Rozmowa z dk. Jakubem Łabuzem z Wyższego Seminarium Duchownego Archidiecezji Krakowskiej, z rocznika, który za patronów obrał sobie błogosławionych Męczenników z Pariacoto. W liturgiczne wspomnienie ojców Michała i Zbigniewa, zapraszamy do lektury.
Kuba, jak to się stało, że patronami Twojego rocznika seminaryjnego od początku formacji w Wyższym Seminarium Duchownym Archidiecezji Krakowskiej stali się franciszkańscy misjonarze, Męczennicy z Pariacoto: bł. Michał Tomaszek i bł. Zbigniew Strzałkowski?
To trochę tajemnica, jak to do końca się dzieje, że akurat ten, a nie inny patron staje się opiekunem rocznika. Tradycją naszego seminarium jest to, że każdy rocznik otrzymuje swojego patrona. To wygląda w ten sposób, że przed rozpoczęciem każdego roku formacyjnego księża przełożeni wspólnie wybierają patrona rocznika, który dopiero ma rozpocząć swoją drogę ku kapłaństwu. Zawsze są to jacyś święci lub błogosławieni, którzy byli kanonizowani lub beatyfikowani w poprzednich miesiącach. Męczennicy z Pariacoto byli beatyfikowani na półtora roku przed naszą rekrutacją, a poza tym byli też związani w Krakowem. Bo jakby nie patrząc – przez kilka lat swojej formacji u franciszkanów sąsiadowali z budynkiem naszego seminarium, chodzili tymi samymi ulicami, patrzyli na to samo dziedzictwo wiary i kultury Krakowa, co my dzisiaj. Niewątpliwie celem przełożonych było postawienie ich nam, wtedy bardzo młodym chłopakom, za wzór wytrwałości, heroizmu, odwagi w pójściu za Chrystusem. Jesteśmy też chyba jedynym rocznikiem w historii naszego seminarium, któremu towarzyszy nie jeden, a dwóch patronów. Jestem przekonany, że to wsparcie ich obu było bardzo odczuwalne przez ostatnie lata dla każdego z nas.
Skoro mówimy o wsparciu, czy odczuwasz je na swojej drodze do kapłaństwa?
Muszę przyznać, że przed przyjściem do seminarium nie miałem pojęcia o istnieniu błogosławionych Męczenników z Pariacoto. Dlatego, gdy we wrześniu 2017 r. dowiedziałem się, że to właśnie oni zostali wybrani na patronów naszego rocznika, chciałem nadrobić te hagiograficzne braki. I powiem szczerze, że ci męczennicy od razu mnie do sobie przekonali. Byłem pewny, że poznając ich historię, w obliczu wyzwań i problemów, z jakimi obecnie mierzy się Kościół, nie mogliśmy trafić lepiej. Tak mi się wydaje, że ich fenomen jest podobny do tego, którym odznaczał się bł. ks. Jerzy Popiełuszko, który już od dawna jest bardzo bliski mojemu sercu. To, co mi niesamowicie imponuje i dotyka moje serce, to niesamowita odwaga męczenników, radykalność w pójściu za Chrystusem. Oni faktycznie nie tylko mówili o wierze, nie tylko ją pokazywali swoim życiem. Przede wszystkim tym, co do nas najbardziej przemawia, to są chwile ich umierania i odejścia. Bardzo mocno przemawiały do mnie słowa – nie pamiętam, którego z nich – że jeżeli trzeba będzie, to damy świadectwo. Bardzo mnie one dotykają.
Od samego początku formacji dużo modlimy się za ich wstawiennictwem. Jestem przekonany, że każdy pokonany problem czy kryzys, to, że mogę dziś cieszyć się diakonatem, to po części także ich zasługa. W chwilach wątpliwości i smutku, które wielokrotnie w ciągu tych ostatnich pięciu lat się pojawiały, przykład życia tych dwóch męczenników był dla mnie takim sporym umocnieniem i dodawał pewności, że warto wytrwać, być cierpliwym i do końca zaufać.
Z perspektywy zwyczajnego człowieka droga Męczenników z Pariacoto jest trudna, bo zginęli przecież jako młodzi ludzie…
Tak, ale jestem przekonany, że dzisiaj młody człowiek naprawdę potrzebuje wzoru, który jest wierny swoim przekonaniom do samego końca. Nie jest sztuką wytrwać i pięknie działać wtedy, kiedy wszystko jest pięknie i układa się po naszej myśli. Tak naprawdę naszym prawdziwym egzaminem są właśnie te momenty, w których przestaje być przyjemnie. Młody człowiek, który weźmie sobie za autorytet kogoś takiego, jak bł. Michał czy bł. Zbigniew, po prostu się nie zawiedzie. I to jest w tym wszystkim najpiękniejsze.
Czy któryś z męczenników jest Ci bardziej bliski?
To pytanie sprawia mi problem, bo nie lubię, gdy błogosławionych Michała i Zbigniewa próbuje się rozdzielać, ponieważ każdy z nich jest wielkim wzorem, nauczycielem, z którego powinniśmy jak najwięcej czerpać. Czytając ich biografie odkryłem, że byli zupełnie różni. Myślę, że właśnie ta różnorodność była czymś, co pozwoliło przynieść tak wielkie owoce. A było to możliwe dzięki temu, że mieli wspólny cel, którym było pragnienie, by zanieść Chrystusa tam, gdzie jeszcze o Nim nie słyszano. I to jest wielka nauka dla nas, że dzisiaj w Kościele naprawdę możemy być bardzo różni, byleby tym wspólnym mianownikiem dla każdego z nas była szczera miłość do Chrystusa. Jestem przekonany, że jeżeli tak będzie, to wtedy nie mamy się w Kościele o co martwić.
Gdybym miał jednak wskazywać, który z nich jest mi bliższy, to biorąc pod uwagę zdolności i charyzmaty, trochę bliżej mi do bł. Michała Tomaszka. Imponuje mi jego młodzieńczy zapał, entuzjazm i to, w jaki sposób pracował z dziećmi i młodzieżą. Myślę, że był wspaniałym pedagogiem i wychowawcą, prawdziwym świadkiem wiary i nadziei. Jestem przekonany, że takich kapłanów potrzebują dzisiaj młodzi ludzie. Przecież dzisiejsza młodzież i dzieciaki naprawdę często są straszliwie zagubieni i rozpaczliwie poszukują swojej prawdziwej tożsamości. Dlatego dobrze by było, gdyby na drogach swojego życia spotykali właśnie takich ojców jak bł. Michał. Takich, którzy staną się dla nich drogowskazem na przeróżnych rozdrożach, na które dzisiaj młodzi ludzie trafiają.
Świadkowie, którzy pamiętają bł. Michała z czasów pracy duszpasterskiej w Pieńsku, wspominają, że był bardzo bezpośredni i zawsze miał czas dla młodych ludzi, którzy wiedząc o tym, czasem nawet stawali pod oknami klasztoru i śpiewaniem chcieli przywołać bł. Michała, żeby z nimi był. Taki styl pracy wiąże się jednak z wyrzeczeniami – niedospaniem, brakiem czasu dla siebie…
Dokładnie, ale za ojcem się tęskni. I to jest niesamowite zadanie, jakie on przed nami stawia, żeby nauczyć się takiego ojcostwa. A to jest właśnie zadanie ojca: niedosypiać, być pomimo wszytko, być zawsze wtedy, kiedy dzieciaki tego potrzebują.
Co to znaczy, że Męczennicy z Pariacoto są patronami szczególnie na nasze czasy. Mógłbyś tę myśl rozwinąć?
Ciężko tutaj poruszyć wszystkie kwestie odnośnie do tego, czego Michał i Zbigniew mogliby nas nauczyć. Po pierwsze, oni pokazują całemu światu, który próbuje przekazać dziś obraz kapłana jako osoby trochę nieporadnej, bez pomysłu na siebie, chcącej łatwego i wygodnego życia, że kapłaństwo nie jest dla mięczaków. Jest dla mężczyzn, którzy nie chcą swojego życia przegrać, którzy pragną jak najlepiej przeżyć tę jedyną i wspaniała przygodę. Do tego naprawdę potrzeba dziś heroizmu i radykalności. Jestem zdania, że ich świadectwo życia i męczeńskiej śmierci jest takim prawdziwym wołaniem nie tylko dla adeptów do kapłaństwa, ale także dla wszystkich księży już wyświęconych. Po drugie, są wołaniem, że w naszym życiu przyjdą momenty próby, nieraz próby bardzo dramatycznej. I do tych chwil musimy się naprawdę solidnie przygotować, bo może się okazać, ze okazji do egzaminu poprawkowego już nie będzie. I teraz jak to zrobić? Ta nauka płynie z życia męczenników: trwać blisko Chrystusa i przede wszystkim być wiernym zawsze i wszędzie: Chrystusowi, Kościołowi i wszystkim swoim zobowiązaniem, których się podjęli. Bracia franciszkanie uczą nas na pewno takiego braterstwa w służbie dla Chrystusa. We współczesnym świecie, pełnym indywidualizmu i egoizmu, ich przykład pokazuje nam, że tylko we wspólnocie możemy być prawdziwymi świadkami Jego miłości i skuteczniej głosić Ewangelię. Głęboko wierzę, że tylko będąc razem możemy stworzyć taką przestrzeń, w której świat będzie mógł odnaleźć to, czego szuka. Rozpaczliwe wołanie świata o miłość staje się dzisiaj coraz bardziej wyraźne. I wcale nie musimy dziś wyjeżdżać do Peru, aby to pragnienie świata zaspokoić. Naprawdę wiele mamy do zrobienia tutaj, na miejscu. Dlatego to pragnienie braterstwa musi być nieustannie obecne w naszych sercach.
Diakoni na święcenia przygotowali wyjątkowe i piękne stuły, które zawierają elementy związane z patronami rocznika, czyli Męczennikami z Pariacoto. Kto był autorem tego pomysłu i co symbolizuje stuła?
Wstępny projekt naszych stuł był pomysłem naszego rocznika. Całość kompozycji i spojony pomysł przedstawił nam pan, który stuły wykonał. Na szczycie stuły jest umieszczony krzyż, który jest całowany podczas zdejmowania lub zakładania stuły. Ten krzyż, oraz dwa pozostałe na końcach stuły, są ozdobione czerwonymi kamieniami, co symbolizuje krew Chrystusa przelaną dla zbawienia świata. Czerwień to także kolor męczeństwa, co wskazuje na patronów naszego rocznika – bł. Michała Tomaszka i bł. Zbigniewa Strzałkowskiego. Trzy krzyże to także uwrażliwienie na tajemnicę Trójcy Przenajświętszej, bo przez mękę i zwycięstwo nad śmiercią Chrystus pojednał ludzkość z Ojcem w Duchu Świętym. Na piersiach są wyhaftowane dwa symbole. Na lewej IHS oznacza Chrystusa Najwyższego i Wiecznego Kapłana. Noszenie na sercu tego znaku ma uświadamiać nam, że jesteśmy wezwani do szczególnej więzi z Chrystusem. Drugim symbolem jest godło franciszkańskie. Przedstawia ono skrzyżowane ręce Jezusa i św. Franciszka z Asyżu naznaczone stygmatami. To także zwrócenie uwagi na patronów rocznika i ich zakonnego charyzmatu. Dwie gałązki palmowe przypominają o męczeństwie bł. Michała i bł. Zbigniewa. Symboliczna jest także liczba kamieni i chwostów. Pięć kamieni symbolizuje pięć ran Chrystusa. Układy poczwórne symbolizują Ewangelistów, potrójne – Trójcę Świętą, dwanaście – to Dwunastu Apostołów, osiem – osiem Błogosławieństw i ósmy dzień Stworzenia, za jaki na Wschodzie uznaje się dzień Zmartwychwstania.
Stuła, jaką nosi diakon i prezbiter, jest symbolem belki krzyża, którą niósł Chrystus na Kalwarię. Poza tym symbolizuje ona także sprawiedliwość, łaskę uświęcającą i godność otrzymaną w łasce święceń. Różnica w zakładaniu stuły jest taka, że diakoni zakładają stułę na kształt szarfy, z lewego ramienia ukośnie do prawego boku, co odróżnia ich od prezbiterów i biskupów, którzy zakładają ją przez szyję zwisającą na piersi w dół. Używa się jej w czasie sprawowania sakramentów, nabożeństw, głoszenia homilii. Na święcenia zostaje ta sama stuła, jedynie odpina się spinkę, która czyni z niej szarfę.
Czego życzyć świeżo wyświęconym diakonom?
Poruszają mnie słowa Chrystusa z Ewangelii św. Jana, gdzie czytamy, że nie utraciłem żadnego z tych, których mi dałeś (J 18,9). Uważam, że są one fenomenalną definicją kapłaństwa, dlatego przede wszystkim trzeba nam życzyć, abyśmy na wzór Michała i Zbigniewa nie zniechęcali się żadnymi trudnościami, ale właśnie wytrwale pracowali, aby każdego spotkanego człowieka przyprowadzić do wspólnoty Kościoła. Bardzo lubię te słowa z hymnu beatyfikacyjnego Męczenników z Pariacoto: Kto wyrusza przed siebie z nadzieją od Boga,/ Nie zna kresu miłości… Życzcie nam byśmy w Jezusie zawsze pokładali swoją nadzieję, i tym samym byśmy nie mieli granic w miłości do drugiego człowieka. Dzisiejszy świat przekroczył już wiele granic: nienawiści, strachu, niepokoju. Myślę, że najwyższa pora, byśmy wszyscy zaczęli przekraczać granice miłości, bo ona jest lekarstwem na wszystkie trudności z jakimi wszyscy musimy się zmagać. Trzeba też życzyć nam, aby kult Męczenników z Pariacoto stale się poszerzał. Jestem przekonany, że przesłanie, jakie wypływa z ich życia i umierania dla Pana, jest taką lekcją, która ma siłę przemieniać ludzkie serca, nawet 30 lat po ich śmierci.
Rozmawiała Anna Dąbrowska z Biura Promocji Kultu Męczenników z Pariacoto