Siostra M. Liliosa Matuszak jest współczesnym świadkiem trudnych czasów wojny i komunistycznego bezprawia jest służebniczka Maryi – gałęzi śląskiej Zgromadzenia. Urodzona już wolnej Polsce, zdążyła wstąpić do Zgromadzenia na kilka miesięcy przed wybuchem wojny.
Urodziła się 15 sierpnia 1919 roku, w wiosce Pijanowice, powiat Gostyń, parafia Krobska. We wspomnieniach rodziców była dzieckiem wymodlonym, a jej imię było z góry wiadome – Maria. Urodziłam się w cieniu Świętej Góry, która była najdroższym Sanktuarium bł. Edmunda Bojanowskiego – założyciela Zgromadzenia do którego po latach wstąpiła. W domu ukończyła szkołę handlową w Lesznie i podjęła pracę. Bardzo chciała iść do klasztoru, a z sąsiedniej wioski pochodziły trzy siostry służebniczki. Zgłosiła się do Zgromadzenia Sióstr Służebniczek NMP NP. do Katowic-Panewnik na Górnym Śląsku, miała wtedy 19 lat. Jak się okazało Rodzice pozwolili iść, tylko dyrektor z pracy nie chciał puścić. Mówił: „Zgłupiała panna Marysia, gdzież idzie! Da adres, napisze, ze panna rezygnuje” ale ona dokończyła wszystkie sprawy i wstąpiła. Droga na Śląsk to była pierwsza tak daleka podróż, po drodze zaopiekowała się nią diakonisa protestancka z Cieszyna.
Początki
Próg furty przekroczyła 18 marca 1939 roku. Po wstąpieniu znalazłam się w grupie ośmiu kandydatek. Były ostatnimi kandydatkami, które wstąpiły jeszcze przed wojną. Wychowywano je, jak wspomina s.M. Liliosa, wpajając ducha zaparcia się siebie, umartwienia, lecz nie rygorystyczne lecz chodziło o życie z Bogiem na każdą chwilę.
Formacja w czasie wojny
Jak wybuchła wojna, otrzymała od taty list, w którym prosił, by wróciła do domu, ponieważ rodzina została wyrzucona z gospodarstwa, a siostrom groziło wywiezienie na roboty do Rzeszy. Postanowiła zostać i zdać się na Boga. W czasie okupacji Wychowawczyni nowicjatu zaangażowała się w pomoc dziewczętom wywiezionym na roboty do Niemiec, szukała ich i nawiązywała z nimi kontakt. Po świecku wyjeżdżała do Rzeszy i niejednej dziewczynie uratowała życie. A w nowicjacie s.M. Liliosy było bardzo ubogo, mówiła nie miałyśmy prawie nic, ale byłyśmy bardzo radosne. Pierwszą profesję złożyła 14 sierpnia 1941 roku. Było bardzo skromnie, żadnych gości ani uroczystości. Dwie z nowicjuszek pochodziły ze Śląska ale zrezygnowały z zaproszenia rodziny, żeby siostrom pochodzącym z Wielkopolski, nie robić przykrości. Jak wspomina jubilatka: Przed straszną rzeczywistością wojny chroniły nas siostry. W domu mogłyśmy swobodnie rozmawiać po polsku. W czasie okupacji zdążały się trudne sytuacje gdy przyszli niemieccy urzędnicy, by zwerbować młode siostry bez ślubów na roboty do Niemiec. Jednak zdążyła s.M. Liliosa złożyć śluby i były już kilka dni po profesji. Przełożeni kazali im milczeć, by się nie wydało, że nie mówiły tylko po polsku.
Tułaczka
Po ślubach została wysłana do szpitala wojskowego w Katowicach, jako tzw. siostra domowa „hausschwester”, by posługiwać siostrom pracującym w szpitalu. Opiekowała się refektarzem, kaplicą, pomagała w pralni i kuchni. Sióstr było 18, była wielka bieda, jednak – jak wspomina – byłyśmy nauczone żyć ofiarnie. Tak było aż do 1944 roku, kiedy przełożeni przeznaczyli s.M. Liliosę na naukę pielęgniarstwa do Strzelec Opolskich, by uniknąć werbunku na roboty do Rzeszy. Zaczęła się uczyć pielęgniarstwa, ale nie długo, ponieważ zbliżał się rosyjski front. Z chorymi została ewakuowane do Niemiec. Groźne były chwile gdy przechodził rosyjski front. Wtedy przygarnęła ją jedna rodzina, za którą do dzisiaj się modli. Ukryli ją pod szmatami, inaczej żołnierze rosyjscy, jak wspomina by ze mną skończyli. Po przejściu frontu, razem z drugą siostrą postanowiły wracać do Polski. Szły pieszo, kilka tygodni, nie wchodząc do miast, gdzie głównie stacjonowali Rosjanie. Na polach też było trudno, ponieważ były mocno zaminowane. Droga była uciążliwa, nie miały już naszych welonów, tylko chustki przewiązane na głowie. Wróciłam do Katowic-Panewnik jako ostatnia z wywiezionych sióstr.
Ostrożne kroczenie
Po zakończeniu działań wojennych została posłana na kurs przedszkolański do Mysłowic. Dyrektorka miała o s.M. Liliosie, a wyniki egzaminów równie były dobre jednak nie mogła dostać odpowiedniego świadectwa, ponieważ „byłam zakonnicą”. Pracowałam z dziećmi na etacie państwowym w przedszkolu, ale szybko nadszedł czas zwolnień. Na pierwszy ogień szły siostry z okręgu katowickiego, zatem s.M. Liliosa dostałam zwolnienie. Pamięta, że dyrektor podszedł do niej i powiedział: „proszę siostry, wszystko da się załatwić, ale musi siostra zdjąć tą sukienkę”. Po zwolnieniu rozpoczęła prace w kurii w Katowicach przy biskupie Juliuszu Bieńku. Trudny czas wywózki biskupów katowickich i częste przesłuchania w Urzędzie do spraw wyznań. W czasach komuny – jak wspomina -trzeba było dużej ostrożności zwłaszcza w kontakcie z urzędnikami. Każdorazowe spotkanie w wydziale wyznaniowym wymagało rozważności mówienia i milczenia, by nie ściągnąć do domu kontroli. Po utworzeniu prowincji warszawskiej Zgromadzenia Sióstr Służebniczek NMP – śląskich stanęła na jej czele, a po upływie kadencji posługiwała w prokurze misyjnej oo. Oblatów w Poznaniu, następnie w Chorzów, Katowicach i od kilku lat w Katowicach-Panewnikach w domu św. Anny, dla starszych sióstr.
Ostatnia prosta
Teraz – jak mówi – jestem szczęśliwa i czekam, aż Pan Jezus mnie weźmie. Jestem Bogu wdzięczna, za łaskę powołania. W zakonie chciałam tylko to, co przełożeni mi polecili i dobrze na tym wyszłam. Dla mnie cnotą, która winna być w sercu służebniczki jest ofiarność. W życiu wspólnym ważne są rekreacje, a w życiu modlitwy pilnowanie wspólnych modlitw. A za dar przyjaźni dziękuję śp. Matce Anieli.
Źródło: www.sluzebniczki.pl