Święty Dominik przed śmiercią wyraził wolę bycia pochowanym „pod stopami braci”. Jestem przekonany, że to nie tylko wyraz jego pokory, ale przede wszystkim wyraz zaufania do braci, że ich stopy poniosą Słowo Życia na peryferie świata, do owych legendarnych Kumanów.
Timothy Radcliffe, jeden z poprzednich generałów Zakonu, w liście o formacji pisał:
W początkach naszej tradycji widzimy bezgraniczne zaufanie Dominika do braci. Ufał braciom, ponieważ ufał Bogu. Jak pisał Jan z Hiszpanii: „Miał takie zaufanie do dobroci Bożej, że do głoszenia wysyłał nawet ludzi niewykształconych, mówiąc im: Nie bójcie się, Pan będzie z wami i da moc waszym ustom”.
Ikona z Neapolu
Moim ulubionym hagiograficznym przedstawieniem św. Dominika jest XIII-wieczna ikona ze szkoły italskiej, obecnie przechowywana w Neapolu. Należy ona do siedmiu zachowanych przedstawień, zamówionych przez braci w związku z kanonizacją naszego Założyciela.
Wizerunek z Neapolu ma 12 kwater ze scenami opisującymi życie i cuda Ojca Dominika (opis ikony można znaleźć w najnowszym wydaniu książki Guy Bedouelle’a „Dominik, czyli łaska Słowa”, W drodze 2011). Współczesne kopie tej ikony towarzyszą modlitwie braci w poznańskiej kaplicy klasztornej i nowicjuszom na Służewie.
W jej centrum znajduje się św. Dominik. Prawą ręką błogosławi, w lewej trzyma Ewangelię otwartą na słowach „Idźcie na cały świat i głoście [Słowo Boże]”, którą od dołu podtrzymują dwaj bracia.
To najlepszy obraz powołania dominikańskiego. Nie ma Dominika bez braci. Nieprzypadkowo nasz Założyciel nie zostawił po sobie żadnych pism duchowych ani wskazówek, jak go naśladować. Jak pisał dominikański historyk i pisarz, Simon Tugwell, w wierszu „Hołd dla Świętego”:
Założył zakon, mówią ludzie,
Powiedzmy raczej: powołał z przyjaźni.
Był ich przyjacielem, i tak
w końcu, mimo własnej woli przyszli.
Dał im zakon do założenia.
Za apostołem idzie czyn
Jego „listem” są bracia i siostry, którzy odnaleźli w sobie łaskę i pasję głoszenia Słowa, wyrosłe z Dominikowego współczucia dla każdego człowieka.
Pięknie wyraził to o. Jacek Salij w artykule „Duchowość dominikańska”: „Szacunek dla człowieka, współczucie dla jego duchowej biedy i troska o jego zbawienie – to najbardziej charakterystyczne cechy postawy apostolskiej (…). Czym się różni apostolstwo od propagandy? Propaganda ma na celu dobro ideologii, dla której chce zdobyć jak najwięcej ludzi. Człowiek w gruncie rzeczy nie obchodzi propagandysty, on chce zdobyć wielką liczbę ludzi, którzy będą świadczyli o sile jego ideologii. Inaczej apostolstwo: jego celem jest właśnie dobro człowieka. Dlatego propagandysta posługuje się słowem instrumentalnie, jako narzędziem walki o rządy nad duszami. Natomiast słowo apostoła musi wypływać naprawdę z jego duszy, stanowić jakby cząstkę jego samego. Nie da się apostołować samym tylko słowem, za słowem apostoła musi stać jego czyn, jego postawa, a w końcu on sam”.
Tugwell swój wiersz o Dominiku zaczyna więc tak:
Był on człowiekiem, który płakał,
I w jego błyszczących łzach widać było miłość
ludzką i delikatną; ludzką, ponieważ boską,
boską, ponieważ wyciśniętą modlitwą z męki prawdy.
„O Panie, co się stanie z grzesznikami?”
Pełny kaznodzieja
Nierozerwalność Dominika z jego synami i córkami wyraża także nasz szczeciński relikwiarz ze świętymi dominikańskimi. Chociaż patronowi naszej wspólnoty i parafii należałby się osobny relikwiarz, to jestem przekonany, że Dominik pragnie pozostać wśród swoich braci i sióstr.
Obraz Dominika Kaznodziei widać dopiero we wspólnocie. Jak mówią nasze dominikańskie konstytucje: „posługa kaznodziejska jest dziełem wspólnotowym i w pierwszym rzędzie dotyczy całej wspólnoty. Dlatego klasztor zwano początkowo »świętym kaznodziejstwem«” (KKK 100).
Nie pojedynczy bracia, ale dopiero zwołani w klasztor są „pełnym kaznodzieją”. Inaczej grozi dominikanom indywidualizm i gwiazdorstwo w miejsce dobrej niepowtarzalności.
„Stawanie się bratem to czerpanie siły z siebie nawzajem. Nie jesteśmy solistami. Ta siła czyni nas wolnymi, lecz dla siebie, a nie od siebie. Stajemy się mocni przede wszystkim dlatego, że ufamy sobie nawzajem” – pisał Radcliffe.
Dobra formacja, teologiczna i afirmatywna dla tego, co ludzkie, bo wyrastająca ze współczucia, bez wspólnoty – zamiast prowadzić kaznodziejstwo w stronę bycia pełnym empatii i miłosierdzia – kończy się ambicjonalnym i narcystycznym zapatrzeniem w siebie, które grozić może każdemu kaznodziei.
Pozwól się zranić
Chciałbym tutaj wspomnieć początki mojego kaznodziejstwa. Zaraz po święceniach przybyłem na warszawski Służew. Zostałem submagistrem braci studentów, a jednocześnie pomagałem o. Wojciechowi Jędrzejewskiemu w duszpasterstwie szkół średnich „Rejs”.
Duszpasterstwo w niedziele miało swoje Msze o 19. Piękna oprawa i świetne kazania Wojtka przyciągały tłumy, w tym ludzi z obrzeży, jak chociażby Muńka Staszczyka. Jednym słowem była to głęboka woda jak na kaznodziejskiego młokosa, który nie poznał jeszcze dobrze warsztatu Słowa i miał blade pojęcie o tym, czym słuchacze żyją, co ich boli i rani oraz za czym tęsknią.
A mimo to Wojtek mi zaufał – co drugą niedzielę sam głosiłem kazania na „dziewiętnastce”. Pomimo ryzyka, zaufał i wspierał. W pierwszych moich przygotowaniach do „dziewiętnastkowych” homilii bez paternalizmu podpowiadał i dodawał odwagi. Dla mnie to namacalny dowód na to, że łaska Słowa opiera się na zaufaniu i wspólnocie braci.
„Jakże nieskuteczne będzie głoszenie – zauważa piąty z kolei dominikański generał Humbert z Romans – jeśli nie będzie w nim miłości”. Miłości, która Słowu Ojca pozwoliła się zranić, aż po śmierć.
Papież Franciszek w adhortacji „Evangelii Gaudium” pisze:
(…) przed przygotowaniem konkretnie tego, co powiemy w kazaniu, powinniśmy jako pierwsi pozwolić się zranić temu Słowu, które zrani innych, ponieważ jest to Słowo żywe i skuteczne, które jak miecz obosieczny »przenika aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpiku, zdolne osądzić pragnienia i myśli serca« (Hbr 4, 12) (p. 150).
Przed oczyma mam jednego z moich starszych współbraci, o. Bogusława Golaka, z którym głosiłem swoje pierwsze misje parafialne. Obecnie jest schorowany, ale przez całe życie był aktywnym kaznodzieją. Poprowadził w życiu kilkadziesiąt takich misji, nie licząc rekolekcji. To właśnie w czasie rekolekcji miał wylew i od tego momentu musiał boleśnie „zamilknąć”.
Jego kaznodziejstwo zostało zranione, ale chyba tylko po to, by pokazać, że samo jego dominikańskie życie w klasztorze, przy wsparciu braci, uczyniło to kaznodziejstwo pełnym. W tej słabości, we łzach objawiła się moc i radość wielkanocnego spotkania, które było udziałem św. Marii Magdaleny – „apostołki apostołów”.
Doświadczenie Słowa daje nam nadzieję w tym zranieniu – gdy doświadczamy, że potrzebujemy siebie nawzajem. Stanowi to rdzeń naszego dominikańskiego życia. „Nadzieja, która czyni nas głosicielami dobrej nowiny, nie jest mglistym optymizmem, bezrefleksyjną wesołością, pogwizdywaniem w ciemnościach. Jest przekonaniem, że w końcu możemy odkryć jakiś sens w naszym życiu, sens, który nie jest wmówiony, lecz który jest i czeka na odkrycie” – pisał swego czasu Timothy Radcliffe.
Mniszki przed braćmi
Ale oczywiście, Dominik to nie tylko bracia.
My, bracia, na swój jubileusz 800-lecia musimy jeszcze chwilkę poczekać. Dominikańskie mniszki już go obchodziły. I tak jak klasztory mniszek dominikańskich powstały przed klasztorami braci, tak Słowo Braci potrzebuje modlitwy, milczenia (św. Ireneusz z Lyonu pisał w II wieku, że „Słowo wyszło w milczeniu”) i samotności, ale przede wszystkim współczującej miłości naszych sióstr kontemplacyjnych.
W Polsce są tylko trzy klasztory mniszek, ale ich rola, dla nas braci, jest nieoceniona.
W obrazie Dominika widać także rys, który wyraża się w życiu dominikanek czynnych. W Polsce powstały dwa takie zgromadzenia.
Jedno – założone w XIX wieku z błogosławieństwem generała Vincenta Jandela przez Matkę Kolumbę Białecką jako zgromadzenie Sióstr św. Dominika. To w nim mam rodzoną siostrę mojej mamy, a moją siostrę w Zakonie. Dzięki niej, od dzieciństwa, towarzyszył mi widok dominikańskiego habitu i zaczęło się moje poznawanie św. Dominika.
Drugie zgromadzenie, dominikanek misjonarek, powstało w XX wieku dzięki o. Jackowi Woronieckiemu.
Katarzyna i Kasia
Otwartą na świat przez św. Dominika Ewangelię podtrzymują także dominikanie świeccy. Zawsze mogłem liczyć na ich konkretną pomoc i wsparcie w dominikańskiej misji, czy to w Poznaniu, gdzie przez wiele lat byłem asystentem fraterni bł. Piotra Jerzego Frassatiego, czy obecnie w Szczecinie.
Trudno przecież wyobrazić sobie dominikańskie kaznodziejstwo bez św. Katarzyny ze Sieny, najbardziej znanej świeckiej dominikanki. Spowiednikowi, bł. Rajmundowi z Kapui, mówiła, że „w swoim życiu nie doświadczyła większej satysfakcji, jak wtedy, gdy mogła z inteligentnymi ludźmi rozmawiać o Panu Bogu”. A on sam dopowiada: „Gdyby miała pojętnych słuchaczy, to sto dni i tyleż nocy bez pokarmu i napoju rozprawiałaby z nimi o Panu Bogu. Nie zmęczyłaby się przy tym; owszem, to by ją rozpalało i czyniło młodszą” (Rajmund z Kapui, Żywot świętej Katarzyny ze Sieny, W drodze 2010, s. 87).
Znam jeszcze inną Katarzynę – Kasię, do której słowa bł. Rajmunda pasują jak ulał. Jako osoba konsekrowana w świecie złożyła swoje śluby w Świeckim Instytucie Dominikańskim z Orleanu. Mam poczucie ogromnego, niezasłużonego daru jej przyjaźni. Jestem przekonany, że to św. Dominik postawił ją na mojej drodze kaznodziei. Dziś wiem, że dawno już by mi „ścierpła ręka” od podtrzymywania Dominikowej Ewangelii, gdyby nie jej modlitwa i ofiara, które od wielu już lat podtrzymują moje dominikańskie powołanie.
Maciej Biskup OP