Homilia Kard. Kazimierza Nycza na zakończenie peregrynacji obrazu jasnogórskiego w klasztorach męskich w Polsce. Niepokalanów – 25.11.2017 r.
Drodzy Ojcowie., Drodzy Księża, przedstawiciele życia konsekrowanego – żałuję niezwykle, że Was nie widzę, ale wiem, że jesteście (w bazylice w Niepokalanowie miejsca dla kapłanów i zakonników są w ogromnym prezbiterium, znajdującym się za ołtarzem głównym). I to jest najważniejsze, że w tym momencie roku liturgicznego, który się powoli kończy, w tym momencie zakończenia peregrynacji obrazu Matki Bożej po klaszto- rach męskich, tutaj dzisiaj jesteście i razem ze mną koncelebrujecie tę świętą Eucharystię, która jest ofiarą dziękczynną za ten czas ostatnich czterech lat, kiedy Obraz Jasnogórski wędrował po waszych domach zakonnych.
Drodzy Bracia i Siostry, którzy towarzyszycie księżom i ojcom zakonnym w tym nabożeństwie dziękczynnym i w tym zakończeniu nawiedzenia, która ma dzisiaj tutaj miejsce. Kilka miesięcy temu w sławnym warszawskim kościele Matki Bożej Łaskawej, jezuitów na Starym Mieście, rozpoczynaliśmy ostatni etap tego wędrowania obrazu po klasztorach i zakonach, po domach zakonnych archidiecezji warszawskiej. Czas minął szybko. Dzisiaj jesteśmy tutaj aby dokonać zakończenia całej peregrynacji, która miała miejsce w latach 2013-2017 i była drugą peregrynacją, podobnie jak ta wielka peregrynacja po parafiach Polski, przeszła Polskę i przeorała duszpastersko, duchowo, modlitewnie cały czas pierwszej peregrynacji. A potem kiedy się skończyła pierwsza w 1981 roku, zaczęła się druga i trwa do dzisiaj, także powoli zmierzając ku końcowi. Ale pewnie jesteśmy tego świadomi, a nawet wręcz pewni, że przyjdzie czas także kiedyś na to, żeby znowu wrócić do tego, tej formy duszpasterskiej, którą przewidział wielki Prymas Tysiąclecia.
Kardynał Stefan Wyszyński, gdy był w więzieniu i na poszczególnych etapach tego trzyletniego więzienia, myślał o tym – z jednej strony pozytywnie – w jaki sposób, przygotować Kościół w Polsce na Millenium, na tysiąclecie Chrztu, ale myślał także bardziej negatywnie o tym, w jaki sposób obronić Kościół w Polsce przed wszystkimi wyzwaniami, dramatycznymi wyzwaniami tamtego czasu. Żeby nie wchodzić w żadne szczegóły powiedzieć wystarczy, że jednym z tych dramatów było samo uwięzienie Prymasa w 1953 roku, i ten ciężki – trudny dla niego czas – odosobnienia, kiedy był pasterzem niemogącym być razem ze swoją owczarnią, prowadzić tej owczarni.
A jednak z drugiej strony w jakimś sensie była w tym błogosławiona wina, jeżeli tak możemy powiedzieć, bo był to czas głę- bokiej refleksji tego wielkiego człowieka, wielkiego Prymasa, który potem przyniósł błogosławione owoce dla Kościoła, kiedy trzeba się było zmierzyć z wyzwaniami tamtego czasu. Pere- grynacja, która została niejako wymyślona przez Stefana Kardynała Wyszyńskiego, stała się ważną osią duchową przygo- towania do Millenium, ale także ożywienia polskiego Kościoła, Kościoła który jest w Polsce, nie tylko po to, żeby przeżyć ty- siąclecie Chrztu, Millenium, ale by przeżyć ten trudny, czerwo- ny czas, który przecież zagrażał Kościołowi tak bardzo.
Wiemy to na przykładzie krajów ościennych, gdzie brak tego doświadczenia, które miała Polska wówczas w postaci Nowen- ny, w postaci peregrynacji, w postaci Wielkiego Jubileuszu 1000-lecia Chrztu Polski – sprawił, żeśmy zostali przy Chrystusie i Kościele o wiele bardziej, niż przedstawiciele innych naro- dów. Zawdzięczamy to niewątpliwie – i warto, i trzeba to dzisiaj wspomnieć – temu, że Kościół w Polsce miał takich swoich wielkich gigantów duchowych. A ci giganci duchowi, do których należał, biorąc pod uwagę ten kontekst, o którym mówimy, kardynał Stefan Wyszyński, mają to do siebie, że nie tyle kreują swoje własne ludzkie pomysły, tylko potrafią odczytywać za- miary Boże, potrafią się poddać działaniu Ducha Świętego i potrafią, w tym kontekście, i tylko w takim znaczeniu, wymyślać programy i zadania, które stawiają sobie, najpierw sobie, po to żeby je postawić potem Kościołowi, żeby je postawić swoim diecezjom, zakonom, zgromadzeniom, nie na pół roku naprzód, ale dalekosiężnie na wiele, wiele lat.
Takim był prymas Wyszyński. I tylko w tym znaczeniu możemy powiedzieć, że On wymyślił! On się otwarł na działanie Bożej Opatrzności, na działanie Ducha Świętego i to z jego talentem, zdolnością myślenia strategicznego dawało owoce takie, jak chociażby ta mała peregrynacja, którą też on wymyślił, a którą dzisiaj kończymy. Mała w znaczeniu tym, że obejmująca część Kościoła w Polsce, mianowicie zakony męskie; a ile innych środowisk także miało tego typu nawiedzenia, jako Boże na- rzędzie trzymania się Chrystusa i Kościoła i jako Boże narzę- dzie pełnienia woli Bożej wobec każdego z nas i wobec nasze- go społeczeństwa, co się wyraziło najpełniej w Jasnogórskich Ślubach Narodu.
W tym momencie i w tym dniu, w tym miejscu także muszę wspomnieć innego wielkiego giganta – wcale nie odchodzę i nie zamierzam odchodzić od Matki Bożej, która dzisiaj jest w naszym spotkaniu najważniejsza.
Tym drugim gigantem, który potrafił widzieć daleko, który potrafił przewidywać, który potrafił po sobie – a przecież nie po sobie, tylko po działaniu i współdziałaniu z Duchem Świętym – zostawić tak wiele, był święty Maksymilian Maria Kolbe. W tych dniach mija 90 lat od czasu kiedy z pierwszymi zakonnikami przyszedł tutaj z Grodna – i to były prawdziwe początki.
Wyobraźmy to sobie: zaledwie 14 lat istnienia tego klasztoru do momentu jego śmierci w Auschwitz, minus sześć z tych czternastu w Japonii, co pozostawia po sobie? Wielkie dzieło, dzieło Rycerstwa, dzieło zawierzenia miłości Matki Najświętszej, Niepokalanów polski i japoński, 700 zakonników w momencie wybuchu wojny w tym miejscu, w którym dzisiaj jesteśmy.
To wszystko jest dziełem tego człowieka, który widział daleko i przykładem na to, ile może zrobić jeden człowiek, jeżeli tak jak Maksymilian, czy tak jak Wyszyński, wymaga od siebie, a rów- nocześnie wymagając od siebie, potrafi wymagać od innych, ale właśnie w tej kolejności. Najpierw od siebie, a potem od innych. I to wspominamy także dzisiaj.
Moi Kochani. Musimy postawić na koniec tej peregrynacji pytanie – myślę, że ono jest uzasadnione – pytanie o to, po co taka peregrynacja. Albo pytanie pomocnicze: jakie owoce i co ta peregrynacja przynosi i przyniosła Polsce, co przynosi i przy- niosła zakonom męskim. Takie pytanie jest sensowne, bo ono pozwala nam się postawić przed obliczem jasnogórskiego obrazu i przynajmniej rozpocząć dawanie odpowiedzi na to niezwykle ważne i potrzebne pytanie. I może dzisiaj nie szukajmy jakichś dalekich konstrukcji, nie wiadomo jakich, szukajmy odpowiedzi na to pytanie „po co nawiedzenie?” w dzisiej- szej liturgii Słowa, w dzisiejszych obu czytaniach.
„Gdy nadeszła pełnia czasów” mówi nam święty Paweł w Liście do Galatów „Bóg zesłał z Niewiasty, Swojego Syna Jednoro- dzonego abyśmy się stali dziećmi Bożymi i abyśmy mogli mó- wić do Boga ‘Ojcze”… To jest pierwsza część tej odpowiedzi. I ona się odnosi nie tylko do księży i ojców zakonnych – do nas wszystkich się odnosi. Ta peregrynacja jest także po to, a mo- że i przede wszystkim po to, żebyśmy w sobie odnowili dar Bożego dziecięctwa! Że jesteśmy dziećmi Bożymi. Bożymi synami. Że „mieszka w nas Duch Tego, który Syna Swojego dał”. I że Ten, którego Bóg dał jako Zbawiciela, Ten który stał się człowiekiem, umarł i zmartwychwstał, otworzył nam drogę do nieba. Usynowił nas: jesteśmy dziećmi Bożymi…
Odnowienie w sobie tego daru synostwa Bożego jest jednym z owoców i powinno być jednym z ważnych owoców tego nawie- dzenia, które dzisiaj przeżywamy. Można powiedzieć my księ- ża, księża zakonni, ojcowie, bracia zakonni jeszcze bardziej, rozszerzamy ten dar odnowienia dziecięctwa Bożego idąc krok dalej – to jest dar odnowienia także tego, co otrzymaliśmy w sakramencie kapłaństwa. A dla zakonników jest to także dar rozpalenia na nowo i odnowienia na nowo charyzmatu, charyzmatu, który jest dany zakonowi każdemu przez założyciela, ale przecież jest charyzmatem wyciągniętym, wydobytym, wyprowadzonym z Ewangelii, wyprowadzonym z woli Bożej.
A więc pierwsza część odpowiedzi na pytanie, co wnosi w nasze życie ta peregrynacja, to jest to przypomnienie i przeży- cie na nowo prawdy, że jesteśmy wolnymi i odpowiedzialnymi dziećmi Boga! Tu by było miejsce niewątpliwie – gdyby był czas, i pewnie gdybyśmy byli bardziej w swoim jeszcze gronie – na to, by zastanawiać się nad tym, co to znaczy człowieka, który składał śluby zakonne, czy to człowieka, który w jakimś sensie się zobowiązywał przyjmując kapłaństwo nawet, co to znaczy być wolnym i odpowiedzialnym dzieckiem Boga, będąc zakonnikiem. Jak się to ma do posłuszeństwa. Co zrobić, żeby nie pozbawić czy nie umniejszyć, broń Boże, tego daru, który Bóg dał w Stworzeniu człowieka i przypomniał w Odkupieniu. Co zrobić, żeby nie umniejszyć tej wolności, a równocześnie co zrobić, żeby wychowywać do odpowiedzialności. Odpowiedzialności za każde słowo, za każdy czyn. Bo wtedy, kiedy człowiek odpowiada, za to co mówi, co robi, to wtedy nikt nie ma pokusy nawet, żeby mu w czymkolwiek ograniczać jego wolność.
I wreszcie dzisiejsza Ewangelia, Kana Galilejska którą znamy dobrze. Maryja wypowiedziała za swojego życia na ziemi nie- wiele słów i zawsze były to słowa wynikające z ogromnego doświadczenia duchowego, ale również słowa wynikające z głębokiej wiary i zaufania do Boga. Takie to były słowa podczas Zwiastowania, kiedy nie bezkrytycznie ale w sposób racjonalny, podejmując dialog z wysłannikiem Boga, mówi ostatecznie „Fiat” – „Niech mi się stanie według słowa twego” i jest to wzorem naszego posłuszeństwa Panu Bogu, naszego „Fiat”, do którego jesteśmy zaproszeni, wezwani jaki tacy. Ale równocze- śnie wśród tych słów niewielu, które Maryja wypowiedziała, są te słowa z Kany: „Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie mój Syn”… Także słowa przemyślane, także słowa z doświadczenia bycia przy Chrystusie.
Ona także szukała swojego miejsca w dziele Zbawienia. Pier- wotnie, kiedy przyszła z Jezusem do Kany Galilejskiej, zoba- czyła swoich bliskich w zakłopotaniu, chciała zrobić coś – po- wiedzielibyśmy dziś językiem prostym – zrobić coś na skróty: „Panie, wina nie mają, rób coś”. Usłyszała swoistego rodzaju reprymendę: „Czyż to moja lub twoja sprawa, Niewiasto? Jesz- cze nie nadeszła moja godzina”. Zrozumiała, co jej Chrystus powiedział i co jej chciał powiedzieć. I w tym kontekście powie- działa: „Zróbcie wszystko, cokolwiek powie wam Syn”. Ona była pewna pewnością wiary, że Chrystus nie zostawi ich bez pomocy, ale równocześnie jakby przeczuwała, że do spełnie- nia się cudu, tego daru jezusowego, będą potrzebni ludzie. Dlatego „Zróbcie wszystko cokolwiek wam powie mój Syn” to było do sług. Dziś tymi sługami jesteśmy my. I wielkie dzieła Boże, które się dzieją w świecie przez nawet największych gigantów, ale także przez nas, zwykłych ludzi, dzieją się wła- śnie dlatego, że chcemy i potrafimy być sługami i chcemy słu- chać tych słów Maryi: „Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie mój Syn”.
To szczególne pośrednictwo, bardziej wstawiennictwo – mó- wiąc teologicznie – to wstawiennictwo Maryi u Boga sprawia, że my wchodzimy na drogę pełnienia woli Bożej, otwierając się na działanie Bożej łaski, Bożej woli, na działanie Ducha Świętego. I tego, co mamy zrobić, tego słuchaliśmy, słuchaliście podczas całego nawiedzenia i peregrynacji, bo przecież w wielu waszych domach była czytania ta ewangelia o Kanie Galilejskiej. Mamy takie Kany Galilejskie, które są nam potrzebne, żeby tego słowa Maryi zawsze słuchać i właściwie rozumieć. Mamy Jasną Górę, mamy Fatimę w roku 100-lecia, mamy wiele innych sanktuariów, ale mamy także nasze domy, nasze kościoły, w których są obrazy Matki Bożej i mamy takie uroczystości, jak nawiedzenie, peregrynacja obrazu Matki Najświętszej.
I w tym momencie można by postawić pytanie – znowu, gdyby był czas na to – co konkretnie mówi nam Chrystus przez Mary- ję, kiedy mówi „zróbcie”. Co mamy zrobić? Co jest najważniej- sze? Myślę, że tak zgromadzonym, jak tutaj dziś jesteście, wam zakonnikom zakonów męskich, spotykających się na Eucharystii z biskupem, i na co dzień, pracującym w różnych miejscach Kościoła, zawsze gdzieś w relacji do diecezji, w obrębie diecezji, mówi nam przede wszystkim, i myślę, że to powinniśmy zawsze słyszeć, mówi nam: jesteście jednym Kościołem. Nie tylko: jesteście w jednym Kościele. Jesteście w jednym Kościele i jesteście jednym Kościołem, i macie do speł- nienia w nim swoje własne zadania, swoje własne posłania, swoje własne charyzmaty, ale w imię jedności Chrystusowego Ciała, którym jest Kościół.
Święty Paweł w Liście do Koryntian, zanim wypowie wspaniały Hymn o Miłości, będzie mówił o Kościele – Mistycznym Ciele Chrystusa i różnych jego członkach. Jedni są apostołami, jedni nauczycielami, jedni jeszcze kimś innym i można powiedzieć, Kościół składa się z wielu członków – są w nim i zgromadzenia męskie i żeńskie, i są parafie, i są diecezje – ale wszystkich łączy to, że są członkami tego samego Chrystusowego Ciała, jednym Kościołem. I po tym powiedzeniu, gdzie w jakiś sposób pyta święty Paweł o ten wspólny mianownik, co jest tym tak naprawdę najważniejszym, co łączy wszystkich, następuje rozdział 13. i Hymn o Miłości. „Starajcie się o większe dary, a ja wam wskażę drogę jeszcze doskonalszą. Gdybym mówi języ- kami ludzi i aniołów a miłości bym nie miał, byłbym niczym” i pozytywnie: „Miłość jest łaskawa, cierpliwa, nie zazdrości, nie szuka poklasku…” Miłość jest tą rzeczywistością, która łączy różne członki Ciała. I jeżeli ona jest, to jest i współpraca, to jest widzenie wspólnego dobra. I to jest wspólna, wielka, święta troska o Mistyczne Ciało Chrystusa, Kościół, który jest narzę- dziem zbawienia każdego człowieka. I to jest nasze zadanie. I to trzeba wynieść, i musimy ciągle na nowo wynosić z tego pytania, z tego powiedzenia Maryi: „Zróbcie wszystko, cokol- wiek wam powie Syn”. A to, co nam mówi właśnie dotyczy takich, między innymi, spraw.
Moi Drodzy, dając świadectwo swojego własnego życia, często to używam i mówię, i będę mówił do śmierci, nawet jeżeli ktoś będzie mówił, że się powtarzam – mianowicie miałem to szczę- ście i ten dar, że przez pierwsze lata kapłaństwa i także przez całe życie seminaryjne, mogłem patrzyć w Krakowie na kardy- nała Wojtyłę. Ale tu chcę powiedzieć tylko o jednym aspekcie – mogłem także patrzyć na Wojtyłę przez pryzmat jego współ- pracy z zakonnikami i zakonami. On miał głębokie podłoże teologiczne dla tej współpracy i często o tym mówił. I jak on potrafił korzystać z obecności zakonów w Kościele krakowskim – trzeba powiedzieć, że w Krakowie zawsze zakonników było prawie tyle, co księży diecezjalnych. Dziś jest 1200 i 1000. Ale uczył nas – co nie znaczy wcale, że nie miał oporów wśród ludzi, a zwłaszcza wśród księży – uczył nas tego, że jesteśmy jednym Kościołem. I że to bogactwo darów jest nie po to, by było, ale po to, by rósł Kościół. I to jest ta droga, po której my wszyscy zawsze iść powinniśmy. Z jednej strony – i tutaj się sprawdza ta formuła, którą znamy z wielu innych ujęć – a więc szanowanie autonomii i wielka współpraca. Szanowanie auto- nomii zarówno ze strony biskupa, ale także ze strony życia zakonnego, ale równocześnie, przy zachowaniu autonomii, ścisła, piękna, wspaniała współpraca dla dobra, którym jest Kościół. Kościół, w którym jesteśmy po to, żeby wszyscy ludzie mogli być zbawieni, żeby Ewangelia była głoszona i żeby to wszystko, co nam powierzył Chrystus, się nie zmarnowało ale byśmy to wszystko donieśli – nie jak ten, który miał jeden talent – tylko żebyśmy to wszystko rozwinęli, tak jak ten co miał dwa talenty, czy pięć talentów.
Dlatego nasze świadectwo wspólnego bycia w Kościele, nasze świadectwo bycia w obliczu Matki Najświętszej, nasze świadectwo wielkiej, wspaniałej współpracy niech będzie także owocem tego nawiedzenia, które się dzisiaj kończy.
A my wszyscy za to dziękujmy Panu Bogu, a równocześnie prośmy Pana Boga, aby nam przez wstawiennictwo Maryi wszystkim, szczególnie wam zakonnikom zakonów męskich, błogosławił i wspierał waszą piękną pracę w Kościele.
Wersja nieautoryzowana, spisana z pliku audio