Stało się. Zostałem mianowany koordynatorem Jubileuszu 800-lecia Zakonu. Pierwsza myśl: tylko po co? Może to kwestia pokoleniowa albo brak myślenia historycznego, może niedojrzałość – ale ja tego nie rozumiem.
Imprezy, pompa, ważne osobistości – wszystko podniosłe i konieczne, no bo jubileusz!
Przecież nikt tego nie chce, pomyślałem. Pewnie starsi to lubią – zresztą cóż im pozostało: tylko wspomnienia i rocznice… Ale ja? Nie jestem typem muzealnika. Wychodzę z założenia, że nie warto żyć tylko wspomnieniami i przeszłością, bo liczą się jedynie: to, co teraz i przyszłość. I jeszcze tyle pracy. Ludzie na mnie czekają i nie są zadowoleni, że zabiera się aktywnego duszpasterza do jakiejś instytucjonalnej pracy.
Tak z tym zostałem. Nie miałem nawet świadomości, że trwa nowenna – Zakon przygotowuje się już od ośmiu lat! Ciekawy jestem, ilu braci i ile sióstr o tym wiedziało?
I coś się stało. To trochę jak z nawróceniem. Nagła zmiana perspektywy. Inny punkt widzenia. Zaskoczenie. Może musiałem przekonać samego siebie, że te półtora roku to nie jest czas stracony? Może to jednak dar?
Najpierw zaskoczyli mnie bracia i siostry. Okazało się, że młodsi widzą w tym wszystkim więcej sensu, że odczytują to jako szansę dla nas, jako opatrznościowy dar, taki „bonus”: że przyszło nam żyć akurat teraz – przecież następny taki jubileusz dopiero za 100 lat. Możemy coś zmienić, możemy zaryzykować.
Co jeszcze bardziej mnie uderzyło, to bijący duchowy i oddolny nurt – „zróbmy coś razem”. Nie odgórnie, bo tak trzeba, bo ktoś wymyślił, bo ktoś oczekuje, bo zadeklarowano to na kapitule. Ten życiowy nurt: pragnienie zaangażowania się, współpracy i zmiany w nas samych; nadzieja, że jest coś możliwe („we can”) – to mnie przekonało.
Uświadomiłem sobie, że wcale nie chodzi o jubileuszową mszę świętą z zaproszonymi oficjelami i bankiet z pamiątkami, że nie chodzi o publikacje i sympozja, ani inne akcje i atrakcje – ale o metanoię i nadzieję. Zrozumiałem, że w Jubileuszu chodzi o nas, dzisiaj żyjących dominikanów i dominikanki, wyświęconych czy świeckich, że chodzi o to: kim, po co i dla kogo jestem?
Drugim zaskoczeniem były dokumenty Kapituł Generalnych, Kapituły Prowincjalnej i innych oficjalnych tekstów dotyczących obchodów Jubileuszu. Ko mojemu zdumieniu, ich przesłanie jest proste: Jubileusz to czas odnowy, współczesnego powrotu do charyzmatu św. Dominika. Nie chodzi o naśladowanie i kopię, ale o naszą dzisiejszą odpowiedź. Święty Dominik odpowiedział na wezwania i zadania ówczesnego Kościoła: „posłani, aby głosić”. My też mamy odpowiedzieć na dzisiejsze wezwania: „przeznaczeni w pełni do głoszenia”. Będzie się to różniło – ale chodzi o tego samego Ducha i tę samą gorliwość, tę samą współpracę i pragnienie. Zakon nie oczekuje „eventów” – ale odnowy.
Dziwna definicja człowieka-dominikanina i racja jego istnienia: „przeznaczony, aby głosić Słowo.” Specyficzna antropologia dominikańskiego charyzmatu: „słuchacz i głosiciel Słowa”. Oto cały dominikanin.
Te myśli przyszły mi na początku Wielkiego Postu. Post liturgiczny mamy co roku, setne jubileusze trochę rzadziej – może dlatego warto, jeszcze bardziej niż co roku, się ocknąć, obudzić i zmienić coś w naszym życiu, abyśmy byli prawdziwie synami i córkami św. Dominika.
Już niedługo zaczniemy świętować: dziękować, cieszyć się, wspominać, organizować akcje i promocje. Ale już od dzisiaj możemy zapragnąć zmiany i nawrócenia, odnowy naszego charyzmatu. Już dzisiaj możemy wyruszyć w drogę i przygodę ze Słowem i dla Słowa.
Oficjalny początek naszego Jubileuszu już w tym roku – 7 listopada, w dzień Wszystkich Świętych Dominikańskich. Oni na nas czekają.
fot. flickr.com / Lawrence OP
Andrzej Kuśmierski OP