Kryzys powołań i nowa nadzieja

Sama modlitwa o dobre powołania (nie tylko do stanu duchownego, ale do wszystkich rodzajów życia), choć niewątpliwie niezbędna, to jednak łatwo może zamienić się w pustosłowie, które wykorzystujemy, żeby wytłumaczyć własny brak zaangażowania.

Nowa rzeczywistość

Serwis internetowy Radia Watykańskiego opublikował niedawno tekst o malejącej liczbie księży w Hiszpanii. Autor zauważa, że w blisko 23 tys. parafii pracuje mniej niż 17 tys. kapłanów, zaś średnia ich wieku wynosi ok. 66 lat, a w niektórych diecezjach przekracza 74 lata. Stąd coraz większe znaczenie dla lokalnego kościoła mają prezbiterzy pochodzący z zagranicy. Szacuje się, że obecnie ponad 1500 księży pracujących w Hiszpanii to obcokrajowcy. Co ciekawe, co piąty kleryk pochodzi z seminarium neokatechumenalnego Redemptoris Mater.

Wiele wskazuje na to, że podobne trendy w Europie Zachodniej będą się umacniać. Nie jest to powód do radości, jednak faktem jest, że widoki takie przestają już nawet dziwić. Nawet w Polsce wydaje się, iż bezpowrotnie minęły nie tylko te czasy, które znam z opowieści byłego proboszcza mojej rodzinnej parafii, kiedy to wraz z nim progi przemyskiego seminarium przekroczyło po raz pierwszy ponad 100 kandydatów do kapłaństwa, ale i te sprzed kilkunastu lat, kiedy sam wstępowałem do liczącego ponad 100 alumnów Wyższego Seminarium Duchownego w Rzeszowie.

Kiedy dziś przytaczam opowieści moich współbraci z Wietnamu czy Indii, gdzie są pełne (a czasem wręcz przepełnione) nowicjaty i domy formacji, coraz więcej znajomych reaguje zdumieniem. Często jednak szybko przekuwają je już to w sentyment za czasami, kiedy i u nas tak było, już to w upraszczające racjonalizacje, w myśl których, w uboższych krajach, droga zakonna czy kapłańska jest po prostu przepustką do lepszego życia. W każdym razie nasze społeczeństwa przyzwyczajone są raczej do widoku pustych seminariów, niż do kolejek młodych ludzi, którzy rozeznali powołanie do bycia księdzem.

Wspólna troska

Troska o powołania do kapłaństwa jest jedną z zasadniczych dla każdego katolika. „Eucharystia oznacza i urzeczywistnia komunię życia z Bogiem i jedność Ludu Bożego, przez które Kościół jest sobą”, jak głosi Katechizm Kościoła Katolickiego, a do sprawowania tejże nieodzowni są księża. Nasuwa się więc pytanie, co każdy z nas może zrobić dla powołań? Spróbujmy wyciągnąć dwa praktyczne wnioski na podstawie przywołanych na początku faktów dotyczących Kościoła w Hiszpanii.

Warto zdać sobie sprawę, że fakt, iż coraz większą rolę we wspólnotach krajów zachodnioeuropejskich spełniają misjonarze z innych części świata, nie jest wyłącznie próbą ratowania lokalnych Kościołów przed zupełnym brakiem zwyczajnych szafarzy sakramentów. W trwających obecnie procesach jest obecny duch na wskroś chrześcijański, obecny w Kościele od samego początku.

Katolicki, czyli powszechny

Każdy z nas realizuje swoje życiowe powołanie w konkretnej rodzinie, wspólnocie, państwie itd. i za najbliższe osoby słusznie czujemy się najbardziej odpowiedzialni. Miłość do najbliższych nie może być jednak ekskluzywna i wykluczająca, bo miłość z samej swojej natury jest zawsze otwarta na Innego. Dzisiejsza zglobalizowana rzeczywistość dostarcza niespotykanych wcześniej okazji do powszechnego braterstwa i solidarności, co nieustannie podkreśla w swoim nauczaniu papież Franciszek.

Wrażliwość i troska o innych to styl myślenia i działania, którego nabywamy poprzez praktykowanie go w małych rzeczach. Drobne gesty, którymi okazujemy zainteresowanie i czułość osobom, które spotykamy, wyrabiają w nas dobry nawyk, który owocuje również w poważniejszych wyborach. Dojrzałą i świadomą decyzję o poświęceniu swojego życia na pracę na rzecz osób, które według społecznych kryteriów są nam obce, może podjąć tylko osoba o wysoko rozwiniętej wrażliwości na los innych. Choć nie ma tu bezpośredniego oddziaływania, to każdy nasz gest na rzecz budowania bardziej solidarnego i braterskiego społeczeństwa przyczynia się jednocześnie do budzenia nowych powołań, wrażliwych na potrzeby innych – zarówno tych bliskich, jak i tych, którzy są daleko.

W ten sposób pielęgnuje się mentalność światowej, powszechnej solidarności, która umacnia misyjny wymiar Kościoła. W końcu „katolicki” to innymi słowy powszechny, będący ponad podziałami narodowymi, politycznymi czy społecznymi, i właśnie ten duch ożywiał zarówno pierwszych chrześcijan głoszących Dobrą Nowinę wszędzie tam, gdzie poprowadziły ich prześladowania, jak i misjonarzy wszystkich kolejnych wieków, których przykład przyczyniał się do rodzenia się nowych powołań wśród miejscowej ludności.

Radykalizm miłości

Nie sposób nie zwrócić uwagi na znaczną liczbę powołań do seminariów i zakonów, które są kojarzone z – różnie rozumianym – radykalizmem. Jedni podkreślają rolę radykalizmu w głoszeniu kerygmatu, inni radykalną wierność tradycji katolickiej, jeszcze inni potrzebę radykalnie pogłębionej formacji intelektualnej itd. Nie czas i nie miejsce, żeby analizować to złożone zagadnienie, również od strony niebezpieczeństw jakie może nieść kultywowanie źle rozumianego radykalizmu.

„Bogu podoba się jedynie wiara wyznawana życiem, bo jedynym ekstremizmem dopuszczalnym dla wierzących jest radykalizm miłości. Wszelkie inne ekstremizmy nie pochodzą od Boga i jemu się nie podobają” – podkreślał papież Franciszek podczas swojej pielgrzymki do Iraku i te napomnienia po prostu trzeba brać na poważnie.

Chciałbym zwrócić uwagę na pozytywne pragnienie, jakie jest widoczne w tych tendencjach, a jest to pragnienie głębi i miłości. Wszak radykalny pochodzi od łacińskiego radix, co oznacza korzeń. Radykalny chrześcijanin jest zakorzeniony w Bogu, który jest miłością i uczy się Go odkrywać nie odrywając się od swojego zwyczajnego życia, ale właśnie wchodząc w głąb swojej codzienności, choćby przez prostą praktykę wdzięczności za doświadczaną dobroć, która w jakiś sposób uobecnia Pana Boga w naszym życiu.

Oczywiście główna odpowiedzialność za wprowadzanie seminarzystów w taki styl przeżywania rzeczywistości spoczywa tu na formatorach seminaryjnych i zakonnych. Księża są jednak tacy jak społeczeństwo, z którego wychodzą. Najbardziej praktyczna rzecz, jaką każdy z nas może zrobić, żeby zmieniać seminaria i zakony w miejsca, które uczą owego radykalizmu miłości, jest życie tym uniwersalnym ideałem w swojej własnej codzienności i w ten sposób inspirowanie do podobnej postawy osób, które spotykamy.

Modlitwa i praktyka

Sama modlitwa o dobre powołania (nie tylko do stanu duchownego, ale do wszystkich rodzajów życia), choć niewątpliwie niezbędna, to jednak łatwo może zamienić się w pustosłowie, które wykorzystujemy, żeby wytłumaczyć własny brak zaangażowania.

Z drugiej jednak strony, każde powołanie to ostatecznie pójście za miłością, a tej nie da się wprowadzić poprzez jakieś odgórne, systemowe rozwiązania. Najbardziej praktyczna rzecz jaka zatem jest w naszym zasięgu, to rozwijanie otwierającej serce wrażliwości na innych oraz przeżywanie swojej codzienności w duchu miłości – takiej zwyczajnej, prostej i ludzkiej, ale otwierającej na spotkanie z Bogiem, który jest dawcą wszelkiego dobra – z nowymi powołaniami włącznie.

Dominik Dubiel SJ

Za: deon.pl

Wpisy powiązane

Kard. Grzegorz Ryś poświecił kaplicę w domu Zgromadzenia Małych Sióstr Baranka

Kapituła warszawskich redemptorystów m.in. o statutach prowincjalnych i atakach na Radio Maryja

Dążenia Sługi Bożego o. Anzelma Gądka OCD do wyniesienia na ołtarze św. Rafała Kalinowskiego