Panie Boże, po co tyle komplikacji? Czy nie przeczysz czasami sam sobie? Bo przecież jesteś jeden i nawet uczysz nas, że „jednego potrzeba”, a tu taka mnogość wszystkiego, aż się w głowie kręci. I nawet duchowo to dla nas szkodliwe – czyżbyś tego nie rozumiał? – bo nas rozprasza ta mnogość, wikłamy się w niej, tracimy orientację. Weź na przykład barwy. Czyż nie lepszy byłby świat czarno-biały? Prostszy przecież i tylko dwukierunkowy. A patrz, co Ty stworzyłeś: jeden wielki labirynt, jakąś tęczową komorę, w której sąsiaduje drewno i kryształ, barwy chemiczne z barwami strukturalnymi, i w dodatku jest pewnie drugie tyle barw, których nasze oko w ogóle nie chwyta. Jak my to wszystko mamy zrozumieć?
Święty Tomasz z Akwinu nie widziałby w tym trudności. Bóg jest jeden, bo jest jedynym Bytem Koniecznym; ale stwarzając z dobrej woli byty niekonieczne, nie miał sobie naznaczonych żadnych granic co do ich liczby. A skoro stworzył z miłości – bonum est sui diffusivum, dobro z natury dąży do dawania siebie – to czy miałby się ograniczać do marnych kilku miriad aniołów? A skoro stworzył materię, która z natury swojej jest mnoga (bo dzieli się na części składowe), i to wprawdzie zapewne jakieś granice kombinacjom tych części zakreślił, ale mało prawdopodobne, żebyśmy my do tych granic kiedykolwiek dotarli (Małgorzata Borkowska OSB)
Życie czynne bez modlitwy staje się bezsensowną bieganiną w kółko, a życie kontemplacyjne bez pracy możliwe jest przez dwa tygodnie, potem się umiera z głodu. Chodzi więc tylko o to, co jest w indywidualnym wypadku dominantą, a co przymieszką. I chociaż wielu już w Kościele głosiło ideał połączenia na zasadzie pół na pół, czyli tzw. życia mieszanego, praktyka wykazuje, że zawsze ostatecznie któryś element musi przeważyć. Najtrudniej bywa utrzymać się na wąskim płocie.
Chrystus zatwierdził obie drogi. Jeżeli jedną szczególnie wziął w obronę, to dlatego, że ta właśnie została zaatakowana, i nic dziwnego. Maria miała serce zbyt zaprzątnięte Panem, żeby się zajmować krytykowaniem Marty. I jeszcze także przypomniał Pan Marcie, że niebezpieczeństwem życia czynnego jest zagubienie się w drobiazgach i stracenie z oczu tego, co najważniejsze: Jego samego. Ostrzeżenie jednak nie jest potępieniem; ma i życie kontemplacyjne swoje niebezpieczeństwa, jak ma je każda indywidualna droga, każde powołanie. Można i lepszą cząstkę sprzeniewierzyć, gdzieś zgubić, wyrzucić na śmietnik.