niedawno otrzymałem list z podziękowaniem, taki tradycyjny, pisany ręcznie, z kopertą i znaczkiem: “Dziękuję, że nie zostałem przyjęty” – czytam na wstępie. Doskonale pamiętam nasze spotkanie, dwa lata temu. Świetny facet, tylko niedawno nawrócony. Był u nas na rekolekcjach, później także korespondowaliśmy. Po konsultacji z Radą Formacji z bólem musiałem przekazać odpowiedź odmowną. Nie wolno przyjmować do seminariów czy zakonów świeżo nawróconych, najpierw musi upłynąć okres od 3-5 lat życia w świecie. I jest w tym mądrość Kościoła, bardzo często bowiem człowiek, który silnie doświadczy miłości Boga myśli, że jedną teraz możliwością jest pójście do zakonu czy seminarium. I wówczas słyszy: “Poczekaj”. Na początku było mu trudno, doskonale o tym wiem. Jednak po dwóch latach przychodzi zaproszenie na ślub. Uśmiechnąłem się czytając ten papierowy list. Podobnie jak wówczas, gdy z dalekiej Ameryki Południowej otrzymałem budującego maila: “Nie mogę nie wyrazić mojej wdzięczności, że usłyszałem NIE (…) Przekonuje się, że choć charyzmat dominikański mam w sobie, to jednak nie zobowiązuje mnie On do wejścia w zakon, a do innego sposobu realizacji”.
Głęboko wierzę, że Boża Opatrzność nad nami czuwa, a wszystko jest po coś, także to czego nie rozumiemy teraz. Wszystko posiada swój zbawczy sens.
***
W tym miejscu podzielę się naszą radością. Wiele osób mnie o to teraz pyta, w tym także współbraci, którzy zawsze z radosną ciekawością spoglądają na najmłodsze pokolenie dominikanów.
W tym roku prenowicjat dla Polskiej Prowincji Zakonu Kaznodziejskiego rozpocznie 39 śmiałków. Każdy z nich twierdzi, że w głębi duszy odkrył ten cichy głos, o wiele silniejszy od wszystkich innych głosów w otaczającym świecie.
Serdecznie polecam ich Waszej modlitwie, choćby najkrótszej, a także wszystkie osoby rozeznające swoje życiowe powołanie. Jednym i drugim jestem wdzięczny, że mieli odwagę podzielić się ze mną tym, czego tak naprawdę nie sposób ubrać we właściwe słowa. Byłbym szczęśliwy, gdyby moi przyszli współbracia odnaleźli w Zakonie to, co sam miałem szczęście odkryć: miłość Boga, z którą nic na tym świecie równać się nie może.
Każdemu z nich życzę, żeby tyle się śmiali co nowicjusze w XIII wieku, do których błogosławiony Jordan z Saksonii powiedział: “Powinniście się śmiać bracia i radować, bo wyszliście z diabelskiego więzienia i skruszone zostały kajdany, w których diabeł przez wiele lat trzymał was na uwięzi”. A także, aby łzy połączone z modlitwą kruszyły egoizm i pychę, sprowadzając Bożą łaskę.
O powodach wstąpienia do Zakonu naszych 39 prenowicjuszy możecie przeczytać na profilu Dominikańskie Duszpasterstwo Powołań.
Jedno jest pewne. Od ponad 800-lat Bóg dla dominikanów jest dobry i miłosierny.
Pan Jezus, Maryja i Ojciec Dominik, Oni wciąż są z nami. Obyśmy tylko my byli z Nimi.
Tekst ukazał się pierwotnie na Facebooku Krzysztofa Pałysa OP.
Za: deon.pl