Zdecydowałem, że pójdziemy w nocy, a że czerwcowe dni u końca miesiąca są najdłuższe w roku, to wyszliśmy naprawdę późno. Luźną grupą, równym krokiem za krzyżem w kształcie litery Tau w kierunku na Anaberg – jak mówią miejscowi.
Dla mnie to już kolejna piesza pielgrzymka do tego miejsca. W poprzednich latach z grupą prenowicjuszy szedłem z Głogówka na Górę św. Anny, a raz sam, jak to obiecałem, gdy tato leżał w szpitalu w stanie krytycznym.
Nocne pielgrzymowanie
Idziemy przez miasto. Jest cicho, ulice są opustoszałe, większość ludzi już śpi, gdzieniegdzie tylko przez zasłonięte okna widać odblaski włączonych telewizorów. Odmawiamy pierwszą część Różańca, pozostałe trzy będą nam towarzyszyły w dalszej drodze. Naszym przyciszonym głosom asystuje tylko od czasu do czasu szczekanie psów. Kiedy wychodzimy za miasto, kończą się latarnie uliczne i ogarnia nas ciemność. Idący z przodu i z tyłu mają latarki, żebyśmy byli widoczni dla przejeżdżających samochodów, ale póki co nikt nas nie mija. Teraz też pozwalamy sobie na głośny śpiew, płosząc przy okazji kuropatwy ukryte w niskim zbożu. Docieramy do pierwszej mijanej wioski, znowu przyciszamy głosy. Modlimy się za tych, których sen chwali Pana. I znowu wędrujemy drogą pośród zbóż i jakoś inaczej wtedy brzmi wezwanie „chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj”. W następnej wiosce przy kapliczce robimy krótką przerwę. Jeszcze nie ma rosy, siadamy więc pokotem na trawie. Niektórzy zdejmują buty, inni kładą się na ziemi, aby choć na chwilę zmrużyć oczy. I znowu wędrówka wśród pól. Horyzont zaczyna jaśnieć, choć dopiero czwarta. Śpiewamy „Kiedy ranne wstają zorze” i witamy wchodzące słońce, docierając w sam raz do przeprawy na Odrze pod Zdzieszowicami. Mimo tak wczesnej pory, prom już funkcjonuje. Nie ma napędu mechanicznego. Umocowany liną do przeciwległych brzegów poruszany jest siłą rąk przewoźnika i pasażerów, którzy, chcąc przyśpieszyć przeprawę, chętnie pomagają. Specjalne drągi zahacza się za linę i ciągnie przechodząc stopniowo przez cały pokład. Prenowicjusze ochoczo rzucają się do pomocy, ja opieram się o burtę i patrzę w wodę, która jest moim ulubionym żywiołem. Docieramy w sam raz na drugi brzeg Odry, gdy zza zakola rzeki wyłania się barka załadowana węglem, przed którą daleka droga, pewnie aż do Szczecina. Zaraz za przeprawą rozkładamy się na trawie i rozpoczynamy poranną modlitwę Liturgii Godzin – Jutrznię. Słowa psalmu płynną monotonnie, jak przepływająca obok rzeka, ale tak jak ona, dają życie. Ruszamy dalej, by zaledwie po kilkudziesięciu krokach zatrzymać się przy obelisku upamiętniającym ofiary powodzi z roku 1997. Odmawiamy „Wieczny odpoczynek” i „Salve Regina”. Teraz przed nami kilkukilometrowa wędrówka przez miasto. Wzbudzamy ciekawość wędrujących w pośpiechu do pracy ludzi. Wreszcie mijamy zabudowania. Widać już wyraźnie Górę św. Anny.
Św. Anna Samotrzecia
Pierwotnie zwana była Górą Chełmską i jest najwyższym wzniesieniem grzbietu Chełma na Wyżynie Śląskiej o wysokości prawie 408 m n.p.m. Kilkaset metrów od szczytu, od strony zachodniej, przebiega autostrada. Podróżujący nią często doświadczają diametralnej zmiany pogody po przejeździe na drugą stronę wzniesienia. Nagle ulewny deszcz zmienia się w piękny, słoneczny krajobraz, albo w zimowe dni suchy asfalt przemienia się w zasypaną drogę, kiedy niespodziewanie wjeżdża się w śnieżną zadymkę.
Bracia zaczynają się cieszyć, że cel już blisko. Nie podzielam ich optymizmu, wiem, że to tylko złudzenie, bo do przejścia zostało przynajmniej jeszcze kilka kilometrów i to cały czas pod górkę. W dodatku zaczynają gnieść mnie buty. Jakby tego było mało, zaczyna padać. Pojedyncze krople nagle przeradzają się w ulewę. Spoza kurtyny deszczu świata nie widać. Mam w plecaku jakąś przeciwdeszczową kurtkę, ale nie ma już sensu jej nawet wyjmować, bo nie uchroni ona przed tak dużym deszczem, a i tak jestem przemoczony do suchej nitki. Wreszcie napis Góra św. Anny i pierwsze domy miejscowości. Dochodzimy do sanktuarium, strome schody prowadzą na Rajski Plac, dziedziniec otoczony arkadami, gdzie stoją stare konfesjonały, które słyszały niejedną historię, a w ich drewno niejedna łza wsiąknęła. Mijamy próg niewielkiej świątyni, która od 1980 r. jest bazyliką mniejszą. Sam kompleks klasztorny pochodzi z drugiej połowy XVI w. i zawdzięcza swoje powstanie rodowi Gaszynów, który sprowadził na to miejsce krakowskich reformatów. Od momentu osiedlenia się zakonników Serafickiego Ojca Franciszka Reguły Obserwanckiej przy kościele św. Anny wzrósł mocno ruch pielgrzymkowy. Zarówno przybycie zakonników jak i napływ pielgrzymów, były spowodowane tym, że na chełmskim szczycie już wcześniej znajdował się kościół poświęcony św. Annie, w którym swoje miejsce miała drewniana figurka-relikwiarz św. Anny Samotrzeciej, nazywanej w ten sposób, bo w swoich ramionach trzyma jeszcze Maryję i Jezusa. Rzeźba ma wysokość 66 cm. Pochodzenie figurki jest nieznane. Jej powstanie datuje się na połowę XV w. Ten wizerunek cieszy się tak ogromną pobożnością wiernych, że Góra św. Anny, stała się największym sanktuarium regionu, a sama św. Anna patronką Śląska Opolskiego i diecezji. Do tego miejsca pielgrzymował Jan Paweł II, a papież Benedykt XVI, jeszcze jako kardynał Ratzinger, wielokrotnie bywał tam na różnych obchodach.
Na ścieżkach Kalwarii
Dzisiaj przybywamy jako pątnicy i wraz z trudem pielgrzymiej drogi w modlitwie składamy wszystkie intencje zakonne, własne i te przez innych polecone. Klękamy i odmawiamy wspólnie modlitwę, którą św. Franciszek odmawiał przy nawiedzaniu kościołów: Wielbimy Cię Panie Jezu Chryste tu i we wszystkich kościołach Twoich i błogosławimy Tobie, żeś przez krzyż i mękę swoją odkupił świat. Teraz pora na Mszę Świętą. Zanim udam się jednak do zakrystii, idę na furtę klasztorną i proszę znajomego franciszkanina, aby mi użyczył suchych rzeczy, żebym mógł założyć albę i ornat. Po Mszy Świętej rozchodzimy się po kościele. W bocznej kaplicy moi dobrzy znajomi – św. Maksymilian Kolbe i bł. Jan Duns Szkot, obydwaj poświęcili życie dla sprawy Niepokalanej. Teraz trochę czasu wolnego. Bracia rozchodzą się po okolicy, ci, którzy mają więcej sił, wybierają się oglądać Kalwarię. Nie wszyscy wiedzą, że Góra św. Anny, jak wiele położonych w takim ukształtowaniu klasztorów, jest Kalwarią i pozwala wędrować po rozrzuconych po wzgórzu kapliczkach i rozważać życie Pana Jezusa i Matki Najświętszej. Inni idą do odległego o kilka minut Domu Pielgrzyma. Ja idę do Groty Lurdzkiej, gdzie znajduje się ołtarz polowy, a przed nią plac, mogący pomieścić kilka tysięcy ludzi. Było mi tu dane sprawować Eucharystię i głosić słowo Boże do tłumów pielgrzymów w czasie Odpustu Podwyższenia Krzyża Świętego. Wracam do klasztoru. Na krużgankach przykuwa moją uwagę obraz, będący naśladownictwem dzieła Maurycego Retzscha, przedstawiający grę szatana z człowiekiem o duszę. Jest pełen symboliki i alegorii. Anioł Stróż stojący u boku człowieka daje nadzieję, że walka wcale nie musi być tak nierówna, jak to się początkowo wydaje. W miejscu, w którym stoją konfesjonały obraz daje do myślenia.
Babcia Pana Jezusa
Zbieramy się znowu razem i pod figurą Jana Pawła II robimy sobie pamiątkowe zdjęcie do kroniki. Ruszamy w kierunku pomnika Powstańców Śląskich. Rozciąga się stamtąd wspaniały widok na panoramę Opolszczyzny. Horyzont zamykają Góry Opawskie z najwyższym po polskiej stronie szczytem, Kopa Biskupia. Schodzimy jeszcze do położonego poniżej amfiteatru, który dzielił burzliwe i skomplikowane dzieje tej ziemi, służąc w latach hitlerowskich za miejsce uroczystości Hitlerjugend, a za polskich czasów komunizmu na zloty młodzieży socjalistycznej. Już czas wracać do domu, choć i tam na Górze jest dom, a przynajmniej można go tam odczuć bez względu na to, w jakim rytmie bije serce i w jakim języku wypowiada człowiek słowa modlitwy. Myślę jeszcze o moich, już świętej pamięci, babciach. Jednej nie zdążyłem poznać. Zmarła wiele lat przed moimi narodzinami. I zastanawiam się, czy Pan Jezus znał swoją babcię, ale zaraz myślę, że to teraz przecież nieważne. Tu, w sanktuarium, trzyma Go w swoich ramionach i to wystarczy. Niech trzyma i mnie w swojej opiece.
Piotr Bielenin OFMConv
Artykuł ukazał się w dwumiesięczniku franciszkańskim „Posłaniec św. Antoniego z Padwy” nr 6/2017.