Pretekstem do rozmowy zatytułowanej „Mówimy to, co myślmy”, którą publikuje drugi numer nowego pisma, stało się niedawne odejście z Zakonu Kaznodziejskiego i z kapłaństwa gdańskiego dominikanina Jacka Krzysztofowicza.
Indagowany, czy zadaje sobie pytanie, kto następny zrzuci dominikański habit, o. Kozacki odpowiada: „Nie. Choć mam świadomość, że Jacek Krzysztofowicz zapewne nie będzie ostatni”. Przyznaje, że w klasztorach rozmawia się o odejściu gdańskiego zakonnika, ale jedynie „na zasadzie komentowania faktu, a nie zgadywanki, kto będzie następny”.
„Brak żywego kontaktu z Bogiem. To jest powód, dla którego ludzie przestają chodzić do Kościoła, dla którego księża opuszczają kapłaństwo. To jest największy problem polskiego Kościoła” – uważa przeor krakowskich dominikanów.
Wskazuje, że „duszpasterz, który ma kłopoty z wiarą, zaczyna szukać jakiejś bardziej racjonalnej dziedziny, która nie wymaga położenia nadziei w rzeczywistości niewidzialnej”. „Jeżeli komuś brakuje zawierzenia Jezusowi i budowania na Ewangelii, to czasem ratując siebie i próbując być dla innych, szuka w filozofii, w psychologii, które zastępują mu duchowość” – tłumaczy o. Kozacki.
Odpowiadając na pytanie, czy za odejście z zakonu nie jest współodpowiedzialna wspólnota odchodzącego, dominikanin wyznaje, że „nie jest rzeczą łatwą zawalczyć o brata, po którym widać, że odchodzi”, gdyż „jest on często agresywny, nie chce rozmawiać”, ale „mimo wszystko, trzeba próbować walczyć o człowieka”.
„Nigdy nie jest tak, że jakiś wstrętny zakonnik odchodzi z idealnej wspólnoty. Znając swoją wspólnotę, wiem, że nie jesteśmy idealni. Dlatego cząstka odpowiedzialności za odejście każdego z braci tkwi w nas – tych, którzy zostali” – uważa o. Kozacki.
Krakowski przeor odpiera postawiony przez przeprowadzającego wywiad dziennikarza zarzut, jakoby polscy dominikanie swoimi publicznymi wypowiedziami „rozmiękczali” problem w kwestii aborcji czy in vitro, którym Kościół jest zdecydowanie przeciwny.
„Pan przywołuje wypowiedzi, które były kontrowersyjne. A są setki wypowiedzi dominikanów, które przedstawiały wiernie nauczanie Kościoła” – mówi stanowczo o. Kozacki, zgadzając się zarazem, iż „oczywiście jest niebezpieczeństwo, że tam, gdzie się dotyka trudnych problemów, pojawi się dominikanin, który powie dziwne rzeczy”.
„Różnica między nami a innymi duchownymi jest taka, że księża myślą to samo, co dominikanie, tylko tego nie mówią głośno. Z drugiej strony, jeżeli bardzo tradycyjni księża głoszą hasła antysemickie na ambonie, to czy jest to wierne nauczaniu Kościoła? Nam się wypomina in vitro, a są takie wypowiedzi księży, którzy mówią, że spotkanie w Asyżu to jest oddawanie czci bożkom” – kontruje dominikanin.
O. Kozacki zgadza się jednak, że polskim braciom kaznodziejom jest „potrzebna większa roztropność i niekoniecznie swoje wątpliwości dotyczące trudnych kwestii trzeba rozgłaszać w mediach ogólnopolskich”.
W rozmowie z tygodnikiem „Do Rzeczy” zakonnik broni również krytykowanych przez niektóre środowiska kościelne „niestandardowych” metod duszpasterskich dominikanów, gdyż – jak podkreśla – „dzięki temu jesteśmy w stanie dotrzeć do osób, do których standardowe działania nie docierają”.
„Nie utożsamiałbym niestandardowości działania dominikanów z niewiernością Kościołowi. Całe napięcie polega na tym, by zachować równowagę między niestandardowością a więzami ze wspólnotą. Jeżeli ktoś działa niestandardowo, ale jest zakorzeniony we wspólnocie, to się o niego nie boję. Najbardziej obawiam się o kogoś, kto uważa, że inni są idiotami i nic nie rozumieją, a tylko on ma dobre sposoby działania” – podsumowuje o. Kozacki.