5 października: św. Faustyna Kowalska

We wspomnienie św. Siostry Faustyny Kowalskiej zapraszamy do lektury „Święci nie zarażają” Marzeny i Marka Florkowskich, który ukazał się na łamach dwumiesięcznika franciszkańskiego „Posłaniec św. Antoniego z Padwy”. Opowieść o dziecięcej radości, malinach i piegowatej twarzy tej jednej z najbardziej znanych polskich świętych.

To wszystko działo się tak blisko nas, niemal na naszych oczach. Nie w celi klasztornej pilnie strzeżonej klauzurą, ale w szpitalnej sali, gdzie w nocy ktoś umierał, za ścianą głośno rozmawiali mężczyźni, nie pozwalając na skupienie.

Do tej sali kilka razy dziennie przychodzili lekarze lub pielęgniarki. Zaglądali, choć na tym oddziale mieli pod opieką ponad stu innych pacjentów. Diagnoza nie była dobra pomimo młodego wieku, dokuczała samotność i tęsknota za domem. Ból dawał się we znaki. Suchoty powoli trawiły ciało.

Piegowata zakonnica

Czy w tej szpitalnej separatce leżała w czarnym habicie? Czy zdejmowała biały czepek i czarny welon? Czy poprzez chorobę ktoś dostrzegł w niej młodą, niewiele ponad 30-letnią kobietę? Nie tak dawno miała na sobie różową sukienkę z falbankami z boku. Włosy do tyłu zaczesane w gruby jak ręka warkocz. Był czerwiec 1924 r., gdy z siostrami i koleżanką wybrała się na potańcówkę w dawnym parku Wenecja w Łodzi. „Była bardzo zgrabną i wesołą dziewczyną, i mogła się podobać” – zapamiętała ją siostra Natalia. I zapewne podobała się, i to niejednemu. Nawet wtedy, tamtego czerwcowego popołudnia. Ten chłopiec, który poprosił ją do tańca. Kim był?

Czasem jej wygląd był przedmiotem złośliwości: „Piegowata zakonnica”, „Przez sitko opalana”– tak w gniewie myślała o niej jedna z wychowanek. Charakterystyczna uroda pozostawała w pamięci. Zwracały uwagę jednak oczy, których źrenice były najczęściej mocno rozszerzone. W czasie radości czy jakiegokolwiek podniecenia nabierały specyficznego blasku, jeszcze mocniejszego na tle ściągniętej chorobą twarzy.

Szpitalne ślady

W szpitalu s. Faustyna, bo o niej mowa, spędziła łącznie ponad 8 miesięcy, 259 dni: na przełomie 1936 i 1937 r. oraz w 1938 r. Początkowo na I, a następnie na III oddziale sanatorium gruźliczego w dawnych Miejskich Zakładach Sanitarnych na Prądniku, obecnym Krakowskim Szpitalu Specjalistycznym im. Jana Pawła II w Krakowie. Wyjechała stąd 3 tygodnie przed śmiercią. To tu doświadczała objawień, ekstaz, mistycznych zrękowin i zaślubin. Także daru bilokacji, lewitacji, ukrytych stygmatów, tu czytała w duszach ludzkich i modlitwą towarzyszyła konającym. Tu wreszcie zapisała wiele ważnych stron Dzienniczka. Czy poprzez to schorowane ciało ktoś dostrzegł wielkiego ducha? Kogoś, kogo w szpitalnej salce nawiedza Pan Jezus, a Komunię Świętą przynosi Serafin? Czy dostrzegał w s. Faustynie Świętą?

Pozostały ważne ślady: kapliczka wybudowana w 1917 r., do której s. Faustyna przychodziła już od pierwszego dnia pobytu w szpitalu, kilka starych fotografii, wpis do księgi chorych, miejsce, w którym stały drewniane baraki dla gruźlików wyburzone w 1963 r. Może jakieś stuletnie drzewo pamiętające tamtą pacjentkę. I pamięć ludzi, którzy przychodzą do tej szpitalnej kapliczki także przez wzgląd na św. Faustynę.

Pacjentka w separatce

Jaką pacjentką była s. Faustyna? W Dzienniczku zapisała: „Przyjęłam tę łaskę kuracji, ale jestem zupełnie zdana na wolę Bożą, niechaj Bóg zrobi ze mną, co Mu się podoba” (Dz. 795). Bała się tego samotnego, długiego pobytu poza zgromadzeniem, wśród obcych osób (Dz. 794, 797). W drewnianych barakach przeznaczonych dla gruźlików były przede wszystkim sale wspólne, ale znajdowało się także kilka separatek i s. Faustyna otrzymała takie właśnie miejsce. „Mam separatkę sama jedna, zupełnie podobna jestem do karmelitanki” (Dz. 798). W szpitalnej „celi” nie było jednak ciszy: „Separatka moja jest obok sali mężczyzn; nie wiedziałam, że mężczyźni są takimi gadułami, od rana do późnej nocy rozmowy na różne tematy, o wiele ciszej na sali kobiet. […] Trudno mi się skupić do modlitwy wśród tych śmiechów i dowcipów”(Dz. 803). To było doświadczenie ważne w życiu s. Faustyny. Odkąd bowiem wstąpiła do zakonu w wieku 20 lat, a zatem od ponad 11 lat, po raz pierwszy na dłużej była poza wspólnotą zakonną, wśród osób świeckich. Doceniała drobne gesty: „Dziś otrzymałam pomarańcze; kiedy odeszła siostra, pomyślałam sobie: zamiast umartwiać się i pokutować w świętym Poście, to mam jeść pomarańczki? Przecież już mi trochę lepiej” (Dz. 1023). „Nazbierałam malin do słoika, posypałam cukrem – pomyślałam: jeść nie będzie, bo gruźlica już ogarnęła kiszki, ale niech chociaż powącha zapachu tych malin” – wspominała s. Klemensa Buczek. „Uśmiechnęła się i poprosiła o łyżeczkę i choć jej odradzałam, jadła z apetytem, przy czym mi powiedziała: za te malinki, jak pójdę do nieba, będę przysyłać siostrze kochanej kwiatki z ogrodu rajskiego”.

Wymiar cierpienia

„Dla siebie nie wymagała nic. W jedzeniu bardzo umartwiona, gdy inni chorzy grymasili, dla niej zawsze wszystko dobre, nawet wspaniałe. Cierpienie swe znosiła z uśmiechem” – zapisała s. Dawida Antonina Cedro. „Doktor Adam Zylber mawiał nawet, że wielką jest rzeczą w takim bólu i cierpieniu się uśmiechać”. Dni upływały na modlitwie, rozmyślaniach, pisaniu Dzienniczka. Także na ręcznych robótkach ofiarowywanych zawsze Bogu. Nawet taki drobiazg jak szydełkowanie. „Daj łaskę nawrócenia tylu duszom, ile dziś ściegów zrobię tym szydełkiem” (Dz. 961). „Zawsze zastawałam ją czynną, bo albo pisała, albo szyła” – wyznała s. Alana Wilusz. Także na umartwianiu.

W Wielkim Poście 1937 r. postanowiła m.in. „sypiać bez poduszki, trochę czuć się głodna, codziennie odmówić koronkę […] z rozkrzyżowanymi rękami” (Dz. 934). Po raz kolejny mogła przekonać się, że chwile słabości fizycznej wzmacniają ducha i niosą w sobie niezwykłe posłannictwo.

Szpital to kolejne „sanktuarium” s. Faustyny. Tak oczywiste, a jednocześnie nieuświadomione. Może właśnie tu, poza murami klasztoru, wśród ludzi pozbawionych zaszczytów tego świata, zrównanych przez chorobę i śmierć, odartych z pozorów, zdanych na pomoc innych, może właśnie tu to orędzie Miłosierdzia Bożego ma swój dodatkowy wymiar.

„Wierzę, że dla wielu z nas, także chorych w domach i pacjentów szpitali, może być wskazówką, jak owocnie wykorzystać czas cierpienia i samotności” – napisał w jednej ze swoich książek kard. Franciszek Macharski.

Za: www.franciszkanie.pl

Wpisy powiązane

Kraków: podopieczni Dzieła Pomocy św. Ojca Pio potrzebują zimowej odzieży

Halina Frąckowiak gościem specjalnym tegorocznej Żywej Szopki w Krakowie

Pola Lednickie: 9. rocznica śmierci o. Jana Góry OP