W oblackim domu rekolekcyjnym w Kokotku – Oblackim Centrum Młodzieży – schronienie przed wojną znalazło 130 osób, głównie kobiet z dziećmi. O “żywej Ewangelii” i twardej rzeczywistości, o chrześcijaństwie i człowieczeństwie w dobie wojny na Ukrainie i pomocy Polaków. Rozmowa z o. Tomaszem Maniurą OMI – dyrektorem OCM w Kokotku.
Jak to się stało, że Oblackie Centrum Młodzieży w Kokotku stało się domem dla uchodźców?
Kiedy tylko zaczęła się wojna, w zasadzie już na drugi dzień, zaczęły się pierwsze telefony od ludzi z Ukrainy: “Czy, gdyby musieli uciekać – bo już to rozważali – czy byśmy ich przyjęli?” To byli znajomi, u których myśmy spali na przykład podczas wypraw rowerowych, a mieliśmy jakieś kontakty zostawione. Albo byli to ludzie jakoś związani przez wolontariat misyjny. Młodzi z Niniwy – z Katowic: Halinka, Włada – dzwoniły, czy jakby ich rodziny uciekały, czy my je przyjmiemy? Tak naprawdę to były pierwsze telefony. Natomiast kilka dni później, 28 lutego, po czterech dniach wojny, zwróciło się do nas Starostwo Powiatowe z Lublińca z zapytaniem, czy byśmy byli otwarci, gotowi, zrobić tutaj taki ośrodek, żeby przyjmować uchodźców. Oczywiście, zgodziliśmy się. Była to „oczywista oczywistość”, można tak powiedzieć. Konsekwencją tego było też, że nasz numer znalazł się na stronie internetowej starostwa, jako miejsce, gdzie można zgłaszać uchodźców. To sprawiło, że telefon zaczął nam dzwonić 24 godziny na dobę, o każdej porze dnia i nocy, bez przerwy i do dzisiaj się nie wyciszył. Dzwoni bez przerwy, choć już nie widnieje na stronie internetowej, ale to nie ma znaczenia w tej chwili. Ludzie, którzy są teraz u nas, chcieli jeszcze sprowadzić swoich bliskich. Dzisiaj jest tutaj 130 osób i nie jesteśmy w stanie przyjąć więcej. Jeśli sami się wykoleimy, nie będziemy w stanie pomóc już nikomu.
“Tu my mieszkaliśmy, tu był mój blok. Zbombardowany. Nie ma. My już nie mamy do czego wrócić”. Dwadzieścioro ludzi z Charkowa, którzy nie mają już do czego wrócić.
Przyjęliście 130 osób. Nie tylko utrzymujecie, ale organizujecie im czas, jesteście z nimi…
Jest to bardzo duża liczba. To jest 130 osób, które żywimy, organizujemy im wszystko. Prawda jest też taka, że animujemy im również czas. To jest bardzo ważne zadanie. Generalnie są same kobiety z dziećmi. Sytuacje są bardzo trudne. Jest na przykład pani z dwójką dzieci. Jej mąż trzeci dzień nie odbiera telefonu. Ona chodzi dzień i noc po korytarzach, gryzie paznokcie. Praktycznie jest sparaliżowana. To jest dramat po prostu. Do tego te dzieci. Mamy ludzi z całej Ukrainy: z Iwano-Frankowska, Żytomierza, Tarnopola, Kijowa, Lwowa, Kowela, Równego, Sarnych, spod Czarnobyla, z Charkowa. Na przykład osoby z Charkowa, około dwudziestu osób, pokazują blokowiska: “Tu my mieszkaliśmy, tu był mój blok. Zbombardowany. Nie ma. My już nie mamy do czego wrócić”. Dwadzieścioro ludzi z Charkowa, którzy nie mają już do czego wrócić.
Cztery pralki chodzą bez przerwy, dzień i noc. Jest 58. dzieci.
Ludzie przyjeżdżają z różnymi historiami, czasami w traumie. Jak się odnajdują?
Wygląda to tak. Jak przyjeżdżają, mechanizm jest taki: pierwsze dwa dni dochodzą do siebie. Do zdrowia, do sił. Pojeść, umyć się w ogóle. To są pierwsze dwa dni. Potem jeden dzień to jest taki szok, że tu jest cisza, że jest bezpiecznie. Są umyci, najedzeni. A następnego dnia mówią: „Tomek, nam tu jest dobrze, ale my chcemy do domu”. Kolejnego dnia wszyscy uświadamiają sobie to, że już tak łatwo i szybko nie wrócą. Połowa już wie, że nie wróci. Sposób myślenia był taki – większość z nich przyjeżdżała z myślą, że za tydzień wraca. Potem proszą: „Tomek, szukaj nam mieszkania i pracy”. Szukamy. My rzeczywiście chcemy tym ludziom, których przyjęliśmy, autentycznie wszystkim pomóc.
Jest na przykład pani z dwójką dzieci. Jej mąż trzeci dzień nie odbiera telefonu. Ona chodzi dzień i noc po korytarzach, gryzie paznokcie. Praktycznie jest sparaliżowana. To jest dramat po prostu. Do tego te dzieci. Mamy ludzi z całej Ukrainy.
Teraz, akurat w tym momencie, jak rozmawiamy, dzieci mają zajęcia z gitarą. Była pani ze szkoły muzycznej, będzie prowadzić takie zajęcia gry na flecie, na fortepianie. Co drugi dzień po południu mamy zajęcia na sali gimnastycznej dla dzieci. Raz, młodsza grupa do 9. roku życia, potem starsi. Wieczorem o 20.00 mamy aerobik dla kobiet. To takie proste rzeczy, ale są niezmiernie ważne. Stworzyliśmy dużo przestrzeni. Oprócz tego, że mają pokoje, każda rodzina swój. Mają śniadanie, obiad, kolację podane tutaj na jadalni. Stworzyliśmy też przestrzeń życia pod pokojami, w naszej Strefie Młodych. Jest tam kawiarenka, gdzie znajduje się aneks kuchenny, mikrofalówka, ekspres do kawy, czajniki, telewizor. Ludzie tam siedzą – to naturalna grupa wsparcia. Jedna z salek przeznaczona jest dla tych młodszych dzieci, jest pełna pluszaków. W kolejnej są gry planszowe, kolorowanki. Dalej salka do ping-ponga. Tam są też dwa pomieszczenia z darami, w jednym są wszelkie środki chemiczne – cały czas dokładamy. Oni wiedzą, że to jest dla nich. Przychodzą, biorą sobie pasty do zębów, szampony, pampersy, podpaski, wszystko. W drugim są ubrania. Taka prawdziwa przestrzeń życia. Cztery pralki chodzą bez przerwy, dzień i noc. Jest 58. dzieci.
Pomoc musi być całościowa, kompleksowa?
Na pewno dużo czasu im organizujemy. Ściągnęliśmy o. Pawła Tomysa OMI, specjalnie w tym celu, żeby po prostu z nimi był – oblat, który od 27 lat pracuje na Ukrainie, obecnie w Rokitnem. Porozmawiać po ukraińsku, porozmawiać w ich języku. Duża część spośród tych ludzi jest grekokatolikami. Większość z nich to prawosławni, ale oni nie praktykują. A grekokatolicy chodzą na modlitwy, na Msze święte. Jest codzienna Msza święta, każdego wieczoru mamy modlitwy. Kto chce, to przychodzi. Jest osiem osób, dziesięć. Jest to taka komplementarna opieka, od zajęć dla dzieci, kobiet, luźnych, sportowych, robimy spotkania z gośćmi. Wczoraj ściągnęliśmy wszystkich dyrektorów szkół z Lublińca, żeby odpowiedzieli im na wszystkie pytania. Jest też opieka psychologiczna.
Na początku trzeba zaspokoić im podstawowe potrzeby, jak poczucie bezpieczeństwa, akceptacji, przyjęcia, obecności (…) Natomiast są nawet takie skrajne, proste rzeczy – one mi nie powiedzą, że nie mają bielizny, natomiast Marioli powiedzą.
Jest jedna pani specjalnie w tym celu, żeby im towarzyszyć, od drugiego dnia, jak tylko ludzie przyjechali do Kokotka. Przyjechała ze Stowarzyszenia Pomoc, od s. Anny Bałchan z Katowic. Pani, która zajmuje się tam w stowarzyszeniu pogubionymi kobietami. Na początku trzeba zaspokoić im podstawowe potrzeby, jak poczucie bezpieczeństwa, akceptacji, przyjęcia, obecności. Tu nie ma od razu jakiejś wielkiej psychologii. Natomiast są nawet takie skrajne, proste rzeczy – one mi nie powiedzą, że nie mają bielizny, natomiast Marioli powiedzą. Jedna z mieszkanek Kokotka pytała się, jak może pomóc. Mówię: “Weź cztery kobiety do auta i jedź z nimi, kup im bieliznę”. Super. Miała taką frajdę. Na drugi dzień przyjechała i mówi: “Daj mi kolejne cztery”. To jest sensowna pomoc. Pięciu osobom załatwiliśmy mieszkania, kilku osobom pracę. Robimy to bardzo całościowo, żeby nie było prowizorki. My chcemy im naprawdę pomóc.
Czy mówią ci, czym zajmowali się na Ukrainie przed wojną?
Na 130 osób jest przekrój całego społeczeństwa. Jest profesor fizyki, jest profesor ekonomii – taka pani, która pracowała w Ministerstwie Finansów kilka lat temu w Kijowie. Jest nauczycielka angielskiego. Jest pan, który prowadził hurtownię z farbami pod Lwowem. Jest dentystka, fryzjerka.
Jakiś czas temu pojawił się głos, że Kościół nic nie robi… Jako wspólnota Kościoła nie lubimy obnosić się z taką pomocą, ale może dlatego Jezus mówi, że światło nie jest po to, żeby chować pod korcem, ale żeby było na świeczniku. Może konkretnie – ile to wszystko kosztuje? Kto za to płaci? Czy macie jakąś pomoc?
Dla nas w tej chwili dzienny koszt to jest około 10 tysięcy. To jest koszt dzienny dla tych 130 ludzi. Już pomijam te cztery pralki, które chodzą, ale w to wchodzi wszystko. My tutaj nie mamy kanalizacji, ona by też kosztowała, rzecz jasna, pewnie tyle samo, ale wiem, ile kosztuje nas szambo. Za takie pełne obłożenie, to za miesiąc szamba będzie 25 tysięcy. Samo szambo. Ogrzewanie obecnie idzie na „full” dzień i noc. Są dzieci, to musi być ciepło. Te faktury będę płacił dopiero za miesiąc. Pracownicy. Będę wiedział, ile pójdzie na pensje w lutym, ile w marcu. Na początku kwietnia będę płacił za marzec. To jest przynajmniej 50% pracy więcej, jeżeli chodzi o czas. Chociażby na recepcji muszą być dwie osoby, bo jedna jest tylko od telefonów i ona nie może nic innego robić, tylko praktycznie odbiera telefony. Już widać, ze są zniszczenia i będą – to są przecież dzieci. To też jest kolejna rzecz, którą trzeba wliczyć. Czekamy na umowę ze Starostwem Powiatowym, ale nie wiemy jeszcze jaka to będzie kwota. Jest to kwestia procedur. Do tej pory utrzymanie spoczywa na oblatach. To jest oblackie dzieło, również w formie pomocy z naszej Prokury Misyjnej z Poznania.