Dzień 1 kwietnia 1928 r. zawsze będzie jednym z najważniejszych w historii polskich sercanów. Po latach formacji, studiów i pracy za granicą przybył na stałe do kraju ks. Kazimierz Wiecheć, dając początek nowemu Zgromadzeniu w Polsce.
Ten dzień ks. Wiecheć sam uznał za moment historyczny pisząc o tym w liście, jaki wysłał do generała Zgromadzenia o. J. Philippe’a zaraz po przyjeździe do kraju. I od tego czasu liczone są lata obecności sercanów w Polsce.
Żyje jeszcze dwóch sercanów, którzy urodzili się przed tym pamiętnym dniem. To ks. Kazimierz Marekwia – rocznik 1925 oraz ks. Adam Włoch, rówieśnik osiedlenia się Zgromadzenia w Polsce. Ale żyje jeszcze kilku innych księży (Paweł Leks, Władysław Łukasik, Romuald Skowronek, Jan Kania), którzy składali profesję zakonną w roku śmierci założyciela Polskiej Prowincji, który odszedł mając zaledwie 54 lata – 12 grudnia 1950 r. w Krakowie Płaszowie, w miejscu, gdzie zaczęło się wszystko: Dom Macierzysty, pierwszy kościół i parafia oraz Małe Seminarium, które potem da wielu nowych sercanów.
Koleje życia i powołania ks. Kazimierza Wiechecia zostały już opisane w różnym czasie i w wielu publikacjach. I wydaje się, że nie za dużo można dopisać nowych faktów do tych, jaki są już znane. Zajmowali się tym m.in. księża: Władysław Majka, Franciszek Nagy, Władysław Marekwia i Adam Włoch, a w bliższym nam czasie Józef Furczoń. Sporo miejsca postaci założyciela prowincji poświęca w książce-wywiadzie „Na drogach życia” kard. Stanisław Nagy, który po wybuchu wojny w szpitalu w Przemyślu odnawiał przed ks. Wiecheciem swe śluby zakonne. Podkreślając jego wielkie oddanie idei budowania struktur Zgromadzenia na ziemiach polskich w bardzo skomplikowanej sytuacji, widział w nim „jedynego właściwie fundatora” prowincji, na którego barkach spoczywał cały ciężar osiedlenia się sercanów w Polsce. Nie ma w tej opinii żadnej przesady, gdy ktokolwiek wnikliwie wczytuje się w wydarzenia, jakie towarzyszyły staraniom ks. Wiechecia, by na ziemiach polskich pojawili się duchowi synowie o. Jana Leona Dehona, a co za tym idzie charyzmat powołanego przez niego Zgromadzenia.
Rodzinnymi stronami ojca sercańskiej rodziny w Polsce były podkrakowskie Pychowice, a parafią – św. Józef w Podgórzu. Był czwartym z sześciorga dzieci zwykłej rodziny zajmującej się głównie pracą na roli. Gdy miał zaledwie 5 lat zmarł mu ojciec, dlatego wzięli go do Krakowa chrzestny z żoną i tutaj zaczął edukację. W gimnazjum miał szczęście, bo spotkał wybitnego krakowskiego katechetę – ks. Mateusza Jeża, który „miał nosa” w rozeznaniu powołania u młodych ludzi. Poza tym żywo interesował się kultem Serca Jezusowego i znał już pierwszych holenderskich sercanów, których Założyciel wysłał do Krakowa na naukę języka w związku z fundacją fińską i jednocześnie szukania kandydatów do Zgromadzenia. To właśnie ks. Jeż udzielił im gościny, a swych gimnazjalistów zachęcał do wstąpienia w szeregi stosunkowo nowej w Kościele wspólnoty zakonnej.
To dzięki niemu, w 1910 r. do Niższego Seminarium w Tervuren pod Brukselą w Belgii trafił gimnazjalista Kazimierz Wiecheć (miał 14 lat), który po czterech latach dalszej nauki rozpoczął postulat, a potem nowicjat w Brugelette, zwieńczony złożoną 3 czerwca 1916 r. profesję zakonną.
Prawdopodobnie to właśnie w Belgii doszło do spotkania Kazimierza Wiechecia z o. Janem Dehonem, który coraz częściej w tym okresie patrzył w stronę Polski, widząc tutaj możliwość rozwoju Zgromadzenia. Zapewne podobnie widział to także przygotowujący się w Lewanium i Bolonii do kapłaństwa Kazimierz Wiecheć, prowadząc w tym czasie ożywioną korespondencję z ks. Jeżem. Z zachowanych listów wynika, jak bardzo marzył, by sercanie pojawili się w jego rodzinnym kraju, a w swym byłym katechecie dostrzegał osobę, na pomoc której mógł w tym względzie liczyć.
Zaraz po otrzymaniu święceń 25 lipca 1920 r. w Bolonii, w sierpniu przyjeżdża do Krakowa by szukać nowych powołań, ale też miejsca, gdzie mógłby powstać pierwszy dom sercanów. Stąd też pisze list do ks. Jeża, przebywającego w tym czasie w Janowie Podlaskim, w którym to wyraża nadzieję, że za rok lub dwa Zgromadzenie osiedli się na stałe w Polsce. Prosi jednocześnie o pomoc w znalezieniu młodzieńców chętnych do nowicjatu, ale też księży gotowych wstąpić do Zgromadzenia.
Niezwykle życzliwy dla tej sprawy ks. Jeż opublikował w wychodzącej we Lwowie „Gazecie Kościelnej” duży tekst pt: „Zgromadzenie Kapłanów Serca Jezusowego”. Była to pierwsza publikacja w prasie prezentująca dość obszernie nie istniejące jeszcze w Polsce zgromadzenie zakonne, a jednocześnie rodzaj apelu i zaproszenia pod adresem młodych ludzi i polskich kapłanów. Dzięki temu wielu czytelników, także księża i biskupi, mogło się dowiedzieć o zamiarze osiedlenia się sercanów w Polsce.
Na początku lat 20-tych osiedlenie na stale nie było jeszcze możliwe, ponieważ spośród kilkunastu młodzieńców, jacy zaczęli formację w Belgii, do święceń doszedł jedynie ks. Wiecheć. Dlatego wiele razy przyjeżdżał do Polski szukając nowych kandydatów, również wśród duchownych. Z tak zwanych wypraw rekrutacyjnych, co roku kogoś przywoził do nowicjatu w Albisoli (w sumie 24 Polaków). Kiedy jedenastu z nich zostało sercanami mógł więc z większymi nadziejami myśleć o przeniesieniu się do kraju.
Nie było to jednak takie proste, bowiem dał się poznać z jak najlepszej strony w Prowincji Włoskiej zarówno jako duszpasterz, nauczyciel francuskiego i matematyki, socjusz oraz budowniczy scholastykatu w Bolonii. Wszyscy więc zabiegali o niego.
Na początku roku 1928 coś jednak drgnęło w kierunku spełnienia marzeń ks. Wiechecia „wydobycia się” z włoskiego domu w celu założenia domu dla polskich sercanów nad Wisłą. Przekonał też to tego pomysłu ówczesnego generała o. Josepha Philippe, od którego otrzymał zgodę i błogosławieństwo dla starań w tym względzie na terenie Polski.
„Trudno było sobie wyobrazić naszą radość, wszak o tym ciągle myśleliśmy i stale mówili! Poszliśmy do księdza Kazimierza. On już gotował się do drogi. Nie miał czasu na długą rozmowę, spieszył się na pociąg” – napisał we wspomnieniu ks. Franciszek Nagy, który poznał sercanów dzięki anonsowi w „Głosie Narodu” zamieszczonemu przez ks. Wiechecia, który będąc już w Polsce nie zapomniał o tych, których sam przywiózł do Włoch. Z Krakowa, Łodzi, z Wilna posyłał im kartki z krótkimi wiadomościami.
Na obszerniejsze listy nie miał czasu, pochłonięty był bowiem działaniami związanymi z osiedleniem się sercanów w kraju. Na krótko jeszcze wrócił do Rzymu, by się pożegnać, a gdy w nocy 1 kwietnia 1928 r. przybył do Krakowa wiedział, że już na zawsze będzie to dzień wyjątkowy w dziejach polskich sercanów. Przyjechał bowiem tym razem nie na jakiś czas czy szukać powołań. Przyjechał w jednym celu: osiedlenia się na stałe Zgromadzenia, które on reprezentował razem z przybyłymi w tym samym dniu na swe prymicje z Francji neoprezbiterami: ks. Władysławem Majką i ks. Ignacym Stoszko. Obaj jednak zaraz po prymicjach w swych rodzinnych parafiach wrócili do Strassburga.
Dach nad głową ks. Wiecheć znalazł w domu Księży Emerytów przy ul. św. Marka, którym zarządzał wtedy ks. Mateusz Jeż. Ta postać przez cały czas jest obecna u początków Zgromadzenia w Polsce. Jego różnorodne zaangażowanie w tej sprawie (także finansowe) było tak znaczące, że zyskał miano wielkiego dobroczyńcy i współzałożyciela prowincji. Natomiast dom przy ul. św. Marka 10, przez który przewinęło się wielu pierwszych sercanów, śmiało można określić jako przystań przyszłego Domu Macierzystego. Zanim on jednak powstał przy ul. Saskiej, przejściową siedzibą sercanów stał się niewielki i istniejący do dzisiaj, wydzierżawiony dom przy ul. Koszykarskiej 7 w Płaszowie.
Pierwszą rozmowę o przyjęciu sercanów w diecezji ks. Wiecheć miał z metropolitą krakowskim abp Stefanem Sapiehą, który wskazał na dzielnicę Płaszów, jako możliwe miejsce osiedlenia się nowych zakonników. Ks. Władysław Majka w swych wspomnieniach przypuszcza, że do spotkania w kurii doszło w Wielkim Tygodniu i jeszcze w tym samym dniu ks. Wiecheć pojechał zobaczyć, jak wygląda owa dzielnica? Najwidoczniej wrażenia nie odniósł korzystne, skoro w poszukiwaniu zakotwiczenia się odwiedził inne miasta, m.in. Warszawę, Łódź i Poznań, gdzie spotkał się z kard. Augustem Hlondem, spodziewając się jakieś propozycji, którą jednak nie otrzymał. Miał natomiast zgodę metropolity krakowskiego na lokalizację w Płaszowie pod warunkiem ze Zgromadzenie weźmie na siebie wszystkie koszta z tym związane, łącznie z budową kościoła.
O wszystkich poczynaniach ks. Wiecheć powiadamiał na bieżąco generała i szukał możliwości zdobycia środków koniecznych do życia i rozwoju dzieła. Brak funduszów było poniekąd „piętą achillesową” całego przedsięwzięcia, ale nie załamało to ks. Wiechecia. Pukał o nie zwłaszcza do drzwi Prowincji Holenderskiej, której to członkowie uczyli się w Krakowie języka polskiego przed pracą pośród polskich żołnierzy w Finlandii. Prosił także w Belgii i w Rzymie.
Przeciwności było znacznie więcej, m.in. gdy w sprawę obecności sercanów w Płaszowie włączyli się sami mieszkańcy dzielnicy. Można rzecz, że zrobili mieszkańcom domu przy Koszykarskiej „niedźwiedzią przysługę” wstawiając się za nimi u abp Sapiehy, gdy dowiedzieli się o rzekomym zamiarze opuszczenia przez nich Płaszowa. Cieszyli się bowiem, że mają blisko księży, którzy odprawiali w pobliskiej kaplicy służebniczek w Ochronce Mszę św.,, adorację i modlitwy, a ks. Władysław Majka katechizował ich dzieci. Jednakże owe orędownictwo za sercanami nie zostało w kurii właściwie zrozumiane, czego wynikiem było – jak znamy z przekazów – niezbyt miłe spotkanie ks. Wiechecia z arcybiskupem. I gdy wydawało się, że w jednym momencie cały projekt osiedlenia się jest spalony, niespodziewanie 13 lutego 1929 r. na miejsce, gdzie miał powstać dom zakonny i kościół przybył abp Sapieha, a dwa dni później wyraził zgodę na budowę, która ruszyła w grudniu tego samego roku.
Warto jeszcze wspomnieć o przejściowym „klasztorze” przy Koszykarskiej 7, w którym zamieszkali pierwsi sercanie, bowiem budynek ten istnieje do dziś. Ze wspomnień jednego z jego mieszkańców – ks. Majki dowiadujemy się, że został wydzierżawiony od pani Darowskiej z Bieżanowa, posiadał cztery pokoje, dużą kuchnię i pomieszczenie na poddaszu. Nie było jednak kaplicy, więc na modlitwy poranne, Mszę św. i adorację udawano się na ul. Myśliwską do Ochronki sióstr.
A jak wyglądała sytuacja materialna pierwszych sercanów, najlepiej ukazują słowa ks. Majki: „… w naszym domu przy ul. Koszykarskiej, szczególnie w początkach, bieda była naprawdę wielka. Skromne nasze zasoby pieniężne wyczerpały się zupełnie na zaopatrzenie domu i kuchni w najniezbędniejsze sprzęty. Toteż bywały dni, kiedy nasi księża nawet do śródmieścia udawali się na pieszo, gdyż w kasie domowej dosłownie nie było grosza. W tych warunkach kuchnia bywała bardzo skromna. Na śniadanie i podwieczorek do chleba najczęściej nie podawano nic lub marmoladę z buraków”.
W tych skromnych warunkach domowych odbyły się pierwsze prymicje sercanina i zarazem nowego mieszkańca Koszykarskiej – ks. Juliana Lubowieckiego, który przyjechał po święceniach z Strasburgu po koniec 1929 r.
Jednocześnie w tym czasie ks. Wiecheć załatwiał w urzędach pozwolenie oraz plany domu i kościoła. Po pokonaniu wielu trudności zaczął gromadzić materiał. Piasek i żwir wożono furmankami znad Wisły, a kamienie z Podgórza. Cegłę, dla zmniejszenia wydatków, wypalano i suszono we własnym zakresie. W nocy musiał przed złodziejami wszystkiego pilnować br. Paschalis. Pomagali płaszowiacy, scholastycy, murarze z Jadownik (majster Józef Serwin), ks. Mateusz Jeż i znana krakowska kwiaciarka Rozalia Warzechowa, podpisująca weksle ks. Wiecheciowi, który dwoił się i troił, by na czas zdobyć fundusze.
10 sierpnia 1930 r., książę metropolita poświęcił kamień węgielny budowy, a 30 kwietnia 1931 r. to kolejny historyczny dzień w kolejach losu osiedlenia się sercanów w Polsce, bowiem we wznoszonym domu przy Saskiej zamieszkali pierwsi mieszkańcy. Nie mieli jeszcze wygód, jedynie cztery otynkowane pokoje, do których wchodzili oknem przez rusztowania. Nie mieli ogrzewania, ani porządnych mebli. Za to nie musieli się już tułać po obcych domach i cieszyli się, że mają nareszcie własny, macierzysty, w którym mogli być razem na modlitwie i przy stole, gdzie tworzyli pierwszą wspólnotę sercańską w Polsce, na czele której stanął ten, któremu wszystko zawdzięczali – ks. Kazimierz Wiecheć, ojciec polskiej prowincji. Powiedział o nim kiedyś kard. Stanisław Nagy: „Był człowiekiem, który się spalał przy budowie płaszowskiego domu i tworzenia zrębów prowincji. Pozostanie na zawsze w pamięci jako pierwszy fundator, pełen bohaterstwa i oddania sprawie Zgromadzenia”.
Ks. Andrzej Sawulski SCJ
Jestem z pokolenia sercanów, którzy znali ks. Władysława Majkę, który pamiętnego dnia 1 kwietnia 1928 roku przyjechał z ks. Ignacym Stożko ze Strasburga do Krakowa na swe prymicje, a potem był mieszkańcem domu przy Koszykarskiej 7. Nie sposób wyliczyć, ile prowincja mu zawdzięcza. Na ogół podkreśla się jego wielkie zasługi na polu formacyjnym i wychowawczym, gdzie był duchowym przewodnikiem i filarem. Jednakże nie da się pominąć jego znaczenia jako osoby piszącej wspomnienia o początkach i prapoczątkach polskiej prowincji, a ks. Adam Włoch wręcz nazywa go pierwszym historykiem prowincji. Nic dziwnego, ponieważ dzięki niemu możemy dziś wiedzieć, jak powstawało gniazdo prowincji i za jaką cenę stanął pierwszy dom sercanów na ziemi polskiej. I bez wątpienia niezwykle cenne są słowa, jakie zapisał ks. Majka w swych wspomnieniach wydanych w książce, które dedykował temu, który dostrzegł w nim powołanie, który zawiózł go do Włoch, by potem być jego najbliższym współpracownikiem w rozwoju Zgromadzenia w ojczyźnie.
Wydaje się, że gdy obecnie przeżywany jest jubileusz 90-lecia osiedlenia się w kraju, to jego zdanie-dedykacja napisane na pierwszej stronie książki jest najlepszym podsumowaniem niemal 160 stron wspomnień o początkach Prowincji Polskiej Księży Najświętszego Serca Jezusowego, wspomnień, z którymi się podzielił z okazji 25-lecia obecności sercanów w Polsce. Brzmi ono tak: „Pamięci ks. Kazimierz Wiechecia SCJ, za wszystko, co zawdzięczamy Mu w życiu, poświęcam tę historię Dzieła, które on na ziemi polskiej zapoczątkował, i w którego służbie się zużył”. Chętnie się pod tym zdaniem podpisuję.
AS