Jeśli przez ponad 90 dni media pokazują codziennie tę samą wojnę, to niestety nas to nie uwrażliwia tylko przyzwyczaja – przestrzega w rozmowie z KAI kard. Kazimierz Nycz. Podkreśla, że zadanie pomagania uchodźcom ukraińskim jest wyzwaniem na lata. Ocenia też, że z perspektywy obecnej wojny w Ukrainie, ogłoszenie błogosławionymi kard. Wyszyńskiego i Matki Czackiej było prorocze. Ubiegłoroczna beatyfikacja będzie głównym motywem Święta Dziękczynienia, które w tym roku przypada 5 czerwca.
Tomasz Królak (KAI): Czy beatyfikacje kard. Wyszyńskiego i Matki Czackiej coś nam już “przyniosły”, czy musimy czekać na owoce tego wydarzenia?
Kard. Kazimierz Nycz: Patrząc w perspektywie blisko ośmiu miesięcy, jakie upłynęły od tych beatyfikacji, uważam, że było to dzieło Opatrzności. 12 września ubiegłego roku nikt nie mógł przypuszczać, że te dwie postacie będą błogosławionymi na takie czasy, których nadejścia nikt nie przewidywał. Myślę oczywiście o wywołanej przez Rosję okrutnej wojnie z Ukrainą. Tych dwoje mocnych patronów jest dziś bardzo potrzebnych.
Czy ich beatyfikacja przynosi jakieś spektakularne owoce? Tego się nie da zmierzyć i zważyć. Bałbym się to mierzyć nawet liczbą powołanych w tym czasie parafii pw. kard. Wyszyńskiego czy pobranych relikwii, choć liczby te są imponujące i porównywalne z sytuacją po beatyfikacji ks. Popiełuszki sprzed 12 lat. Podobnie jest z Matką Czacką.
Na ile ich duchowość i elementy świętości, które powinniśmy naśladować, wchodzą w głębię ludzkich dusz – tego nie zmierzymy. Ale myślę, że trzeba eksponować i głosić to, co wynika z obydwu życiorysów.
KAI: Wobec tego, co nam dziś mówi Prymas?
– Szczególnej rangi nabierają dla mnie jego słowa na temat miłości. A więc całe kaznodziejstwo, pisarstwo, w tym “ABC Społecznej Krucjaty Miłości” staje się dziś bardzo aktualne. Wydawało mi się, że w niektórych wypadkach on za bardzo wchodził w różne drobne szczegóły, “poprawiając” dziesięcioro przykazań. Dziś widzę, że jest to bardzo konkretne. I to nie tylko w aspekcie wielkich problemów, takich jak tocząca się wojna, ale także w kontekście życia osobistego, rodzinnego, małżeńskiego, także tego z problemami.
Prymas wspominał epizod ze swojego pobytu w Laskach, kiedy był kapelanem Armii Krajowej. Podczas jednego ze spacerów po lesie, latem 1944 roku, wiatr wiejący z ogarniętej powstaniem Warszawy przywiał mu pod stopy nadpaloną kartkę, na której – młody podówczas – ksiądz Wyszyński odczytał ze zdumieniem Jezusowe słowa: „Będziesz miłował…” To wydarzenie nabiera dziś wymownego znaczenia, symbolicznego. Myślę, że te słowa były motorem jego życia.
A równocześnie mamy ten wątek mówiący o miłości do nieprzyjaciół. W Społecznej Krucjacie Miłości zachęcał: “Módl się za wszystkich, nawet za nieprzyjaciół”. Ilekroć czytam tekst, czy powtarzam sobie słowa Prymasa zapisane w trudnych chwilach jego uwięzienia: „nie zmuszą mnie, bym nienawidził” to sobie myślę, że jesteśmy dziś w podobnej sytuacji. Ta wojna, która będzie trwała nie wiadomo jak długo (oby jak najszybciej i sprawiedliwie się skończyła), nie tylko zabija ludzi, niszczy strukturę materialną, krzywdzi naród ukraiński, ale także kopie rowy między ludźmi i narodami. To są podziały nienawiści.
Ale pokusa nienawiści grozi każdemu z nas, także mnie. Myślę o języku i emocjach towarzyszących nam, kiedy wypowiadamy się o tym, co dzieje się na świecie. Po zakończeniu wojny do odbudowania będą zburzone przez nią relacje: i między Ukrainą a Rosją, bo przecież oni będą musieli ze sobą żyć, i między katolicyzmem a prawosławiem i w samym prawosławiu. To będą długie lata, po których trzeba będzie pójść w ślady Wyszyńskiego, który w 1965 roku wziął do ręki pióro i podpisał ten, trudny przecież, list do biskupów niemieckich. Ktoś powie, no tak, ale był kardynał Wojtyła i kard. Kominek z Wrocławia, którzy ten list przygotowywali. To prawda, ale bez podpisu Wyszyńskiego nie miałby on tej rangi. Prymas do tego dojrzewał. Pamiętamy jego słowa: kto nienawidzi, już przegrał. To jest dotknięcie istoty chrześcijaństwa. Jeżeli wierzymy, że Bóg wszystkich stworzył i wszystkim dał wolność, to Pan Bóg – jak chciałoby się tak po ludzku powiedzieć – musi kochać wszystkich, których stworzył, nawet tych, którzy z tej wolności skorzystali źle i narobili wiele zła.
Ktoś powiedział, że miłość do nieprzyjaciół jest największym świadectwem o tym, że wierzę w Pana Boga. Bo kocham, tak jak On kocha, nie tylko tych, których lubię, nie tylko tych, którzy są mi bliscy, ale wszystkich, także tych, którzy mnie nienawidzą. To jest ciągle aktualne przesłanie kard. Wyszyńskiego.
Jego przesłanie pozostaje aktualne dla mnie jako biskupa i tak to nazwijmy, człowieka Kościoła hierarchicznego. Jest dla mnie ważne, że był człowiekiem z perspektywą i osobą decyzyjną. Mogę się z niektórymi posunięciami Prymasa nie zgadzać czy o nich dyskutować, ale on rzeczywiście myślał 10, 20 lat naprzód – i podejmował decyzje. Nawet, jeżeli czasem robił to – widząc, że nie dojdzie do jakiegoś konsensusu – jednoosobowo. Ale to było coś. Wielka nowenna czy peregrynacja obrazu Matki Bożej Częstochowskiej to były projekty przygotowywane latami. Czasem nam dziś tej perspektywy brakuje.
KAI: A do czego mobilizuje nas obecnie Matka Czacka?
– Zachęca nas, by przyjąć krzyż w swoim życiu, tak jak ona przyjęła krzyż niedowidzenia i utraty wzroku, nie załamać się, tylko przyjąć go, żeby zrobić coś dobrego. Żeby się czuć potrzebnym, mimo wszystko, i to nie potrzebnym – że tak powiem – pasywnie, tylko jak najbardziej ekspansywnie.
Założenie w Laskach zakładu dla niewidomych było owocem przekształcenia własnego bólu, cierpienia, krzyża, który mógł ją powalić, ale nie powalił, w to, żeby w nowy sposób – a więc podając wędkę, a nie rybę – kształcić niewidomych. Uczynić z nich ludzi, którzy nie będą, jak to bywało, chowani po domach, lecz pomóc im się wykształcić, włącznie z uzyskaniem wykształcenia wyższego. To miało służyć ich samodzielności, mądrości.
Następnym etapem przyjmowania krzyża jest powołanie zgromadzenia dla tego dzieła i nadanie mu imienia sióstr służebnic krzyża. Matce Czackiej chodziło o to, by wychowywać i kształtować siostry z tego zgromadzenia do tego, by przyjmując swój własny krzyż, krzyż Chrystusa, potrafiły służyć innym ludziom, w tym wypadku niewidomym. Myślę, że to też jest absolutnie na nasze czasy. Ta duchowość w jakimś najgłębszym wymiarze łączyła Wyszyńskiego z Matką Czacką. To nie był przypadek, że spotkali się w 1926 roku. Znali się przez trzydzieści parę lat aż do jej śmierci. Nie dlatego, że tak “wypadało”, ale dlatego, że coś mieli sobie do powiedzenia, byli sobie bliscy.
W tamtych, międzywojennych czasach dzieło Lasek jawiło się Wyszyńskiemu jako coś naprawdę istotnego dla Polski i dla Kościoła, bo gromadziło liczące się środowisko inteligencji, ludzi sztuki, artystów, itd., którzy tam napełniali swoje duchowe akumulatory. Ich drogi – Wyszyńskiego i Czackiej – spotkały się nieprzypadkowo i było to już wtedy, a nie dopiero podczas beatyfikacji.
Powiedziałbym, że dla kogoś, kto poznał jeden i drugi życiorys, fakt, iż tych beatyfikacji dokonano jednocześnie, musi stanowić oczywistą konsekwencję. Po ludzku był to może przypadek, ale jakiś zamiar Pana Boga w tym musiał być.
KAI: Wspomniał Ksiądz Kardynał, że te beatyfikacje to dzieło Opatrzności, bo otrzymujemy patronów na czasy wywołane wojną w Ukrainie. Można chyba powiedzieć, że także i teraz obydwa przesłania doskonale się uzupełniają: kard. Wyszyński mówi o chrześcijańskiej odpowiedzialności za państwo i naród w czasach zagrożenia, Matka Czacka “uzupełnia” to przesłanie o pomoc człowiekowi, który cierpi.
– To było prorocze. Przypomnę o małym konkrecie, który może nie jest najbardziej znaczący, ale jednak. Otóż Matka Czacka i cała jej ziemiańska rodzina była związana z terenem obecnej Ukrainy. Myślę, że gdyby dzisiaj stanęła między nami, to uczyłaby nas nie tylko empatii dla tego kraju, ale też empatii do pomagania Ukraińcom, którzy potrzebują naszej pomocy.
Jeśli chodzi o Wyszyńskiego, to on miał wybitny dar spojrzenia perspektywicznego. W notatkach “Pro memoria” czy “Zapiskach więziennych” bardzo dobrze widać, jak perspektywicznie traktował te trzy lata odosobnienia. Można by powiedzieć: warto czasami coś poświęcić, nawet wolność, i dać się zamknąć. Nie tylko po to, żeby przemyśleć kwestie duszpasterskie i odpowiednio je przygotować, ale żeby z tego wynikło jakieś dobro na dalsze czasy. I wiemy, że taki z więzienia wyszedł. Moim zdaniem nie mielibyśmy takiego Prymasa Tysiąclecia, gdyby nie uwięzienie w latach 1953-56. On wyszedł z niego nie tylko sam umocniony, ale został umocniony w odbiorze biskupów i ogółu wiernych jako człowiek, który bronił świata wartości, wartości, które były zagrożone przez komunizm. Nie tylko powiedział “non possumus”, ale poniósł tego konsekwencje i dla obrony tych wartości potem mógł skutecznie działać – i przez lata 1956-66 i dalej, kiedy tych trudności też miał wiele.
Kiedy dziś narzekamy na to, że mamy trudne czasy, to pamiętajmy, że Prymas przeżył coś, co niejednego mogłyby załamać. Na przykład problem podejścia do katechezy, która w 1961 roku nagle znalazła się na bruku. Potrafił znaleźć rozwiązanie i zapalić Kościół do tego, żeby to wziąć w swoje ręce i realizować, owszem, nieraz w prymitywnych warunkach kościelnych, ale nie dopuścić do jakiejś wyrwy. A 10 lat później (kto o tym dziś pamięta?) Prymas zajął zdecydowane stanowisko wobec problemu tzw. szkół zbiorczych. Komuniści zamierzali niejako odebrać dzieci ich rodzicom, wywożąc do szkoły zbiorczej, żeby trzymać je tam do późnego wieczora. Chodziło o to, żeby większy wpływ na dzieci miał system niż rodzina.
KAI: “Szanuj każdego człowieka, bo Chrystus w nim żyje” – to pierwsze zdanie wspomnianego już “ABC Społecznej Krucjaty Miłości”. Ten apel jest bardzo aktualny w Polsce, ale z uwagi na sytuację międzynarodową powinien dziś wybrzmiewać w całym świecie…
– Tak. Powstaje tylko pytanie, czy u podstaw naszej ewangelizacji, naszego kerygmatu jest jeszcze to, co przypominają nam choćby czytania przed Zesłaniem Ducha Świętego, a więc fakt, że najważniejszą świątynią jest żywy człowiek? Pan Jezus mówi: “do niego przyjdziemy, i u niego zamieszkamy”. Kto? Ojciec, Syn i Duch Święty.
Święty Paweł pyta: “Czyż nie wiecie, żeście świątynią Boga i że Duch Boży mieszka w was?”. To jest podstawa godności i podstawa miłości, która ma obowiązywać w relacji do żony, męża, dzieci – do wszystkich.
KAI: Z kolei u Matki Czackiej szczególnie aktualnie brzmi taka fraza: “Miłość, która z serdecznością potrafi smutnych pocieszać, dodając im siły i odwagi do życia”. W odniesieniu do uchodźców z Ukrainy to przesłanie udało się nam chyba wypełnić treścią?
– Pomoc dla Ukraińców oceniam bardzo wysoko. Myślę, że tak jak Matka Czacka kształtowała ośrodek w Laskach, pomagając dziełu w trudnych momentach wojny, ale i później, i nie wyczerpała się w swym działaniu, tak ważne jest, byśmy i my się nie wyczerpali. Jeśli przez 90 dni media pokazują codziennie tę samą wojnę i nieraz te same obrazy, to niestety nas to nie uwrażliwia tylko właśnie przyzwyczaja. Myślę, że wrażliwość na to, co się tam dzieje, troszkę w nas opada. Chodzi więc o to, żebyśmy się nie przyzwyczaili, nie zmęczyli, nie znudzili. Zadanie pomagania uchodźcom ukraińskim to będzie wyzwaniem na wiele miesięcy a może i lat.
KAI: Jak pogodzić niepokój wywołany trwającą wojną z przeżywaniem Święta Dziękczynienia?
Szukając 15 lat temu “metody” wprowadzenia wiernych w zagadnienie Opatrzności Bożej znaleźliśmy właśnie “dziękczynienie”. Powiedzieliśmy, że Bogu w Jego Opatrzności i trzeba dziękować za opiekę nad ludźmi. Trzeba przeciwstawiać się postawom roszczeniowym, tak, jakby się wszystko człowiekowi należało i to bez słowa dziękuję, także w ludzkich relacjach. A drugą drogę odnaleźliśmy przez świętych, błogosławionych, wyniesionych na ołtarze, zwłaszcza przez Jana Pawła II, na czele z nim samym i z kard. Wyszyńskim. Temu służy poświęcone im muzeum. Dziękujemy także za to, że Świątynia Opatrzności Bożej została wzniesiona, dziękujemy za darczyńców, którzy ją wspierali i wspierają swoimi ofiarami.
Ale po mniej więcej 10 latach doszliśmy do wniosku, że drugim kluczowym słowem dla zagadnienia Opatrzności Bożej jest słowo “zawierzam”. W modlitwie, którą odmawiamy co roku w Święto Dziękczynienia jest zarówno element dziękczynienia jak i zawierzenia.
Tak, jesteśmy pełni lęku czy niepokoju i w tej sytuacji jeszcze bardziej trzeba zaufać, że – pomimo, że jako ludzie jesteśmy niespójni i niekonsekwentni – jest Ktoś, kto tym światem kieruje i rządzi, i że jest Nim Wszechmogący Bóg. A więc Jemu zawierzajmy losy tego świata. Chciałbym, żeby podczas tegorocznego Święta Dziękczynienia to zawierzenie jeszcze bardziej wybrzmiało.
I jeszcze jedno: kiedy zawierzam, to mam na myśli nie tylko to, żeby Pan Bóg coś dla mnie zrobił, ale zawierzam swoje życie, czyli w jakiś sposób odczytuję wolę Pana Boga. A więc ja także, ze swojej strony, chcę coś zrobić w tym zawierzeniu, a nie tylko biernie się powierzyć.
Rozmawiał Tomasz Królak / Warszawa
KAI